Pośród Śmierciożerców - 14.

14.

   Dziewiątego stycznia Katharina poczuła dokuczliwe pieczenie na lewym przedramieniu.
Przy stole w salonie siedzieli wszyscy śmierciożercy, którzy do tej pory uniknęli schwytania. Wsród grona brakowało jednak jednego zwolennika Czarnego Pana 
— Snape'a. Najwidoczniej musiał zostać w Hogwarcie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Ilość osób zaskoczyła Katharinę tak bardzo, że stała przez jakiś czas w drzwiach, nie wiedząc co ma zrobić. Większość twarzy zwrócona była w jej stronę.
   — Zamknij drzwi i usiądź, Katharino — syknął Czarny Pan.
   — Tak, panie. Przepraszam. — Ukłoniła się i szybko wykonała polecenie.
   — Tak więc, skoro już jesteśmy w komplecie... Dzisiaj nadszedł dzień, w którym odbijamy naszych towarzyszy, uwięzionych w Azkabanie!
   Stół ryknął z uciechy. Katharina uśmiechnęła się złowieszczo i rozejrzała się po obecnych. Było tutaj parę osób, których do tej pory nie widziała, lub widziała zaledwie parę razy, jednak nie miało to znaczenia. Wkrótce wszyscy się zapoznają.
   Wieczorem śmierciożercy szykowali się do wyjścia. Katharina jeszcze nigdy nie widziała tylu budzących grozę strojów, a każdy z nich był inny na swój sposób. Teraz śmierciożercy stali w salonie, dopinając ostatnie klamry pasków czy rzemyki zbroi.
Kobieta ucieszyła się, że jest już po świętach, a Dracon nie musi oglądać tego wszystkiego. Martwiła się o niego. I choć wiedziała, że jego rodzice nie pozwoliliby na jego krzywdę to i tak czuła się za niego w pewnym stopniu odpowiedzialna. Lucjusz postąpił źle, dołączając do śmierciożerców. Czarny Pan zapewne oczekuje od Dracona tego samego, a chłopak — Katharina była pewna — sam tego nie chce. Dziewczyna starała się poznać zamiary Voldemorta i jego samego najlepiej, jak tylko mogła, by w przyszłości jej plan pozwolił uratować większość istnień. Już teraz domyślała się, że Czarny Pan może wykorzystać chłopaka, jednakże wolała nie mieć racji w tej kwestii.
   — Teraz idealnie się wpasowujesz — oświadczył Lucjusz, widząc jej biało-czarny makijaż w formie czaszki.
   — Maska ogranicza widoczność — powiedziała Katharina, lustrując go wzrokiem.
   Jego jasne włosy wystawały spod maski w kształcie czaszki i opadały dwoma pasmami na napierśnik, sięgając aż do pasa z klamrą w kształcie węża. Pancerz na przedramionach pokryty był długim futrem, dodając niecodziennego efektu, a cały czarny płaszcz wydawał się być bardzo miękki i puszysty. Spod płaszcza sięgającego do kostek wyglądała ciemnoszara koszula z wysokim kołnierzem.
   — Twój strój, Lucjuszu... jest istnym arcydziełem.
   Malfoy uśmiechnął się lekko i ukłonił. Spod maski błysnęły blade oczy.
   — Pięknie, moi drodzy, pięknie — zaśmiał się nieprzyjemnie Voldemort, wchodząc do pokoju, wraz z innym śmierciożercą.
   Katharina ustawiła się obok Lucjusza i czekała na dalsze rozkazy. Śmierciożerca, stojący niedaleko Voldemorta miał na sobie pelerynę z futra jakiegoś zwierza, a sama zbroja była porównywalnie piękna co Lucjusza. Rękawy przypominały skórę węża, która rozerwana była w niektórych miejscach, a spod niej widniał szkarłatny materiał. Maska, którą już kiedyś widziała i kruczoczarne włosy, sięgające do ramion pozwoliły na rozpoznanie nieznajomego — był to Severus.
   — Ruszamy — rzekł Czarny Pan.
   Szereg niemalże równocześnie ruszył z miejsca. Katharina poprawiła swój pas i kaptur. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, Czarny Pan zatrzymał się, a Katharina powoli i z niepewnością, stanęła po jego prawej stronie.
   — Katharino — zaczął cicho. — Czas się ujawnić. Masz za zadanie przenieść nas do Azkabanu.
   Ślizgonka skinęła głową i odwróciła się do reszty śmierciożerców:
   — Stańcie trochę bliżej.
   Crabbe łypnął na nią groźnie. Tylko parę osób ruszyło się z miejsca.
   — Róbcie co mówi — zasyczał Voldemort, rzucając spojrzenie swoim zwolennikom.
   Katharina odetchnęła i uniosła prawą rękę w górę. W tym samym momencie wokół grupy śmierciożerców utworzył się krąg złożony z dużych run, z których wydobywała się jasnoniebieska mgiełka. Efekt był identyczny jak ostatnim razem, kiedy to dwudziestolatka teleportowała się na ulicę Pokątną, w celu wysłania diabelskich sideł Niewymownemu, przebywającemu w Świętym Mungu. Mgiełka wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu połączyła się w jedną całość, tworząc kopułę. Katharina gwałtownie przyciągnęła ramię do reszty ciała, zacisnęła pięść i powieki. Teleportacji nie towarzyszyło żadne uczucie dyskomfortu; była szybka, przyjemna i cicha. Ślizgonka otworzyła oczy, słysząc nagłe podmuchy wiatru i szum rozbijających się morskich fal o brzegi wysokiej wyspy. Śmierciożercy nie odezwali się, lecz Katharina wiedziała, że nie wiedzą co tak naprawdę się stało. Kim jest? Co właśnie zrobiła i jak to zrobiła?
   Podejrzewała, że Czarny Pan wyjaśni to, kiedy tylko jego zwolennicy znajdą się w komplecie. Gdy wrota Azkabanu otworzyły się z głuchym łoskotem, uderzyła ich ponura atmosfera tego miejsca.
   — Expecto Patronum! — zawołała Katharina, przywołując oczami wyobraźni wielkiego sokoła, który chwilę później usiadł jej na ramieniu.
   Zza jej pleców dały się słyszeć westchnienia ulgi. Nie trwało to jednak długo, gdyż temperatura powietrza spadła, a przed nimi z cienia wyłoniła się trzymetrowa, zakapturzona postać. Jej świszczący oddech zdawał się dochodzić gdzieś z oddali, a oślizgłe palce i bezkształtna twarz, wynurzająca się spod postrzępionej peleryny, powodowały zimne dreszcze odrazy. Czarny Pan wystąpił z szeregu i wpatrzył się w miejsce, gdzie u człowieka znajdowałyby się oczy. Stali tak przez chwilę, a w tym czasie śmierciożercy znacznie zbliżyli się do patronusa Kathariny.
   — Nie znoszę tego miejsca — mruknął jakiś mężczyzna o wyjątkowo łagodnym głosie.
   — Całkiem normalne — odpowiedziała Katharina. — Lucjuszu, zamawiam coś czekoladowego.
   — O, tak — westchnęło parę osób naraz.
   Czarny Pan ruszył naprzód, a dementor odsunął się pod ścianę. Śmierciożercy podążyli za Voldemortem, a kiedy tylko po drodze na najwyższe piętro mijali wielkie monstra, przyspieszali kroku. Katharina stanęła obok Czarnego Pana i spojrzała na niego, czekając na zezwolenie. Skinął głową, więc ponownie uniosła ręce i siłą woli odblokowała wszystkie kraty, znajdujące się przed nimi. Zajrzała do pierwszej celi — Bellatriks. Uniosła dłoń i odblokowała kaftan bezpieczeństwa oraz kajdany. Z resztą postąpiła tak samo, a gdy wróciła do całej bandy śmierciożerców, Voldemort zaczął, po kolei patrząc na każdego więźnia z osobna.
   — Ahh, Bella. Miło znów cię widzieć. — W oczach czarnowłosej błysnęły łzy szczęścia. — Rabastan i Rudolf. — Uśmiechnął się do dwójki. — Antonin Dołohow, Mulciber, Travers, Augustus Rookwood. Dobrze was widzieć. Sporo się zmieniło, ale o tym później, w innym miejscu. Ruszajmy.
   Do byłych więźniów doskoczył Crabbe i Goyle Sr, wręczając różdżki, które przechowywane były na parterze. Bellatriks widocznie pobudziła się, gdyż uderzyła silnym zaklęciem w swoją celę. Ściana wyleciała w powietrze, a wielkie głazy z pluskiem wpadły do morza. Rozległ się szaleńczy śmiech, wydobywający się z wielu gardeł jednocześnie; dudniący echem ponad wzburzonym morzem. Byli wolni. Nareszcie wolni.


*
   — Katharina należy do bardzo rzadkich, długo żyjących istot, które są wyczulone na moc magiczną. Jej umiejętności opierają się na sile wyobraźni i skupienia. Dla doświadczonych Tenigranów nie ma ograniczeń... jest tylko jedno „ale” — Katharina, która z uwagą przysłuchiwała się Czarnemu Panu, tłumaczącemu najedzonym już więźniom i ocalałym zwolennikom jej pochodzenie, poderwała głowę.
   — Tenigranie nie mogą się sami leczyć. — Oświadczył Voldemort, przerywając chwilę ciszy.
   — Mój panie — odezwała się Bellatriks — skoro Koners przeniosła nas z Azkabanu, dlaczego nie możemy dorwać Pottera?
   — Bello, gdyby wszystko było takie proste. — Wykrzywił się w imitacji ładnego uśmiechu. Twarz brunetki pokrył delikatny rumieniec. — Nie znamy miejsca, w którym przebywa Potter i w najbliższym czasie nie poznamy go, prawda, Severusie?
   — Tak, panie. — Kiwnął głową, po czym dodał, w celu poinformowania reszty: — Strażnikiem Tajemnicy jest Dumbledore.
   Parę osób wydało z siebie cichy jęk żałości.
   — Na chwilę obecną musimy skupić się na Departamencie Tajemnic. Dobra robota z diabelskimi sidłami, Katharino.
   Dziewczyna skinęła oraz rzekła:
   — Pomysł Lucjusza, mój panie.
   Voldemort zwrócił swoją uwagę na siedzącego po prawej stronie blondyna i rzucił mu pełne zadowolenia spojrzenie.
   — Istotnie dobra robota... — mruknął. — W Departamencie znajduje się dział z przepowiedniami... potrzebuje tej, która dotyczy mnie i Pottera. Tej, którą kiedyś przed laty przekazał nam Severus... Niestety, jak się okazuję, tylko jej część.
   — Panie, co z naszymi szeregami? Czy zyskaliśmy jakichś nowych śmierciożerców, z wyjątkiem Kathariny?
   — Dobre pytanie, Dołohow. Macnair i Nott zdołali przeciągnąć sporą grupkę olbrzymów na naszą stronę, a niedługo odwiedzi nas pewien wilkołak.
   — Greyback? — spytał Rabastan.
   — Greyback — potwierdził Voldemort, zsuwając rękę ze stołu, bo Nagini wpełzła mu na kolana. — Na razie to wszystko. Możecie się rozejść.
   Śmierciożercy posłusznie wstali, ukłonili się i skierowali się powoli do wyjścia.  Katharina kątem oka dostrzegła Lucjusza odłączającego się od reszty i niejakiego Traversa i Selwyna. Swoją drogą musiała przyznać, że cała trójka była bardzo urodziwa. Selwyn był wysokim (jak zresztą większość śmierciożerców), dobrze zbudowanym, zielonookim mężczyzną, który był widocznie starszy od Lucjusza. Jego skronie przyprószyła siwizna, podobnie jak dolną część jego zarostu — górna nadal pozostała czarna, nadając mu groźny wygląd. Travers natomiast był nieco niższy od dwójki swoich kompanów. Miał długie, czarne włosy, których gęste kosmyki wiązał na plecach w kucyk. Łuk brwiowy lekko wysunięty do przodu zdobiły gęste brwi, spod których groźnie łypały brązowe oczy.
   Przeniosła swój wzrok na Lucjusza, który również się na nią patrzył. Mrugnął do niej, po czym zaklęciem odsunął dywan zakrywający część drewnianej podłogi. Schylił się i wymruczał jakieś inkantacje. Na podłodze pojawił się zarys klapy, a parę chwil później była już ona bardzo dobrze widoczna.
   Malfoy otworzył ją i zaprosił śmierciożerców do środka. Katharina spostrzegła Voldemorta wpatrującego się ogień kominka, a z korytarza dobiegł ją wesoły okrzyk Narcyzy:”Bello!”. Przeczuwała, że siostry rzuciły się sobie w ramiona i miała całkowitą rację. Zrobił się przez to mały korek w przejściu, ale nikt się tym nie przejmował. Większość osób zajęta była cichą rozmową, a mieli o czym rozmawiać. Niektórzy nie widzieli się latami.
   Kobieta ruszyła w stronę drzwi, mijając gapiącego się na nią Yaxleya. Kiedy była parę cali od niego, poczuła mocne klepnięcie w lewy pośladek.
   — Nie wiedziałem, że jesteś taka potężna.
   Katharina działając pod wpływem impulsu obróciła się i wymierzyła mu policzek. W pokoju zaległa cisza, Yaxley z nadal przekręconą głową, zacisnął szczęki.
   — Nareszcie coś się dzieje! — zawołała uradowana Bellatriks.
   Śmierciożercy odsunęli się pod ściany. Kątem oka zobaczyła, jak Lucjusz wychodzi z Selwynem i Traversem z ukrytego wejścia. Katharina nie odwróciła się w jego stronę, bo wpatrzona była z wściekłością w Yaxleya. Jej oddech był szybki i płytki. Oddychała z trudem hamując złość i drżenie rąk. Kiedy wreszcie siwowłosy mężczyzna odwrócił się w jej stronę, spojrzała mu prosto w oczy i wpadła na pomysł:
   — Chcę rozpocząć test na dołączenie do Wewnętrznego Kręgu — oznajmiła głośno.
   Niektórzy popatrzyli po sobie zaskoczeni, jednak nie powiedzieli nic, za to stanęli tak, by utworzyć coś w rodzaju areny, gdzie jedną ścianę stanowił długi stół. Yaxley strzelił kręgami szyjnymi i kostkami u rąk. Ślizgonka poczuła nagły przypływ adrenaliny. Dała krok naprzód i wyprowadziła cios. Złapał ją wprawnie za nadgarstek, przykucnął, wymijając cios i korzystając z siły własnych nóg przerzucił ją przez swoje plecy, starając się, by kobieta zwaliła się na ziemię. Katharina wylądowała miękko na podłodze, wykonując przewrót.
   — Nieźle — mruknął Yaxley, trzymając gardę.
   Kobieta złapała się za obolały nadgarstek i czekała na jego ruch. Teraz miała doskonały widok na stojącego naprzeciw niej Voldemorta. Miał splecione za plecami palce i oglądał ich z uwagą. Obok niego stała Bellatriks, która co i rusz tupała nerwowo nogą. Po lewej stronie, stojąca w drzwiach Narcyza wyglądała na zaniepokojoną. Yaxley uśmiechnął się krzywo i korzystając z jej chwili nieuwagi, starał się uderzyć w brzuch. Katharina obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni, złapała go za tył głowy i dociągnęła szybko do swojego kolana. Niestety nie udało się to; Yaxley złapał ją pod kolano i ponownie przerzucił ponad sobą. Dziewczyna upadła boleśnie na plecy. Przekręciła się na brzuch, by widzieć posunięcia Yaxleya, lecz nim podniosła głowę, usłyszała chrupot jej własnej kości. Jej przeciwnik skutecznie wybił jej lewy bark kopniakiem.
   — Aaaaa! — zawyła, czując piekące łzy bólu w oczach.
   — Nieźle, ale nie dostatecznie dobrze — oświadczył Yaxley, odchodząc powoli w stronę kręgu, który stał cały czas w miejscu.
   Narcyza ukucnęła przy rannej i nastawiła jej kość przy pomocy zaklęcia, chciała uleczyć jej rozciętą wargę, którą przygryzła zębem w czasie upadku, ale Katharina podziękowała jej skinięciem i dźwignęła się na nogi. Splunęła krwią na drewnianą posadzkę i krzyknęła:
   — Nie skończyłam!
   Yaxley przystanął w półkroku i odwrócił się przodem do niej. Rozeźlony ruszył szybkim krokiem w jej stronę. Dziewczyna uświadomiła sobie, że walcząc z nim musi wykorzystać swoje najlepsze atuty: szybkość oraz zwinność. Dwudziestolatka pobiegła wprost na niego i zanim zdążył uderzyć ją w obolały bark, zanurkowała i przejechała plecami po wypolerowanej posadzce tuż pomiędzy jego nogami, po czym gwałtownym kopniakiem wycelowała w zgięcia jego kolan. Yaxley upadł na jedno kolano, jego oddech stał się bardzo płytki, a twarz nabrała kolorów wściekłości. Katharina poderwała się na nogi, a Yaxley wykorzystał jej strategię i powalił ją z powrotem na ziemię. Nim zdążyła się podnieść, przygwoździł jej nadgarstki do ziemi i usiadł na niej okrakiem. Ślizgonka zaczęła się szarpać.
   — No i co teraz? — spytał, uśmiechając się przebiegle.
   Był niebezpiecznie blisko, a ona wolała nie wiedzieć co by się stało, gdyby nie zaczęła działać. Położyła głowę na podłodze i gwałtownie ją poderwała, uderzając prosto między oczy. Yaxley osunął się na kolana i łapał za głowę. Katharina przerzuciła nogi nad sobą i sprężystym ruchem odzyskała grunt pod stopami, wzięła mały rozbieg, wyskok, odbiła się od krawędzi stołu i ciężkim buciorem kopnęła Yaxleya w okolice żeber. W pierwszej chwili chciała zadać cios w głowę, ale uświadomiła sobie, że siła jej uderzenia mogłaby go zabić, a tego nie chciała. Yaxley przewalił się na bok, kiwając się lekko na boki.
   — O, jasna cholera — zaklął, łapiąc się jedną ręką za czoło.
   Katharina podparła kolana rękoma i odetchnęła ciężko. Zerknęła niepewnie w stronę śmierciożerców, odczuwając bolesne pulsowanie w głowie. Większość z nich wydawała się pozytywnie zaskoczona. Przeniosła spojrzenie na Voldemorta, który uśmiechał się półgębkiem.
   — Werdykt, panie? — spytała, kiedy wyrównała oddech.
   — Zaliczone... Lucjusz. — Władczym gestem przywołał blondyna, który okrążył stół i stanął naprzeciw Kathariny. — Twoja kolej.


Komentarze