Dziewczyna ze Slytherinu - 14.
14.
Tuż po tym, gdy kominek odsłonił jej przejście do gabinetu, przyspieszyła tempo i wybiegła z radością z podziemi Hogwartu, słysząc nieustające wiwaty obrońców, gwardzistów oraz członków Zakonu Feniksa. Gdy tylko stanęła na parterze, jej oczom ukazał się widok ogromu zniszczeń, jakie spowodowała bitwa ze śmierciożercami. Obok jednej ze sterty gruzu, Cassandra zdołała wypatrzeć Złotą Trójkę.
– Harry! Hermiona! Ron! Tak się cieszę, że nic wam nie jest! Widzieliście
może Anwey i Scarlett? – zapytała ściskając po kolei Gryfonów.
– Anwey stała gdzieś w pobliżu Wielkiej Sali – powiedziała Hermiona.
Dziewczyna natychmiast ruszyła przed siebie,
– Hej, Cassandra! – zawołała Gryfonka.
– Co?
– Czy z profesorem Snape'em jest wszystko w porządku? – spytała, gdy tylko podeszła do Ślizgonki.
– Był poturbowany, ale jego stan z minuty na minutę się polepsza. – Uśmiechnęła się. – A to wszystko dzięki Anwey. Gdyby nie przekonała mnie, by wziąć odtrutkę... – Pokręciła głową, mając wyraźnie smutną minę.
– Nie myśl o tym, co mogłoby się zdarzyć, najważniejsze, że Anwey cię przekonała, a profesor żyje. Nie byłaś przy ostatniej walce, więc powiem ci to teraz – odparła, odciągając dziewczynę na parę kolejnych kroków od Harry'ego i Rona. – Ze wspomnień, które dał nam Snape, okazuje się, że był szpiegiem Zakonu Feniksa i każdego dnia narażał dla nas swoje własne życie.
– Wiedziałam, że to nie może być takie proste. Co na to Harry?
Hermiona wzruszyła ramionami.
– Powiedział o tym samemu Voldemortowi, zanim go zabił w Wielkiej Sali, dlatego też bardzo dużo osób o tym słyszało i jestem pewna, że już nikt nigdy nie nazwie profesora tchórzem.
– Wyglądasz tak, jakbyś coś jeszcze chciała powiedzieć – stwierdziła po chwili Cassandra.
– Tak, jest coś... Bo widzisz, Harry jest specyficzny, nie ufał nigdy profesorowi Snape'owi.
– To akurat wiem. – Wywróciła oczami, zerkając na Chłopca-Który-Przeżył. – Ale?
– Ja doceniam to, co zrobił dla nas wszystkich i chciałabym go zobaczyć i przeprosić za nasze zachowanie. Mówię ci o tym, bo chciałam zapytać o twoje zdanie w tej sprawie.
– Sądzę, że to jest bardzo dobry pomysł, który może nawet podniesie go nieco na duchu, o ile takie wyrażenie istnieje w jego słowniku.
Hermiona parsknęła.
– Muszę spróbować, to się przekonamy.
– Idę do Anwey – oznajmiła Cassandra i szybkim krokiem odeszła w stronę Wielkiej Sali.
Po drodze mijała jeszcze nie sprzątnięte, sztywne ciała zarówno śmierciożerców, jak i obrońców Hogwartu. Bała się im przyglądać. Bała się, że zobaczy wśród nich kogoś takiego, jak Anwey czy Scarlett, kogoś na kim jej bardzo zależało. Dwa razy o mały włos nie wpadła w stertę gruzu poślizgując się na kałuży posoki.
Gdy wreszcie znalazła się w pobliżu Wielkiej Sali, dostrzegła Anwey, stojącą po środku korytarza, z nieobecnym wzrokiem, wpatrzonym w bliżej nieokreśloną dal. Cassandra doskoczyła do niej, oplotła mocno swymi ramionami i uniosła w górę, krzycząc przy tym ze szczęścia.
Po drodze mijała jeszcze nie sprzątnięte, sztywne ciała zarówno śmierciożerców, jak i obrońców Hogwartu. Bała się im przyglądać. Bała się, że zobaczy wśród nich kogoś takiego, jak Anwey czy Scarlett, kogoś na kim jej bardzo zależało. Dwa razy o mały włos nie wpadła w stertę gruzu poślizgując się na kałuży posoki.
Gdy wreszcie znalazła się w pobliżu Wielkiej Sali, dostrzegła Anwey, stojącą po środku korytarza, z nieobecnym wzrokiem, wpatrzonym w bliżej nieokreśloną dal. Cassandra doskoczyła do niej, oplotła mocno swymi ramionami i uniosła w górę, krzycząc przy tym ze szczęścia.
– Aaa, Cass! HEJ! Dobrze wiesz, że tego nie znoszę! – powiedziała starając się uwolnić z żelaznego uścisku.
– Mam to gdzieś, An! Dzięki Tobie on żyje!! – krzyknęła ściskając mocniej, po czym postawiła ją na ziemi.
– Kto? – zapytała, z niemałym oburzeniem otrzepując szaty.
– Profesor Snape – szepnęła jej na ucho.
– A ten twój...
– Mój? – zapytała zdziwiona Cassandra. – Jaki mój?
– Oj no daj spokój, przecież widzę, że go wielbisz – mrugnęła porozumiewawczo. – To stawanie w jego obronie i w ogóle.
– No, ale... to przecież wcale nie oznacza... Anwey, co ty mi insynuujesz?!
– Cass, nie ma w tym nic złego, racja? – Anwey klepnęła ją w ramię, po
czym poprowadziła na górne piętra, w stronę Pokoju Życzeń. – Słuchaj mam
pomysł. Pamiętasz ten podręcznik Księcia Półkrwi?
– Profesora Snape'a? Tak, pamiętam – odpowiedziała cicho.
– Wiem, gdzie został ukryty – stwierdziła z triumfalnym uśmiechem.
– Problem w tym, że Crabbe zniszczył wszystko Piekielną Pożogą.
– I tu się mylisz. Niektóre regały były zaczarowane na ognioodporność – wytłumaczyła, gdy znalazły się na właściwym piętrze.
– Naprawdę?! To znaczy, że...
– Że książka może być cała – dokończyła za nią Anwey.
Dziewczyny przeszły trzy razy wzdłuż ściany, tuż obok gobelinu z trollami.
Dziewczyny przeszły trzy razy wzdłuż ściany, tuż obok gobelinu z trollami.
– Ten pokój jest niesamowity! Przetrwał coś takiego – powiedziała Cassandra z nutką niedowierzania w głosie, kiedy ukazały im się drzwi.
Weszły do środka. W niektórych miejscach ogień jeszcze się tlił, a w powietrzu unosił się dym. Dziewczyny zakryły nos i usta rękawami szaty.
Weszły do środka. W niektórych miejscach ogień jeszcze się tlił, a w powietrzu unosił się dym. Dziewczyny zakryły nos i usta rękawami szaty.
– No więc słuchaj, to jest ten przedział. Accio podręcznik do eliksirów! – Anwey wskazała palcem po czym wymówiła zaklęcie. Parę sekund później, na jej dłoni wylądowała masywna książka, w identycznym stanie, co poprzednio. – Masz – powiedziała, podając książkę Cassandrze.
– Mam mu oddać? – zapytała z nutą niepewności w głosie.
– Ehh... to chyba oczywiste, nie?
Ślizgonki wyszły z pomieszczenia, postanawiając powrócić do Wielkiej sali. Po upływie kilkunastu minut weszły do środka. Cassandra przebiegła wzrokiem po zebranych. Spośród osób opłakujących stratę swoich bliskich, dostrzegła rodzinę Weasleyów zebraną nad ciałem Freda. Dziewczyna posmutniała. Nie była żadną bliską osobą dla bliźniaków, ale pamiętała ich dowcipy i różne akcje, doprowadzające nauczycieli do szału. Zerknęła na Anwey, która na pierwszy rzut oka, nonszalancko opierała się o ścianę, jednak zażyła, kilkumiesięczna znajomość Ślizgonki, pozwoliła na poznanie jej prawdziwego oblicza. Cassandra doskonale wiedziała, że i ona nie jest obojętna na śmierć tylu osób. Dziewczyna odwróciła wzrok od przyjaciółki, starając się odszukać z tłumu Scarlett lub kogoś z grona pedagogicznego, którego darzyła wielkim szacunkiem. Wtem, zauważyła profesor McGonagall, która właśnie skończyła rozmawiać z panią Pomfrey.
– Ehh... to chyba oczywiste, nie?
Ślizgonki wyszły z pomieszczenia, postanawiając powrócić do Wielkiej sali. Po upływie kilkunastu minut weszły do środka. Cassandra przebiegła wzrokiem po zebranych. Spośród osób opłakujących stratę swoich bliskich, dostrzegła rodzinę Weasleyów zebraną nad ciałem Freda. Dziewczyna posmutniała. Nie była żadną bliską osobą dla bliźniaków, ale pamiętała ich dowcipy i różne akcje, doprowadzające nauczycieli do szału. Zerknęła na Anwey, która na pierwszy rzut oka, nonszalancko opierała się o ścianę, jednak zażyła, kilkumiesięczna znajomość Ślizgonki, pozwoliła na poznanie jej prawdziwego oblicza. Cassandra doskonale wiedziała, że i ona nie jest obojętna na śmierć tylu osób. Dziewczyna odwróciła wzrok od przyjaciółki, starając się odszukać z tłumu Scarlett lub kogoś z grona pedagogicznego, którego darzyła wielkim szacunkiem. Wtem, zauważyła profesor McGonagall, która właśnie skończyła rozmawiać z panią Pomfrey.
Ślizgonka natychmiast pobiegła w tamtym kierunku, a kiedy nauczycielka odwróciła się w jej stronę, ukazując tym samym swoje mocno zaczerwienione oczy, nie czekając na nic, przytuliła się do starszej kobiety.
– To już koniec, pani profesor – szepnęła do ucha starszej kobiety. – Voldemort nie żyje.
– To już koniec, pani profesor – szepnęła do ucha starszej kobiety. – Voldemort nie żyje.
– Tak, ale oni wszyscy... Fred, Remus, Nimfadora... Severus.
– Ich śmierć nie poszła na marne, proszę pani – powiedziała z głosem
przepełnionym pewnością. – I niech pani się nie smuci, bo mi się też chce płakać.
W odpowiedzi kobieta skinęła głową i uśmiechnęła się blado.
– Jeżeli chodzi o profesora Snape'a – zaczęła Cassandra – to muszę pani coś pokazać.
Młoda kobieta dała znać nauczycielce, by ta za nią podążała. Minerwa czuła, że jest to coś ważnego, dlatego też ani razu nie zatrzymała uczennicy, żądając od niej wyjaśnień. Gdy dotarły do jego gabinetu, Ślizgonka pewnie przeszła przez pomieszczenie, zatrzymując się dopiero przy kominku, a nauczycielka transmutacji poczuła nagły przypływ nadziei.
"Czyżby Severus ocalał?" przemknęło jej przez myśl, jednak postanowiła nie cieszyć się zbyt wcześnie.
– Bo, widzi pani profesor – podjęła Cassandra, prowadząc ją do drzwi sypialni. – Profesor Snape żyje.
Dziewczyna przepuściła starszą kobietę, po czym weszła tuż za nią do pomieszczenia, zapalając kilka dodatkowych świec. Odwróciła się w stronę profesor McGonagall i zobaczyła radość wymalowaną na jej twarzy.
– Merlinie! Jaki jest jego stan? – spytała, odruchowo chwytając za różdżkę.
– Profesor był bardzo poturbowany, miał nawet dwa złamane żebra, ale już wszystko się goi. Niech teraz tylko odpoczywa.
– Racja, lepiej nie hałasujmy zbytnio. – Wyszła wraz z uczennicą z pomieszczenia. – Cassandro, mam pytanie.
– Tak?
– Czy banadaże to twoja robota? Zauważyłam, że są transmutowane.
Dziewczyna skinęła głową, a profesorka posłała jej uśmiech pełen uznania.
– Bardzo dobra robota – pochwaliła. – Cieszę się, że zdołałaś uratować Severusa. Po tym wszystkim, co się stało... – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Aż mi wstyd, Cassandro, naprawdę. I nadal dziwię się, dlaczego nie zostałaś przydzielona do mojego domu.
– Cóż, cała ta sytuacja z profesorem była niejasna, nikt się nie spodziewał, że działał jednak dla Zakonu.
– Nikt? – spytała, wpatrując się w młodszą kobietę. – Gdyby każdy uwierzył w to, w co mieliśmy uwierzyć, Severusa nie byłoby pośród nas.
– Racja, nikt z trójki nie wyraził chęci pomocy rannemu – mruknęła Cassandra, patrząc na zamknięte drzwi od sypialni, będąc myślami we Wrzeszczącej Chacie.
Na twarzy Minerwy przez chwilę zagościł wyraz oburzenia, jednak po chwili starsza kobieta zdała sobie sprawę z tego, że i ona nie ocaliłaby Snape'a.
– Idę – oznajmiła McGonagall. – Mamy przed sobą jeszcze dużo pracy. Zostań i doglądaj Severusa, przy takiej ilości ran, trzeba często monitorować jego stan zdrowia.
– Tak też będę robić. – Skinęła głową potwierdzająco.
Minerwa skierowała się w stronę wyjścia.
– Pani profesor...
– Słucham?
– Czy widziała pani Scarlett?
– Nic jej nie jest, nie martw się – odparła. – Do widzenia, panno Jonkins.
– Do zobaczenia, pani profesor.
Całą resztę dnia Cassandra spędziła w prywatnych komnatach mistrza eliksiru, co około pół godziny zaglądając do sypialni, by podać jakiś eliksir lub też rzucić zaklęcie skanujące.
– Kości odrastają – mruknęła zadowolona, a zaraz po tym usadowiła się wygodnie na fotelu, stojącym nieopodal łóżka, a po upływie paru minut odpłynęła w objęcia Morfeusza.
O poranku, z niewiadomego powodu, jakby na skutek koszmaru, ocknęła się gwałtownie, zdając sobie sprawę z okropnego bólu pleców, spowodowanego spaniem w niedogodnej pozycji oraz tego, że to nie ona obudziła się pierwsza.
O poranku, z niewiadomego powodu, jakby na skutek koszmaru, ocknęła się gwałtownie, zdając sobie sprawę z okropnego bólu pleców, spowodowanego spaniem w niedogodnej pozycji oraz tego, że to nie ona obudziła się pierwsza.
– Proszę, proszę, kto tu się obudził – usłyszała cichy, chłodny głos profesora Snape'a. – Panno Jonkins, radziłbym się odsunąć, gdyż nie mam zamiaru na panią uważać.
– Jak to uważać? – spytała, przecierając oczy. – O nie! Chyba nie zamierza pan wstawać?
– Zamierzam – odparł krótko.
– Nie może pan, panie profesorze.
Spojrzał na nią i usiadł na łóżku.
– Proszę, niech się pan położy, to, że odrosły panu żebra, nie znaczy, że inne rany już się zagoiły.
– Bywałem w gorszych sytuacjach – rzucił, jakby od niechcenia. – Doceniam to, że mi pomogłaś, ale potrafię o siebie zadbać.
– Akurat w sytuacji, z której pana wyciągnęłam, nie byłby pan w stanie niczego zrobić – odparła stanowczo, stając przed nim z założonymi rękami. – Niech pan wróci do łóżka.
– Jonkins, przypomnij mi, bym wlepił ci szlaban, jak tylko wszystko wróci do normy – syknął, ale wrócił na miejsce.
Cassandra wezwała skrzatkę i poprosiła ją o sporą porcję jajecznicy dla dwóch osób, a także jakieś słodkie ciasto, które dostarczyłoby energii rannemu. Gdy Uszatka zniknęła, dziewczyna spojrzała na Severusa, badającego swoje przedramię. Mężczyzna upewnił się, że to nie jest przewidzenie – Mroczny Znak naprawdę zniknął – a zaraz po tym powolnym, słabym ruchem ręki, dotknął swojej zabandażowanej szyi.
– Czego użyłaś? – spytał nagle.
– Odtrutki.
– Której konkretnie?
– Tak jakby uniwersalnej – odparła, a widząc jego ponaglający wzrok, dodała – Tak jakby uniwersalnej, bo ją nieco ulepszyłam, dodałam coś, co zmniejszyło szybkość obiegu krwi w organizmie. Miał pan ranę tuż obok tętnicy, więc bez tego...
– Eksperymentujesz na mnie, Jonkins? – Zmrużył oczy.
– Nic z tych rzeczy, panie profesorze! – Uniosła obronnie ręce. – Zdążyłam ją sprawdzić już nawet na sobie.
– I co dalej? – zapytał.
– Standardowa procedura leczenia. Uzupełnienie krwi, eliksir wzmacniający, no i Szkiele-Wzro, po usunięciu złamanych żeber – odpowiedziała. – A jeśli chodzi panu o dokładne zagojenie ran, no to miałam trochę czasu na tworzenie substancji leczących i to jest jedna z tych, która okazała się być najskuteczniejsza.
Severus badał ją przez chwilę spojrzeniem, przez co Cassandra poczuła się niepewnie, jak pierwszoklasistka na swoim pierwszym szlabanie u opiekuna domu.
– Jeszcze mnie nie zabiłaś, więc nie jesteś aż tak tragiczna.
– Dziękuję. – Uśmiechnęła się lekko, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jest to jeden z lepszych komplementów, jakie można usłyszeć z ust tego mężczyzny.
Ich rozmowę przerwał dźwięk aportacji Uszatki.
– Proszę, droga Cassandro, twoje zamówienie. – Skrzatka podała jej tacę, a zaraz po tym ziewnęła.
– Spisałaś się wspaniale, Uszatko. Jestem pewna, że pomogłaś wielu osobom – powiedziała Ślizgonka, odkładając tacę na szafkę nocną. – Idź i trochę odpocznij.
Uszatka zniknęła, a Cassandra podała talerz ze śniadaniem Severusowi, który pomimo swej słabej kondycji, ani razu nie pomyślał o tym, iż może poprosić dziewczynę o małą pomoc. Po skończonym śniadaniu uczennica przywołała zaklęciem wywar leczniczy i podała go pacjentowi.
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania :) akcja trochę zbyt szybka, ale spójna i ciekawa. Będę czekała na kolejne wpisy.
OdpowiedzUsuńDzięki! Cały czas pracuję nad tym, by tę akcję trochę ulepszać o jakieś opisy :D
UsuńFajnie że pododawałaś kilka kawałków :D czekam nadal!
OdpowiedzUsuńCholernie brakuje mi sytuacji z kawą i Goldsteinem ;/
OdpowiedzUsuń