Orzeł w gadziej paszczy - 4.



4.

   – Cześć wszystkim – przywitała się radośnie dziewczyna, wchodząc do Wielkiej Sali, a chórzyści odpowiedzieli jej powitaniem lub skinięciem głowy.
   Był początek października, co oznacza, że jesienna pogoda dawała się we znaki. Większość osób ubrana była w swetry, bluzy oraz inne ciepłe części garderoby. Elizabeth odziała się jak zwykle skromnie, w ciemnej kolorystyce, nie odsłaniała zanadto dekoltu, ponieważ jej samej ten widok przeszkadzał u innych dziewczyn. Lubiła jednak odsłaniać chociaż fragment swoich obojczyków, ponieważ bardzo jej się podobały.
   – Czy są już wszyscy? – spytała, podchodząc do grupy ustawionej przed stołem dla nauczycieli.
   – Teraz tak! – zawołały dwie dziewczyny, siostry z Hufflepuffu, które dosłownie przed chwilą weszły do sali.
   – Doskonale, mam nadzieję, że ćwiczyliście choć trochę przez ten tydzień poza naszymi spotkaniami? – spytał profesor Flitwick, wyczarowując sobie niewielki podest, na którym stanął.
   Elizabeth stuknęła różdżką w gitarę, która pomimo braku pudła rezonansowego, zaczęła wyraźnie rozbrzmiewać w pomieszczeniu. Za pomocą potencjometrów ustawiła odpowiednie brzmienie instrumentu i zasiadła na podwyższeniu, które oddzielało część uczniowską sali od tej dla nauczycieli. Młoda kobieta bacznie obserwowała ruchy wskaźnika profesora zaklęć i uroków, pogrążając się w muzycznym transie.
   Po upływie kilkunastu minut, w których to Filius dzielił się ze swoimi uczniami uwagami, chór wreszcie zaczął śpiewać tak, jak nauczyciel sobie tego życzył.
   – Bardzo dobrze! – pochwalił. – Jest jeszcze kilka pomyłek, ale mamy troszkę czasu przed występem, robicie postępy.
   Elizabeth uśmiechnęła się, patrząc na swój instrument.
   – Zaczynamy od nowa... Raz, dwa, trzy!
   "Silent Night, holy night
All is calm, all is bright
Round yon virgin
Mother and child
Holy infant so tender and mild
Sleep in heavenly peace
Sleep in heavenly peace"  zaśpiewał chór, a Elizabeth czekała na moment, w którym ma zacząć grać.
   Obchodzenie Bożego Narodzenia w świecie czarodziejów dla dziewczyny było zagadką. Przecież czarodzieje nie byli zwolennikami religii mugolskiej. Nawet ci pochodzący z rodzin mugolskich rzadko kiedy byli wierzącymi. Dla nich nie istniał Jezus Chrystus, czy Bóg. Żadna osoba, obdarzona zdolnościami magicznymi nie powiedziała nigdy: "O Jezu!". Zawsze mówiono chociażby "na brodę Merlina", "o Salazarze", etc. Skąd więc wzięła się tradycja obchodzenia takiego święta? Najprawdopodobniej czarodzieje obchodzili to święto, ponieważ ono samo w sobie było jakieś magiczne i pasowało do każdego środowiska, czy to mugoli, czy magów. Kwestia istnienia Boga pozostawała znakiem zapytania dla Krukonki. Nie potrafiła określić poziomu swojej wiary w cokolwiek, ale czuła, że musiało istnieć coś, co sprawiło, że świat powstał. Niekoniecznie musiała być to jakaś obdarzona nadludzkimi mocami osoba. Można zatem powiedzieć, że Elizabeth wyznawała poglądy deistyczne.
   Prefekt naczelna tak skupiła się na muzyce, że przestała kontaktować z otoczeniem, nie zdając sobie sprawy z jednej, bardzo ciekawej sytuacji. Tuż przy wejściu do Wielkiej Sali, oparty o futrynę stał Severus Snape, obserwując poczynania swoich uczniów. Mało kto o tym wiedział, ale także kochał muzykę i doceniał artystów, których muzyka płynęła prosto z serca. Czasem, gdy tylko miał nieco mniej zajęty wieczór, pozwalał sobie na chwilę relaksu przy winylowych płytach, gramofonie oraz filiżance pysznej herbaty, od której prawdę mówiąc, chyba powoli się uzależniał. Nie pijał alkoholu, ponieważ jakakolwiek jego forma kojarzyła mu się z jego ojcem alkoholikiem, a co za tym idzie złymi wspomnieniami związanymi m.in. z przemocą zarówno fizyczną, jak i psychiczną.
   – Bardzo ładnie dzisiaj pracowaliście, dziękuję wam. Następne spotkanie odbędzie się we wtorek, dobrze się przygotujcie z kolejnego utworu – powiedział profesor Flitwick, po czym zeskoczył z podestu.
   Próba zakończyła się po upływie około czterdziestu minut, jednak niektórym, czyli dokładnie trzem osobą muzycznych wrażeń było zdecydowanie za mało. Dwie Puchonki, będące bliźniaczkami nie po raz pierwszy po zakończonej próbie podeszły do Elizabeth i pogrążyły się w rozmowie.
   – Allie i Victoria, moje dwa muzyczne świrki – oznajmiła Elizabeth. – Gramy, co nie?
   – Pewnie – odparła Victoria tonem, jakby to było oczywiste.
   Krukonka nadal nie zdając sobie sprawy z obecności dyrektora szkoły w odległym zakątku pomieszczenia, wskoczyła na stół domu Roweny Ravenclawu, gdy tylko uznała, że reszta chóru opuściła pomieszczenie.
   Zaczęła rozbrzmiewać melodia, a dwie Puchonki tworzyły mały akompaniament, nucąc tę samą melodię, którą grała gitara.
   – Wise men say... only fools rush in, but I can't help falling in love with you  – zaczęły wspólnie śpiewać dziewczyny, a Elizabeth chodziła spokojnie po stole, nie przerywając gry.
   Snape przypatrywał jej się z zaciekawieniem. Widać było, że kocha to co robiła, a on, chociaż zazwyczaj tego nie pokazywał, bardzo to doceniał. Przez chwilę przeszła mu nawet myśl, czy nie zdradzić swej obecności, jednak stwierdził, iż może wybić uczennicę z rytmu i popsuć czar tej chwili. Poza tym, ujawnianie się nie było w jego stylu.
   Utwór skończył się, Krukonka rozchyliła oczy i zamarła. Dopiero wówczas spostrzegła czającego się w mroku obserwatora. Nie za bardzo wiedziała co ma zrobić. Dziewczyny z tyłu ucichły, najwidoczniej zaobserwowały to samo co ona. Elizabeth mimo wszystko znajdowała się w gorszej sytuacji. Śpiewanie w szkole nie było zabronione, natomiast chodzenie po stołach raczej nie przejawiało zbyt kulturalnego zachowania. Nie miała pojęcia, jak długo czarnowłosy tam stał, a tym bardziej co sobie w tamtym momencie myślał. Zaskoczył ją jednak, gdyż zamiast uwagi lub szlabanu nie usłyszała nic, ale ujrzała jego gest, który wskazywał wyraźnie na to, żeby kontynuowały.
   Elizabeth odwróciła się w stronę dziewczyn, które skinęły jej głową. Ponownie zaczęła grać, tym razem jednak zeszła na ziemię i to w znaczeniu dosłownym.
   – He deals the cards as a meditation – zaczęła, a dziewczyny ucieszyły się z wyboru utworu i zaczęły śpiewać.
   Po skończonym koncertowaniu jak zwykle pożegnały się i wyszły drugimi drzwiami, omijając profesora Snape'a. Krukonka nie miała wyboru. Wolała wrócić szybko do dormitorium, co pozostawiało jej do wyboru tylko te drzwi po prawej, pilnowane przez Postrach Hogwartu. Stuknęła różdżką w gitarę, pozbawiając ją uprzednio nadanego efektu i ruszyła w stronę drzwi, czując na sobie baczne spojrzenie ciemnych tęczówek.
   – Dlaczego akurat te utwory? – spytał, gdy byli blisko siebie.
   – Bo opisują moje uczucia – odpowiedziała niemal natychmiast.
   – W stosunku do kogo? – Przyjrzał jej się uważnie.
   – Na pewno nie kobiety, panie profesorze – odparła wymijająco, uśmiechając się delikatnie.
   Skierowała gitarę na plecy i zaczęła mozolną wędrówkę pełną walki z setkami schodów prowadzących na najwyższe piętro. W pewnym momencie wyczuła swój ulubiony zapach i gwałtownie zatrzymała się.
   – Claride! Przez ciebie mogą oskarżyć mnie o wykorzystywanie uczennic – sarknął Snape, wpadając na Krukonkę.
   – Nie mogą, a wie pan czemu? – spytała, a on milczał. – Bo wykorzystywanie jest wtedy, gdy występuje niechęć jednej ze stron – Wystawiła język, który przygryzła i czym prędzej popędziła na górę.
   Niestety pech chciał, że dziewczyna niefortunnie natrafiła na schodek-pułapkę, wpadając aż po kolano.
   – O nieee – zawyła cichutko, nie wiedząc czy bardziej martwi się o siebie czy gitarę.
   – Skoro tak, to mogliby mnie oskarżyć – oznajmił Severus, przystając blisko uczennicy, przez co mało nie skręciła karku, by spojrzeć na niego z dołu. – Ja wykazuję tę niechęć.
   – Jasne, jasne – mruknęła, szamotając się w pułapce.
   – Słyszałem.
   – Oj, no wiem. Ale czy mógłby mi pan pomóc?
   – A jaki w tym mój interes? – Założył ręce.
   – Eee, a czy zaraz musi być jakaś korzyść? Przecież wiem, że chce pan to zrobić tak z dobrego serduszka – Spojrzał na nią kpiąco. – Prooszę.
   Westchnął i schylił się. Kobieta nie wpadła bardzo głęboko, ale wystarczająco, by wydostanie się wymagało czyjejś pomocy. Silnym chwytem złapał ją za ramiona, jednak nie przyniosło to skutku.
   – Nachyl się trochę – polecił, będąc lekko podirytowany.
   Profesor Snape złapał swoją uczennicę pod kolano.
   – Uuu, robi się ciekawie. Chyba muszę częściej tak wpadać.
   – Minus pięć punktów od Ravenclawu – powiedział.
   – A wie pan, że powyżej kolana to już gwałt? – spytała, odwracając głowę i napotykając jego spojrzenie.
   – Kolejne pięć, Claride.
   Elizabeth zaśmiała się cicho. Straciła punkty, lecz to co przed chwilą powiedziała przyniosło jej masę satysfakcji. Sama nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że takie słowne przekomarzania podobały się jej nauczycielowi.
   Wreszcie poczuła jak jej noga się uwalnia. Stanęła na szczycie schodów i pierwszym, co uczyniła było dokładne obejrzenie gitary w poszukiwaniu jakiegoś uszkodzenia, którego na całe szczęście nie znalazła.
   – Dziękuję, panie profesorze – ukłoniła się przed starszym Ślizgonem.
   – Wracaj do swojego dormitorium – rozkazał, a dziewczyna bez zastanowienia ruszyła w stronę następnych schodów.
   Kiedy pokonywała kilka pierwszych stopni, usłyszała za sobą niski, dźwięczny głos:
   – Elizabeth.
   Odwróciła się i wpatrzyła w ustawionego do niej bokiem Severusa.
   – Plus dwadzieścia punktów dla Ravenclawu za całkiem niezły pokaz umiejętności muzycznych – oznajmił, po czym odszedł, zostawiając dziewczynę z niewiarygodnie szerokim uśmiechem.

Komentarze

Prześlij komentarz