Dziewczyna ze Slytherinu - 8.

8.


   Następnego poranka uczniów uderzyły przytłaczające realia szarej rzeczywistości. Nawet Ślizgoni nie byli szczęśliwi z powodu przebywania śmierciożerców w szkole, oczywiście jeśli mowa o tych, których rodzice nie znajdowali się w szeregach zwolenników Voldemorta.
   Cassandra wraz ze Scarlett zeszły na dół, do pokoju wspólnego. Niektórzy siedzieli już na fotelach, rozmyślając, bądź czekając na swoich przyjaciół powoli wychodzących z pokojów. Dziewczyna uwielbiała tutejszy wystrój – hebanowe meble, zdobione roślinnymi ornamentami były wprost przepiękne. Uroku dodawały im ciemnozielone akcenty. W przypadku foteli były to siedziska oraz miękkie części oparć. Dodatkowo całe pomieszczenie oprócz płonącego w środku kominka oświetlał zniekształcony przez wody jeziora blask promieni słonecznych, wpadających przez podwodne okna.
   Wyszły z pokoju i udały się na śniadanie, po drodze rozmawiając pół zdaniami. Scarlett była zaniepokojona o swoją przyjaciółkę i Dracona, który w ostatnim czasie bardzo jej unikał.
   – To wszystko jest jakieś skomplikowane... Draco i śmierciożercy. To musi mieć ogromny związek z jego rodzicami, a nie z nim samym bezpośrednio – tłumaczyła.
   Scarlett widziała w tym duże prawdopodobieństwo, lecz wcale nie poprawiało jej to nastroju. Wręcz przeciwnie – można powiedzieć, że bała się jeszcze bardziej.
   Dotarły do wrót Wielkiej Sali i przystanęły przy stole swojego domu. O dziwo talerze świeciły pustkami. Cassandra odwróciła się, by spojrzeć na wielki zegar wiszący naprzeciw drzwi do sali. Była godzina ósma.
   „Co jest grane? Czas idealny" zamyśliła się Ślizgonka i spojrzała na stół nauczycielski.
   Scarlett stała chwilę, przypatrując się przyjaciółce, po czym złapała ją za rękaw czarnej szkolnej szaty i pociągnęła w stronę stołu. Dziewczyny usiadły na końcu ławki, najbliżej nauczycieli.
Zaczęły rozglądać się wokoło siebie. Co paręnaście sekund wchodziły do sali nowe grupki osób, aż w końcu sala była pełna.
   Dopiero wtedy naczynia się wypełniły.
   – Dyscyplina – szepnęła Cassandra, odwracając się w stronę talerza.
   „Jeżeli ktokolwiek się spóźni, wszyscy na tym ucierpią" dodała w myślach, zauważając, że drzwi wejściowe są zaryglowane.
   Po śniadaniu, opiekunowie domów rozdawali plany zajęć. Rozkład lekcji u Ślizgonów rozdał Horacy Slughorn, nauczyciel eliksirów, który przybył rok temu. Severus objął wtedy stanowisko profesora obrony przed czarną magią. Cassandra lubiła Snape'a jako nauczyciela i choć nie należał do tych cierpliwych, czy miłych, to z pewnością posiadał ogromną wiedzę na temat swoich przedmiotów. Slughorn wydawał się... inny. Inny w złym słowa znaczeniu, a może po prostu dziewczyna przywykła do dawnego nauczyciela?
   Odczytała plan lekcji na dziś. Zielarstwo, eliksiry (dwugodzinne), przerwa obiadowa, obrona przed czarną magią.
   „Świetnie" pomyślała „pierwsze starcie ze śmierciożercą".
   O godzinie czternastej, tuż po przerwie obiadowej, Cassandra wstała od stołu i skierowała się do wyjścia. Wolnym krokiem skierowała się na trzecie piętro zamku, do sali, w której miała mieć lekcje.
W połowie drogi dogoniła ją zdyszana Scarlett. Porozmawiały chwilę ściszonymi głosami i razem udały się na zajęcia. W tym roku zdawali najważniejsze egzaminy, o które Cassandra się obawiała. Jak mieliby zdać egzaminy, decydujące o ich dalszych losach, kiedy na karku mieli troje śmierciożerców?
   Stanęła przed drzwiami do klasy wraz z innymi uczniami należącymi do domu Węża oraz Lwa i z duszą na ramieniu czekała na nadejście nauczyciela. Po chwili zza rogu wyłoniła się sylwetka Carrowa. Miał szaleńczy wyraz twarzy, co przyprawiło większość osób o ciarki. Śmierciożerca otworzył drzwi, zasiadł za biurkiem i czekał, aż reszta zajmie swoje miejsca. Gdy już tak się stało, wstał i przemówił:
   – Nie wyjmujcie podręczników. Nasze lekcje będą miały charakter czysto praktyczny.
   Cassandra czuła, jak powoli uchodzi z niej odwaga, a nogi zamieniają się w odmawiające posłuszeństwa dwa flaki. Domyśliła się bowiem, co Carrow miał na myśli, mówiąc: „czysto praktyczny".
   Nastała cisza. Nauczyciel zatrzymał się, po czym omiótł klasę spojrzeniem swoich okropnie jasnych tęczówek, które sprawiały wrażenie, że ich właściciel nie jest człowiekiem, a bestią. Nagle odwrócił się w stronę biurka, plecami do klasy i rozpakował jakieś małe zawiniątko. Gdy odsunął się, cała klasa ujrzała sztylet leżący na samej krawędzi biurka nauczyciela.
   – Jonkins! Do mnie – odezwał się stanowczo.
   Cassandra zamarła. Widziała kątem oka, jak inni rzucają jej ukradkowe spojrzenia, pełne przerażenia. Na trzęsących się nogach wstała i odeszła na parę kroków od ławki. 
   – Jak może niektórzy z was wiedzą, ta tutaj.. jest szlamą, podłą zdrajczynią krwi. – Dziewczyna zacisnęła pięści.
   – Pragnę was nauczyć pewnego bardzo przydatnego zaklęcia, Imperiusa – kontynuował, nie zważając na przerażone miny większości uczniów.
   – Czy jest może jakiś ochotnik?
   Ktoś podniósł rękę w górę, widocznie zadowolony. Carrow wezwał go gestem do siebie, uśmiechając się jednocześnie. Było pewne, że nie jest zdrowy na umyśle. Cassandra stała z lekko spuszczoną głową, przygotowując się na najgorsze. Kątem oka widziała, jak wiele osób siedzi bardzo niespokojnie na swoich miejscach, niektórzy przygryzali ze strachu swoje usta, inni czasem, najdyskretniej jak potrafili, zerkali w stronę drzwi od klasy. Ślizgonka dopiero wtedy mogła dokładnie zobaczyć ucznia, który przed chwilą podniósł rękę. Ochotnikiem był Crabbe, syn śmierciożercy, o którym opowiadał kiedyś Harry.
   Mężczyzna podszedł do Ślizgona i powiedział mu coś na ucho, na co chłopak paskudnie się uśmiechnął. Jak na sygnał, Crabbe wyciągnął różdżkę przed siebie, wskazując nią na stojącą dziewczynę i krzyknął:
   – Imperio!
   Cassandra poczuła się dziwnie lekko, zupełnie jakby wszystkie smutki i troski z niej uleciały. Stan ten podobny był do działania veritaserum, które wprowadzało zażywającego w trans, w którym nie był w stanie panować nad swoimi myślami, czy ciałem. Młodą kobietę ogarnęła strasznie silna chęć wzięcia sztyletu i przejechania nim po żyłach. Radośnie ruszyła w stronę ostrza...
   "Zaraz, zaraz... Co?!" odezwał się głosik w jej głowie.
   Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie, a Crabbe syknął ze złości.
   "Wbić go sobie?!" poczuła jak odzyskuje częściową kontrolę nad swoim ciałem.
   Crabbe skupił się maksymalnie. Cassandra zrobiła krok w stronę biurka, po czym stanęła w miejscu. Chłopak się wściekł, zacisnął tłuściutkie palce na różdżce, a Ślizgonka poczuła, jak jej silna wola pokonuje działanie zaklęcia. Odwróciła się w stronę ochotnika, posyłając mu triumfalny uśmiech.
   Crabbe cofnął się nieco wystraszony, będąc pod wrażeniem mocy, jaką skrywa niepozorna sylwetka uczennicy, lecz zza jego pleców natychmiast wyskoczył rozsierdzony nauczyciel.
   – Imperio!
   Cassandra gwałtownie upadła na kolana, a to głupie uczucie lekkości natychmiast powróciło. Dziewczyna momentalnie wyczuła różnice. Bardzo szybko, w porównaniu do poprzedniej sytuacji, znalazła się przy biurku, złapała za sztylet i zbliżyła go sobie niebezpiecznie do zgięcia na przedramieniu. Ostrze zatrzymało się w połowie drogi do jej ciała.
   "Dam radę! Pokażę skurwielowi!" krzyczała w myślach, najmocniej, jak tylko potrafiła, opierając się zaklęciu.
   Dziewczyna zamknęła oczy i zacisnęła szczęki. Ręka z ostrzem nawet nie drgnęła. W pewnym momencie wyczuła słabość przeciwnika i wykorzystała to natychmiast. Pokonała barierę, odzyskując całkowitą kontrolę, po czym poderwała się na nogi, wykonała obrót i rzuciła sztyletem w stronę śmierciożercy. Carrow wycofał zaklęcie, lecz nie zdążył uchronić się przed sztyletem, który stworzył kolejną bruzdę na policzku szaleńca. Krew spłynęła mu małą strużką w kierunku szyi, a w jego oczach zapłonęła dzika furia.
   Cassandra natychmiast pożałowała tego, co zrobiła. Nie zdążyła wykonać jakiegokolwiek ruchu, bo śmierciożerca ryknął:
   – Ty suko! Crucio!
Ślizgonka upadła na posadzkę, tarzając się w agonii. Z jej ust dobiegał krzyk przepełniony bólem, a od którego całej klasie włosy stanęły dęba. Ktoś zerwał się z ławki.
   – Niech Pan przestanie! – krzyknął Neville, lecz Carrow nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.\
   Chłopak podbiegł do niego i rzucił się, przygważdżając go do ziemi. Ból u Cassandry ustał, pozwalając jej na łapczywe zaczerpnięcie powietrza. Klasa była przerażona, większość osób stało przy swoich ławkach, a ci, którzy siedzieli wyglądali bardzo kiepsko. Ktoś wtargnął do klasy. Jak przez mgłę Cassandra spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła wysoką, mroczną sylwetkę, która przypomniała jej tylko o jednej osobie. Postać poderwała Neville'a do góry, zaraz po nim wstał nauczyciel. Poczuła ciepłe dłonie łapiące ją za przedramię, a po chwili poczuła, że znajduje się w innym pomieszczeniu, gdzie na podłodze leżał miękki dywan. Ślizgonka przekręciła lekko głowę, badając mętnym wzrokiem pokój, do którego ją aportowano. Po paru sekundach dostrzegła ruchome portrety wiszące na ścianie i już wiedziała, że znajduje się w gabinecie dyrektora.
   – Carrow, co ty robisz? – zapytał Snape lodowatym tonem.
   – Nauczam! – odpowiedział wściekły.
   – Zaklęcia Niewybaczalne, jak było ustalone, miały być stosowane jako KARY. Nie jako nauczanie! – syknął dyrektor, wskazując na leżących na podłodze uczniów.
   – I tak się tej cholernej Jonkins nic nie stało! Jest cholernie odporna na Imperiusa – powiedział, a tymczasem Cassandrze zaczął wyostrzać się wzrok.
   – Wracaj na lekcje! – warknął Snape, a Carrow posłusznie, choć ze wściekłą miną opuścił gabinet, korzystając z sieci Fiuu.
   Mężczyzna pochylił się nad Cassandrą, która zdołała usiąść na dywanie.
   – Co ci kazał zrobić? – spytał, przytrzymując jej co chwilę chwiejącą się głowę.
   – Wbić sztylet w żyły – mruknęła, zastanowiwszy się.
   Poczuła znowu jego dotyk, tym razem wokół łokcia.
   – Oparłaś się? Carrowowi? – zapytał, a ona zamrugała kilkukrotnie.
   Ślizgonka skinęła głową, nie mogąc zdobyć się na kolejne słowa. Severus obrysował palcem jej szczękę.
   – Doskonały materiał do prezentacji – mruknął, po czym wstał. – Longbottom! Co zrobiłeś? – zapytał surowo.
   – Nauczyciel użył Cruciatusa, nie mogłem na to dłużej patrzeć.
   – Nie użył tego na Tobie, nie powinieneś się wtrącać — odparł niewzruszony, patrząc beznamiętnie na powoli dochodzącą do siebie uczennicę.
   – Jak Pan może?! – krzyknął Gryfon, zrywając się z podłogi.
   – Nie zapominaj, do kogo się zwracasz – ostrzegł głosem mrożącym krew w żyłach. – Musisz się nauczyć, Longbottom, że szlamy – rzekł i nadepnął na dłoń dziewczyny – są najgorszą zarazą tego świata.
   Cassandra syknęła. Zabolało, choć doskonale wiedziała, że nie użył do tego posunięcia całej masy swojego ciała. Spojrzała w górę na dyrektora i napotkała jego spojrzenie. Nie potrafiła rozczytać wyrazu jego twarzy, ale jej intuicja podpowiadała wyraźnie, że wcale nie chciał, by to wszystko się tak potoczyło.
   – Żeby mi to był ostatni raz. Bo nie skończy się na słownym pouczaniu. – Machnął na znak, żeby opuścili gabinet.
   Neville podszedł do Cassandry, złapał ją pod ramiona, a następnie podźwignął do góry. Chwilę później oboje znajdowali się za chimerą strzegącą wejścia.
   – Dziękuję, Neville – szepnęła Ślizgonka posyłając Gryfonowi spojrzenie pełne wdzięczności.
   – Drobiazg. – Posłał jej słaby, acz całkowicie szczery uśmiech.

Komentarze