Dziewczyna ze Slytherinu - 20.

20.

   – Panie profesorze, pójdę po coś bardzo ważnego – oznajmiła, kierując się w stronę wyjścia z chłodnej sali eliksirów.
   – Po co? – spytał, odwróciwszy się w jej stronę.
   – Uświadomiłam sobie, że cały ten proces, pomimo szerokiej gamy pańskich narzędzi będzie dość skomplikowany, dlatego też nie mogę pozwolić sobie na niedociągnięcia. Potrzebna mi jest wizja, projekt i dokładne zarysowanie tego, co chce osiągnąć, a to znaczy, że po prostu idę po swój szkicownik.
   Severus skinął głową, a Cassandra opuściła klasę od eliksirów, udając się wprost do pokoju wspólnego.
   – Hej, Cass! – Poczuła pacnięcie na swoim ramieniu. – Jak tam?
   – Dobrze, zdobyłam narzędzia i materiał, teraz muszę tylko zaprojektować te posągi, no i je urzeźbić, co nie będzie łatwe.
   – Dasz radę – odparła Anwey. – Wierzę w ciebie.
   – Och, teraz na pewno dam radę – rzekła Cassandra, śmiejąc się.
   – Widziałaś może kota?
   – Kota? Jakiego?
   – Takiego burego już trochę starszego. Ma prawie cały czarny ogon. Ostatnio się kręcił niedaleko ogrodu, chyba nawet chciał wejść do lochów, ale później już go nie było.
   – Nie widziałam – odparła smutno Cassandra.
   Dziewczyny weszły do pokoju wspólnego, skąd kilka minut wróciły, niosąc dwa różne przedmioty: miotłę oraz szkicownik. Przy drzwiach pożegnały się z uśmiechem, który pozostawił po sobie opowiedziany przez Anwey żart.
   – Jestem, panie profesorze – powiedziała Ślizgonka, wchodząc do środka.
   Przeczesała wzrokiem klasę, jednak nie zauważyła w środku nikogo. Stała chwilę w przejściu, zastanawiając się, czy aby na pewno może przebywać w klasie podczas nieobecności opiekuna, jednak nie dane jej było się namyśleć, gdyż poczuła, jak ktoś łapie ją za ramię. Natychmiast podskoczyła wystraszona i odwróciła się gwałtownie, napotykając złośliwie wykrzywioną twarz Severusa Snape'a.
   – Mało na zawał nie padłam – mruknęła, nadal czując szybkie bicie serca.
   – Szkoda – odparł, lekko wpychając ją do środka klasy.
   Cassandra posłała mu nieco pretensjonalne spojrzenie, jednak to tylko spotęgowało jego złośliwy uśmieszek mieszający się z wyrazem satysfakcji.
   – Panno Jonkins?
   – Tak?
   – Potrzebuje małej pomocy.
   – Zamieniam się w słuch.
   Severus zaczerpnął powietrza, lecz zamilknął, zmarszczywszy brwi. Cassandra spojrzała z ciekawością na wysokiego mężczyznę, który dopiero co prosił ją o przysługę.
   – Nieistotne – mruknął po chwili, podchodząc do jednej z półek ze składnikami, skąd zabrał kilka słojów.
   – A może jednak? To będzie dla mnie sama przyjemność. – Uśmiechnęła się do jego pleców.
   – Jonkins, ja wiem, że wiele rzeczy związanych ze mną to dla ciebie przyjemność. – Zmierzył ją sugestywnym wzrokiem.
   – Nie da się ukryć – powiedziała cichutko pod nosem, odwróciła się od ukochanego, jednocześnie głupkowato się uśmiechając.
   Snape popatrzył z zadowoleniem na jej lekko zaróżowione policzki, po czym przywołał niewerbalnym zaklęciem czarną gumkę do włosów, którą spiął włosy i zabrał się do przygotowania eliksiru leczniczego. Ślizgonka usiadła na naprzeciw stojącego nauczyciela, otworzyła szkicownik i zaczęła delikatnie kreślić różne figury, by następnie przekształcić je w nieco bardziej dokładny szkic. Po paru chwilach oceniła krytycznie swoje dzieło, po czym wprowadziła kilka poprawek, głównie polegających na błędach w anatomii czy proporcji.
   Tymczasem klasę zaczął wypełniać szczypiący w gardło obłok, pochodzący z eliksiru. Severus zakrył usta i nos ciemnozieloną chustą, dzięki czemu nie odczuwał tego tak bardzo, jak Cassandra. Młoda kobieta w pewnym momencie, zupełnie tracąc poczucie czasu, nie potrafiła się skupić na czymkolwiek innym; myślała jedynie o narastającym pragnieniu. Mistrz eliksirów doskonale zdając sobie sprawę ze stanu, w jakim znajdowała się jego uczennica, zakrył kociołek pokrywką, zmniejszył nieco ogień pod naczyniem i podszedł do swojego biurka. Cassandra odruchowo przeniosła wzrok na mężczyznę, odprowadzając go wzrokiem.
   Nagle złapała się krawędzi ławki, mając wrażenie, jakby traciła grunt pod nogami.
   – Salazarze! – powiedziała ze strachem. – Dlaczego pan wcześniej nie zakrył tego kociołka?
   – Napijesz się i przejdzie – odparł spokojnie Snape.
   – Ale cze... – zaczęła, ale urwała, widząc, jak nauczyciel stawia dwie filiżanki na biurku.
   Ruchem dłoni wskazał jej krzesło naprzeciw. Kobieta nie potrzebowała ponownego zaproszenia, pomimo słabnących nóg, podeszła do biurka i przy nim usiadła. Jednak iście ślizgońska podejrzliwość nie zezwoliła jej na wzięcie filiżanki herbaty i natychmiastowe jej skosztowanie. Coś w jej wnętrzu, jakaś ukryta, acz czuwająca intuicja, podpowiadała, że to nie jest tak proste jak może się wydawać.
   – Od kiedy zaprasza mnie pan na herbatę? – spytała, wpatrując się w parujący napój.
   – Czy to ważne, panno Jonkins?
   – Piekielnie – odparła, mrużąc podejrzliwie oczy.
   – Pij, bo zaraz wyleję i tyle z tego będzie.
   Spojrzała na Severusa, z którego jak zwykle nie potrafiła niczego wyczytać, a następnie wzruszyła ramionami, posądzając się w myślach o paranoje, i wzięła filiżankę do ręki. Skuszona nęcącym zapachem herbaty zanurzyła swe wargi w napoju, który wypiła niemal za jednym razem.
   – Ech, Jonkins – mruknął Severus, kręcąc głową na boki.
   Cassandra poczuła ciarki na plecach, a jej serce zaczęło szybciej bić.
   – To twoje zaufanie do ludzi. – Pokazał jej małą fiolkę z ciemnozielonego szkła, którą natychmiast poznała.
   Jak we śnie podniosła się z krzesła i odwróciła w stronę drzwi, których zamek chwilę później wydał bardzo charakterystyczny dźwięk.
   – Siadaj – warknął Severus. – Wyjdziesz dopiero gdy ci to umożliwię.
   – Czemu pan to zrobił? – spytała drżącym głosem.
   – Czemu? Mam kilka pytań.
   Ślizgonka była świadoma swoich słów i czynów, jednak odczuwała pewną barierę, która uniemożliwiała długie zwlekanie z odpowiedzią. Nie była to szczególnie silna przeszkoda, co oznaczało, że mistrz eliksirów nie potraktował dziewczyny zwyczajną dawką, jaką stosuje się wobec kryminalistów.
   – Jonkins, Jonkins – mruknął Snape, rozwiązując swoje włosy, które przeczesał kilkoma ruchami dłoni. – Dlaczego mnie ocaliłaś? Nikt inny by tego nie zrobił.
   – Od zawsze w głębi duszy wiedziałam, że nie jest pan po stronie Voldemorta.
   Severus syknął cicho na dźwięk imienia Czarnego Pana, jednak nie zwrócił jej uwagi.
   – Co do mnie czujesz? – zapytał po chwili z dziwnym uczuciem, przepełniającym jego wnętrze.
   Cassandra zacisnęła zęby, walcząc z działaniem eliksiru, jednak bardzo szybko przegrała:
   – Ja... Bardzo pana kocham – odparła, zaciskając z rozpaczy powieki. Nie tak wyobrażała sobie tę chwilę.
   Severus prychnął.
   – Miłość. Nie macie pojęcia, czym jest miłość – rzekł i wstał, a następnie, przekładając swoją różdżkę pomiędzy palcami, powolnym krokiem okrążył biurko. – Nawet mugole udowodnili, że prawdziwa miłość może zaistnieć dopiero po dwóch latach, a wiesz czemu?
   – Bo mniej więcej wtedy przestają być wydzielane hormony, jak podczas zakochania i nasza miłość przechodzi próbę.
   – Czyli wiesz. – Spojrzał na nią, stając obok fotela.
   Cassandra podniosła głowę, chcąc spojrzeć w oczy nauczycielowi.
   – A jak długo to trwa? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
   – Kilka lat.
   – Mówię o samej miłości, nie o jakimś zainteresowaniu – odparł, powracając na swoje miejsce.
   – Kilka lat – powtórzyła. – Około trzech.
   – Jasne. Mogłaś sobie dodać – powiedział bardziej do siebie.
   – Przecież jestem pod wpływem veritaserum – stwierdziła zupełnie szczerze.
   – Dlaczego? Skąd to uczucie? – zapytał wreszcie, nie mogąc uwierzyć temu, co słyszy.
   – Wolę starszych, cenię inteligencję oraz bardzo zależy mi na podobnych zainteresowaniach. I kocham czarne włosy i ciemne oczy – odpowiedziała, zupełnie zrezygnowana. Już nawet nie walczyła, nie miała po co.
   – Jak się teraz czujesz? – spytał, zaskakując ją.
   – Wykorzystana – rzekła, patrząc mu głęboko w oczy. Severus poczuł lekkie ukłucie winy.
   – Masz nauczkę. Nie powinnaś bratać się ze śmierciożercą.
   – Nie jest pan śmierciożercą – odparła z przekonaniem w głosie.
   – Nie? A myślisz, że do tego... – Podwinął rękaw, ukazując blady już Mroczny Znak – ... ktokolwiek mnie zmuszał?
   – Każdy popełnia błędy w swoim życiu, a to jest jeden z nich.
   – Dołączyłem do Czarnego Pana, bo miałem dość swojego życia. Od zawsze byłem ofiarą, ale stałem się łowcą, a wszyscy wreszcie czuli respekt i strach. Mordowałem, Jonkins. Zabijałem z zimną krwią, a ty próbujesz mi wmówić, że to nie był mój świadomy wybór? – spytał, z każdym słowem zbliżając się do niej niczym wielki kocur. Kiedy skończył, opierał się o podłokietniki jej fotela.
   – Nie próbuje panu wmówić, ja to po prostu wiem – odparła, odważnie wpatrując mu się prosto w oczy.
   – A to, że właśnie potraktowałem młodą kobietę, swoją uczennicę veritaserum, jak to usprawiedliwisz?
   – I tak bym to niepotrzebnie odwlekała, nie miałabym tyle odwagi na wyznanie, a tak to już pan o wszystkim wie, bez mojego wysiłku.
   – Jesteś naiwna. Naiwna i głupia. Świat nie jest biało-czarny, Jonkins. Nie dzieli się na dobrych i złych. Każdy "biały" ma na swoim koncie coś, o czym wolałby zapomnieć.

Komentarze

  1. Nadal cierpliwie czekam na kolejną zapewne boską część opowiadania ❤

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz