Dziewczyna ze Slytherinu - 21.

21.

Cassandra siedziała jeszcze chwilę w milczeniu, a kiedy tylko wyczuła spadek wpływu veritaserum, uniosła lekko głowę i spojrzała nauczycielowi w oczy.
   – Mogę iść? – spytała, zwracając jego uwagę.
   Gdy spojrzał na nią, odczuła mniejsze ukłucie w sercu niż zazwyczaj; jego wzrok wywarł na niej mniejsze wrażenie, co nieco ją zdziwiło. Może to przez to, że jej uczucie już nie było sekretem?
   – Idź – mruknął, opierając brodę na splecionych dłoniach. – Jutro o tej samej porze – dodał, śledząc ją wzrokiem.
   Cassandra zgarnęła swój szkicownik wraz z przyborami należącymi do niej, pozostałe odłożyła na swoje miejsce i nic nie mówiąc opuściła salę.
   Dziewczyna miała bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony wiedziała, iż Severus postąpił podle – wykorzystał uboczne działanie przyrządzania eliksiru leczniczego, by podać jej veritaserum, notabene, którego używa się jedynie w sytuacjach kryzysowych i to na przesłuchaniach prowadzonych przez Ministerstwo Magii. Jednak nie potrafiła go za to znienawidzić. W końcu miał prawo o tym wiedzieć, a sama od dawna planowała ten moment.
   "Może to właśnie lepiej" – przemknęło jej przez myśl, lecz natychmiast wyobraziła sobie, co powiedziałaby na ten temat Anwey i Scarlett. "Oj dziewczyny, teraz już nawet nie wiem, czy wam o tym mówić" – westchnęła.
   Po wejściu do dormitorium Cassandra pogrążyła się we własnych myślach, z których wyrwała ją dopiero Anwey, wpadając do środka niczym burza.
   – Hej, Cass! – krzyknęła.
   – Jestem tu – odparła dziewczyna, dźwigając się do pozycji siedzącej, by pokazać się przyjaciółce.
   – Czemu leżałaś na kanapie?
   Cassandra spojrzała na nią przytłoczonym wzrokiem.
   – Ojej, co ci się stało? – spytała z troską.
   – Nawet nie wiem, czy powinnam ci o tym mówić.
   – Spokojnie, sama będę wiedzieć, czy ukręcić komuś łeb czy też nie.
   Ślizgonka parsknęła i położyła łokieć na oparciu sofy. Przyjaciółka okrążyła mebel i usiadła przodem do koleżanki, wpatrując się w jej oczy, chcąc cokolwiek wyczytać.
   – Severus? – zapytała, unosząc lekko brwi.
   – Taaak – mruknęła. – Podał mi veritaserum i teraz wie wszystko.
   – Słucham? – Jej głos zmieszany był z niedowierzaniem oraz wściekłością. – Mówisz poważnie?
   – Niestety.
   Anwey wstała i przeniosła swój wzrok na tańczące płomienie w kominku.
   – O co pytał?
   – O takie podstawowe rzeczy, związane z tym. Kiedy to się zaczęło i takie tam – odparła.
   Cassandra obserwowała, jak jej najlepsza przyjaciółka pociera sobie oczy.
   – Nawet nie wiem co mam o tym myśleć – powiedziała w końcu.
   – Ja też – dodała Anwey. – Obie wiemy, że nie jest jakiś święty, ale żeby ciebie traktować veritaserum? Jakby nie mógł po prostu zapytać.
   – No nie? Też o tym pomyślałam... Najgorsze, że jutro znów się z nim widzę i totalnie nie wiem, czego się mam spodziewać.
   – Jego wadą i jednoczesną zaletą jest nieprzewidywalność. I ja i ty lubimy, kiedy faceci potrafią zaskoczyć, ale to wcale nie oznacza, że chcemy być zaskakiwane veritaserum – powiedziała i odwróciła się w stronę przyjaciółki z grymasem wymalowanym na twarzy.
   – An – zaczęła Cassandra.
   – Hm? 
   – Zmieńmy temat, stało się i się nie odstanie. Mi jest już z tym lżej, bo powiedziałam tobie, a o każdym rozwoju sytuacji będę cię stale informować – przyrzekła, wstając z miejsca.
   – Spróbowałabyś nie. – Uśmiechnęła się półgębkiem. – Chodźmy na kolację.
   – Kolację? – zdziwiła się.
   – No, tak.
   – To ile tu leżałam?
   – A kiedy wróciłaś? 
   – Nie wiem, prawdę mówiąc.
   – Ja tym bardziej – parsknęła, odsuwając wrota wychodzące na zimny, pogrążony w półmroku korytarz.
   – Możliwe, że nie uwierzysz, bo sama najpierw w to nie uwierzyłam – odezwała się Anwey, gdy wyszły na parter. – Już prawie skończyliśmy naprawy zamku.
   – Jak to? Profesor McGonagall wspominała o miesiącach napraw, nie o paru tygodniach.
   – Super, nie? – Wyszczerzyła się Anwey.
   – I to jak! – odparła Cassandra z entuzjazmem. – A co potem?
   – Później, kiedy tylko skończymy, wracamy do domów, a za naszą pracę będą nagrody w postaci punktów. Niestety, Slytherin będzie miał najmniej. Wiesz, nauczyciele nie chcą nikogo faworyzować, ale jednocześnie chcą się odwdzięczyć za pomoc.
   – To zrozumiałe – odpowiedziała. – Po ile punktów na osobę?
   – Dwadzieścia – rzekła Anwey.
   – Cholera – mruknęła Cassandra. – Ciężko będzie nadgonić, zwłaszcza Hufflepuff. Ostatni rok, musimy wygrać Puchar Domów.
   – Taaak, Puchonów jest najwięcej przy pomocy zamku – cmoknęła Anwey, omijając stertę kamieni, jedyną pozostałość po kamiennej rzeźbie rycerza.
   – A zresztą, nawet jeśli wygrają, to Slytherin na zawsze pozostanie w naszym sercu.
   – Nie ma mowy! Co roku Puchar zgarniał cholerny Gryffindor... wszystko przez Pottera – oznajmiła oburzona. – A ty mi się tu chcesz tak łatwo poddać.
   – Nie poddać, przepraszam bardzo. Stwierdzam suche fakty. Musielibyśmy być wszyscy zmówieni, żeby wygrać.
   – To nie będzie wielkim problemem. Ktoś mi kiedyś mówił, że zanim Harry zjawił się w szkole, a profesor Dumbledore go zaczął, bądźmy szczere, faworyzować, to Slytherin miał na koncie najwięcej wygranych Pucharów.
   – No proszę – mruknęła Cassandra. – W sumie było to do przewidzenia, bo nawet, kiedy już Potter był w Hogwarcie, to byliśmy tuż za Gryffindorem. Dużo punktów też zdobywali na quidditchu.
   Anwey skinęła głową, przyznając przyjaciółce rację. Nastała chwila ciszy.
   – Masz już jakiś projekt tych posągów?
   – Coś mi tak w głowie świta, ale nie miałam dzisiaj ochoty na rysowanie, to znaczy miałam, ale straciłam ją kiedy tylko wyszłam od... sama wiesz.
   – Wiem i wcale się nie dziwię – odparła Anwey. – Nie sądzę, bym ja też miała na cokolwiek ochotę.
   – Wiesz co?
   – Jeszcze nie.
   – Bardzo się cieszę, że mam cię przy sobie. Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. 
   – Masz jeszcze Scarlett.
   – Niby tak, ale mam wrażenie, że ona się coraz bardziej zmienia i trochę od nas odsuwa. Zresztą, ty jesteś dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.
   – Ooo – mruknęła Anwey, odwracając głowę do przyjaciółki i jednocześnie zwalniając.
   – Mówię to ze szczerego serca. Uwielbiam Scarlett, ale ciebie zwyczajnie kocham. Przytulasek?
   – Wyjątkowo się zgodzę – odparła i wtuliła się w przyjaciółkę.
   – A teraz chodźmy, bo niczego nam nie zostawią – powiedziała Cassandra i pchnęła drzwi do Wielkiej Sali.

Komentarze

  1. ♥ Świetne, ale bądźmy szczere, będę tęsknić za 1 wydaniem :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam pierwszą wersję i postanowiłam do tego wrócić. Świetne opowiadanie :) kiedy mogę się spodziewać kolejnego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam dwa razy pierwszą wersje. Tą dopiero zaczęłam i jestem ciekawa, która będzie lepsza. Najlepiej to jakby były dwie 😂 ogólnie to kocham ten fanfik, jeden z moich pierwszych

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz