Pośród Śmierciożerców - 17.

17.

   Dwudziestolatka przeniosła się tuż przed drzwi prowadzące do zamku Draculi. Zapukała, używając ciężkiej kołatki, a drzwi otworzyły się same. Powoli i czujnie rozglądając się kątem oka, wstąpiła do środka. Nic się nie zmieniło. Jej nozdrza tuż po przestąpieniu progu uderzył metaliczny zapach krwi, a w holu na stołach leżało parę ludzkich ciał, przy których siedziały wampiry.
   — Czy jest wasz przywódca? — spytała, starając się nie zwracać uwagi na zakrwawione szmaty, pozostałość po ubraniach ofiar.
   — Jestem — usłyszała głęboki głos, dochodzący ze szczytu schodów naprzeciw wejścia. — Podejdź.
   Katharina ruszyła w stronę Gervalda.
   — Przyszłaś tu, by dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, prawda?
   — Skąd pan wie? — Stanęła z nogą uniesioną parę centymetrów nad ostatnim schodkiem.
   — Przeczucie. Podążaj za mną.
   — Nie ukrywam, że obecność w takim zamku nie jest zbyt komfortowa. Mówiąc szczerze, nie znam was, nie znam pana, ale mimo to mam iść za panem w głąb tej budowli?
— Ach, inteligentna Katharina... — mruknął, uśmiechając się półgębkiem. — Tak, znam twoje imię, podobnie jak powód wizyty. Pozwól, że ci się przedstawię. Jestem Gervald. 
— Skłonił się lekko, a Katharina schyliła głowę w geście szacunku — I mam ci dużo do opowiedzenia. A jeżeli chodzi o wampiry, nie są tak prymitywne, by wbijać nóż w plecy niczym wilkołaki. Gdybyś była niemile widziana, nie przeszłabyś więcej niż pięć metrów.
   — Rozumiem. Zatem mów, Gervaldzie.
   — Domyśliłaś się, że mogę coś wiedzieć na temat twojego rodu, jak?
   — Lucjusz Malfoy pokazał mi gobelin, na którym widniało moje nazwisko.
   — Malfoy, powiadasz? Jesteście spokrewnieni dalekimi więzami.
   — Tak, widziałam na gobelinie — odparła spokojnie, choć wnętrze zżerało ją z ciekawości.
   Przestąpili przez wielkie wrota obite żelazem i pojawili się na pustym dziedzińcu.
   — Twój ojciec wyszedł za mugola. Potępianie członków rodziny przez ich wybory dotyczące miłości nie leży w zwyczaju Tenigranów. Twój ojciec kochał matkę, mimo że ona kochała go tylko tymczasowo, a ból po stracie męża przerodził się w obojętność i nienawiść, którą kierowała w twoją stronę. Twój ojciec był wielkim człowiekiem.
   Katharina westchnęła i miała się odezwać, kiedy Gervald uprzedził ją:
   — Wiem, co teraz myślisz. Wspaniały ojciec, który nie pozostawił po sobie śladu. Który zostawił dziecko w przykrej rodzinie.
   — Dokładnie to miałam na myśli — mruknęła ponuro Katharina.
   Wampir narzucił na siebie głęboki, szkarłatny kaptur i schował dłonie w głąb rękawów, po czym wyszedł na środek dziedzińca, gdzie promienie słońca jeszcze ogrzewały brukowane podłoże.
   — Nie dziwię się, Katharino. Ale tak naprawdę ojciec nie zostawił cię bez niczego. Tenigranie, jako rzadka i bardzo potężna rasa, muszą żyć w ukryciu. Jesteś zdolna do wielu rzeczy. Pomimo tego, że wiele jeszcze musisz odkryć, twe moce równają się z najpotężniejszymi czarodziejami naszych czasów, czyli niewątpliwie z  Dumbledorem i Voldemortem.
   — Ja i Dumbledore na tym samym poziomie? Niemożliwe.
   — Tak ci się tylko wydaje. Dumbledore jest wysoce inteligentny, a im inteligentniejszy czarodziej, tym większa jego moc. Ty również jesteś inteligentna, a dodatkowo wyczulona na magię. Czyni cię to potężną.
   — Mówiłeś coś o tym, że mój ojciec nie zostawił mnie bez niczego... Co masz na myśli?
   — Zanim do tego przejdziemy, pytaj o co chcesz.
   — Czy wampiry są nastawione przeciwko Voldemortowi?
   — Są, a przynajmniej większość. Ale nie dołączą do niego. Wampiry nie mają w zwyczaju buntować się przeciw swoim przywódcom, a w tym wypadku dałem im jasno do zrozumienia, że nie uczestniczymy w tej wojnie.
   — Czy znałeś mojego ojca?
   — Znałem każdego Tenigrana. Począwszy od Azerva. Wtedy, co prawda nie byłem jeszcze u władzy, ale znałem go i to bardzo dobrze. Pomagałem mu w paru rzeczach.
   — W jakich, jeśli mogę spytać?
   — Widzisz, jest takie miejsce, które przechodzi do każdego nowego Tenigrana, po śmierci poprzedniego. Zazwyczaj jest tak, że rodzic potomka Tenigrana jeszcze żyje, kiedy ten przychodzi na świat, więc sam go wprowadza w te wszystkie sprawy, ale jeżeli coś się komplikuje, tak jak w tym wypadku, wprowadzam cię ja.
   — Więc wprowadź mnie. Nie mam już o co pytać.
   — Katharino, otwórz — powiedział wampir.
   — Co mam otworzyć?
   — Wczuj się. Poczuj magię tu obecną. — Gervald przymknął oczy, stając obok niej.
   Katharina poszła za jego przykładem i chwilę po tym usłyszała dziwny dźwięk, a palce u dłoni zaczęły mrowić. Kobieta uklęknęła i odgarnęła liście, zakrywające gładkie kamienie z dziwnymi symbolami. Mrowienie nasiliło się, więc nie trudziła się i wyczarowała niewielką falę uderzeniową, która odrzuciła liście parę metrów dalej. Stanęła pośrodku czterech kamieni, osadzonych po różnych stronach świata i schyliła się. Dotknęła pięścią ziemi i wysłała krótki impuls w jej głąb. Coś pyknęło, kamienie wysunęły się z ziemi, tworząc monumenty, wokół których pojawiła się niebieskawa mgiełka, towarzysząca teleportacji.
   Wampir otworzył oczy i wstąpił do kręgu. Chwilę potem stali przed wyniosłą, budzącą grozę wieżą. Jej ściany zdawał się oświetlać jakiś mityczny blask. Katharina nie widziała okien, przynajmniej do pewnej wysokości, ale miała przedziwne wrażenie, że w środku jest wystarczająco jasno. I nie myliła się. Kiedy weszli przez wrota, które jak na komendę przed nimi odskoczyły, ujrzała wąski korytarz, a za nim pięknie urządzoną bibliotekę. Zakurzone tomy zajmowały wszystkie półki, a było ich tak wiele. Regały ustawione zostały w sposób kolisty, by umożliwić lepsze poruszanie się pomiędzy nimi. W powietrzu nad głową unosiły się świece, a co jakiś czas na ścianach Katharina mogła zobaczyć pochodnie.
   — Teraz mam ochotę zadać pytanie.
   — Proszę zatem 
— odparł uprzejmie Gervald.
   — Dlaczego przy naszym pierwszym spotkaniu, tak... specyficznie... zareagowałeś?
   — Miałem dać Voldemortowi do zrozumienia, że znam twoje pochodzenie? Pomyślałem, że skoro tak mu zależy na brutalności, to gdybym udał, że nie będę cię dobrze traktował to może rozkazałby ci zostać.
   — Och, rozumiem. Jak widzisz sama do ciebie przyszłam i to bez jego wiedzy — odparła, wchodząc na kręte schody.
   — Wiem, przewidziałem to. Zresztą, wyczuwam w tobie coś zupełnie innego, niż ślepe posłuszeństwo. — Uśmiechnął się lekko i z dłońmi splecionymi za plecami, podążył za dziewczyną.
   Kręte schody prowadziły na pierwsze piętro wieży, przeradzając się w mały przedsionek, który łączył się z wąskim korytarzem, zakończonym potężnymi drzwiami. Po przejściu przez wrota, znaleźli się w przytulnym salonie.
   — Czy... Czy tutaj mieszkał mój ojciec? — spytała Katharina, muskając palcami oparcie krzesła.
   — Bywał tu od czasu do czasu, najczęściej w chwilach wolnych, jednak w ostatnich dniach jego życia nieco częściej.
   — Nadal tego nie rozumiem, to dla mnie za trudne. — Opadła na pobliskie krzesło. — Dlaczego Tenigranie muszą się ukrywać? Nie rozumiem z tego nic.
   — Katharino, to czy Tenigranie się ukrywają jest ich sprawą. Ty możesz się ujawnić, jeżeli taka jest twoja wola. Jesteś i tak ostatnią z rodu, przynajmniej na kontynencie europejskim.
   — Jak to ostatnią?
   — Twoje dzieci nie będą mogli przejąć cech. Potomkowie mogą odziedziczyć je tylko po ojcu. Jesteś pierwszą i ostatnią Tenigranką z rodu Konersów.
   — Więc... wyginiemy?
   — Wątpię. Jest was jeszcze garstka w Ameryce.
   — To chociaż tyle dobrego. Co nie zmienia faktu, Gervaldzie, że to wszystko jest trudne.
   — Postaram się wytłumaczyć to inaczej. Czy kiedykolwiek czytałaś mitologię?
   — Czytałam — odparła, przypatrując się z ciekawością wampirowi.
   — Zatem wiesz, że bogowie, najczęściej Zeus, pod postacią śmiertelnych mężczyzn płodził różne śmiertelniczki. Przychodzili wtedy na świat herosi.
   — Zgadza się. 
— Skinęła z aprobatą.
   — Jesteś w podobnej sytuacji. Tenigran związał się z mugolem, co można porównać do śmiertelnika. Najczęściej wasza rasa wiązała się z czarodziejkami półkrwi, lub czystokrwistymi. Przez to, że matka była mugolem, jej stosunek do naszego świata pozostawiał wiele do życzenia. Ojciec wiedział, że twoje dzieci nie odziedziczą cech Tenigrana...
   — …więc zniknął kiedy dowiedział się, że urodzi mu się dziewczynka! Ale dlaczego? — dokończyła za niego Katharina.
   — Chciał cię chronić, choć ja w tej kwestii się z nim nie zgadzam i nigdy nie zgadzałem.
   — Chciał mnie chronić poprzez nie mówienie mi o tym wszystkim? Niby jak to miałoby mnie ochronić? Sama się dowiedziałam.
   — Właśnie w tym się z nim nie zgadzałem. Od zawsze uważam, że niewiedza jest gorsza od wiedzy.
   — Zgadzam się w zupełności... ale zauważ, że rodzice mają zwyczaj, by nie mówić o niczym swym dzieciom.
   — I przez to krzywdzą je jeszcze bardziej, niż im się wydaje. — Wampir kiwnął głową, patrząc przez duże okno na rozłożyste, leśne tereny.
   — A ta wieża? Po co powstała? I gdzie my jesteśmy?
   — Spójrz tam. — Wskazał palcem na porośnięte lasem urwisko. — Nie przypomina ci to czegoś?
   — Wygląda jak fiord. Jesteśmy w Norwegii? — spytała, przypatrując się okolicy.
   — Zgadza się. Wieża leży u podnóża góry, niedaleko fiordu, i jest opatrzona bardzo potężnymi zaklęciami ochronnymi. Gwarantuję ci, że nikt bez twojego pozwolenia tu nie zajrzy. Jesteś kimś w rodzaju Strażnika Tajemnicy.
   — Teraz pozostaje kwestia Voldemorta... ta wieża w zupełności nadaje się do mieszkania, lecz z tego co widzę jest tu trochę smutno. Głównie przez to, że nie ma tu nikogo.
   — Katharino, mogę cię o coś zapytać?
   — Jasne — odparła, wchodząc do kolejnego pomieszczenia, którym okazała się być sypialnia z królewskim łożem.
   — Dlaczego wstąpiłaś do śmierciożerców?
   — Och... to nie tak, że wstąpiłam. Zostałam poniekąd zmuszona. Śmierć lub służba. Czasem żałuję, że nie wybrałam pierwszej opcji, ale człowiek robi różne rzeczy, by uchronić się przed własną zagładą — westchnęła.
   — Jest jeszcze coś bardzo ważnego. Chodź. — Zachęcił ją gestem i wstąpił do salonu, następnie stanął przed pustą ścianą.
   Katharina podeszła do niego, a kiedy tylko zbliżyła się do ściany, ta ukazała drzwi, przez które wspólnie przeszli.
   — O, kurczę. — Rozchyliła lekko usta i wpatrzyła się w stojącą przed nimi zbroję. — Jest piękna.
   Niewielkie okno, położone wysoko pod sufitem, rzucało słoneczny blask na ciemny pancerz.
   — Przechodzi z rąk do rąk, podobnie jak wieża.
   — Skoro nosił ją mój ojciec, to jak się w niej zmieszczę? — zapytała, gładząc ręką pelerynę, przywodzącą na myśl sokole skrzydła.
   — Skurczy się. — Wampir uśmiechnął się rozbawiony. — Dostosuje się idealnie. Kiedyś nawet pozwolił mi ją przyodziać. Sądzę, że ci się spodoba.
   Katharina stanęła na piedestale i zaczęła oglądać każde szczegóły pancerza.
   — To wszystko... mam wrażenie, że to sen — mruknęła, ściągając swoje glany.
   — Nie jest snem, zapewniam cię.
   Kobieta założyła nagolenniki, które w niektórych miejscach były porysowane.
   — Czy tylko ja uważam, że zbroja bez żadnych zadrapań, to nie zbroja?
   Wampir nie odpowiedział, tylko przyglądał się jej poczynaniom.
   — Są wspaniałe! I nie odczuwam ich wagi — zdumiała się dziewczyna, chodząc po przyciemnionym pokoju.
   — To nie wszystko. Cała zbroja opatrzona jest kilkoma przydatnymi zaklęciami, a jednym z nich jest
zaklęcie kontroli temperatury.
   — Czego?
   — Kontroli temperatury — odparł Gervald. — Kiedy jest zimno, ogrzeje, a kiedy zbyt gorąco, ochłodzi.
   — Uuuu... luksusy! — zawołała uradowana.
   Zdjęła napierśnik i założyła go na siebie z niewielką pomocą uprzejmego lorda wampirów. Rzemyki ściągnęły się, dopasowując idealnie zbroje; także sam pancerz nieco zmienił swój kształt. Ta część również była naznaczona różnymi draśnięciami. Katharina sięgnęła po pas z malutką czaszką sokoła na klamrze i zapięła go. Następnie przyszedł czas na naramiennik, z o wiele większą czaszką drapieżnego ptaka i pierzastą pelerynę.
Kiedy stanęła przed Gervaldem w całej okazałości, ten pokiwał głową z uznaniem. Zarzuciła kaptur na głowę, który zapewniał cień większej części jej twarzy, podeszła do ściany, do której przymocowane były różne rodzaje uzbrojenia, wybrała z niej dwa, jednoręczne miecze. Podeszła do swojego starego pasa, wyjęła z niego toporek i uderzyła nim o miecz. Topór wyszczerbił się i zgiął.
   — Jakie śmieci — mruknęła. — Gervaldzie, chcę ci coś powiedzieć.
   — Słucham, Katharino.
   — Nie jestem wierna Czarnemu Panu. Pragnę go zniszczyć, ale żeby tego dokonać, muszę wiedzieć o nim wszystko... A przynajmniej znacznie więcej, niż do tej pory — oznajmiła, zdejmując powoli zbroję i odkładając ją na swoje miejsce. — Słyszałam, jak nazwałeś go „Tom”? Czy takie jest jego imię?
   — Tom Marvolo Riddle. Tak, to on. Jest dziedzicem samego Salazara Slytherina.
   — Więc jak to możliwe, że Komnata Tajemnic została otworzona? Przecież odzyskał swą postać dopiero rok temu.
   — Może ktoś chciał, by odzyskał ją wcześniej. To nie jest na razie istotne. Skupmy się na podstawach. Tom urodził się w sierocińcu i tam właśnie okazał się być czarodziejem. Już w młodych latach ujawniały się u niego unikalne zdolności, jednak wykorzystywał je tylko do wzbudzania strachu.
   — Skąd to wiesz?
   — Mój poprzednik znał go od dziecka. Podczas Pierwszej Wojny Czarodziejów, niektóre wampiry stały po jego stronie, ale jak już wiesz, nie wyszło to nam na dobre. Voldemort zabił swego ojca, wiedziałaś o tym?
   — Nie.
   — Zabił go, najprawdopodobniej dlatego, że ojciec go nie kochał.
   — Wiesz co zauważyłam, Gervaldzie? Każdy śmierciożerca ma jakiś powód do wstąpienia do szeregów. Voldemorta, prekursora, nie kochano, Ojciec Barty'ego Croucha Juniora nie poświęcał mu uwagi, zaślepiony był pracą; Bellatriks od dziecka wpajano, że szlamy są najgorszą skazą świata, to samo przytrafiło się Lucjuszowi. Ludzie tak naprawdę sami tworzą demony.
   Milczeli przez dłuższy czas. Katharina wyszła z ukrytego pokoju i spojrzała na wyjściowy korytarz. Zobaczyła tam zielonkawy gobelin, na którym, złotą nicią, wyszyte były nazwiska członków rodziny.
   — Kazgan — mruknęła dziewczyna, gładząc kciukiem portret przystojnego mężczyzny o dobrze zbudowanej sylwetce i władczym wyrazie twarzy. — Mój ojciec.


Komentarze

Prześlij komentarz