Pośród Śmierciożerców - 22.
22.
Katharina
przechadzała się tuż obok wysokiej półki skalnej, która
ciągnęła się parędziesiąt metrów ze wschodu na zachód, tuż
obok wieży. Okolica była wyjątkowo spokojna, można było usłyszeć
jedynie śpiew ptaków, zamieszkujących okoliczne drzewa iglaste, a
także szum spadającej z wysokości wody. Katharina przypatrywała
się z uwagą pięknym okazom roślin, które z racji tego, że są
wysokiej jakości, nadawałyby się idealnie do warzenia eliksirów.
Minęło już parę miesięcy od pierwszego lipca, który był dla śmierciożerców bardzo istotnym dniem. Tak jak dziewczyna przeczuwała, Scrimgeour zajął miejsce Knota. Pamiętała jak w ten dzień Voldemort, wraz z innymi śmierciożercami siedzącymi przy stole, był mile zaskoczony. Katharinie się nie oberwało — wręcz przeciwnie — zyskała uznanie Czarnego Pana, więc by uczcić ten wspaniały moment wskoczyła na stół i ukłoniła się przed nim głęboko.
Uśmiechnęła się sama do siebie. Czasem pod wpływem impulsu i towarzystwa takich... nietypowych ludzi, robiła różne rzeczy, których najprawdopodobniej nie robiła by sama. I nie chodzi tu już wcale o przejmowanie kontroli nad światem czarodziejów, ale o jej własne zachowanie. Mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że czasem zachowywała się jak rasowy szaleniec. Jednak po dłuższej chwili rozmyślań stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza.
Nagle z drzewa tuż przed nią spadła szyszka. Uderzyła o ziemię z głuchym łoskotem, tuż obok jakiegoś sporego ptaka. Katharina spojrzała w górę skalnej półki i zobaczyła starannie zbudowane, ptasie gniazdo, znajdujące się parę metrów nad jej głową. Zaskoczona podeszła do ptaka, który teraz usiłował poderwać się do lotu, lecz tylko zaskrzeczał przeraźliwie.
— Hej malutki. — Ukucnęła niecałe dwa metry od poszkodowanego zwierzęcia i przyjrzała mu się z uwagą, kiedy tylko ten znieruchomiał. Czasem miała wrażenie, że odkąd jej moce się ujawniły, zwierzęta jakoś lepiej ją rozumieją. — Czy malutka?
Cały czas kucając, zbliżyła się, skracając dystans o parę kroków. Ptak syknął ostrzegawczo i pomachał zdrowym skrzydłem. Odskoczył od niej i ponowił próbę lotu, ale zwalił się z powrotem na ściółkę.
— Zrobisz sobie krzywdę, słodziaku — oznajmiła uspokajającym tonem. — Chodź, daj sobie pomóc.
Ptak znieruchomiał, więc okrążyła go i uklęknęła tuż naprzeciw niego.
— Mogę? — spytała proszącym tonem. — Jesteś sokołem, prawda?
Co było oczywiste, nie odpowiedział, ale nie musiał nawet próbować, bo dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę.
— Nic ci nie zrobię — powiedziała i jakby na potwierdzenie tych słów, zdjęła swój pas i odrzuciła go od siebie. Ptak wystraszył się nagłego ruchu, więc znieruchomiała, a kiedy tylko się uspokoił, przemówiła: — Masz złamane skrzydło, a w drugie wbiła się jakaś gałązka. Ale to na szczęście nic co mogłoby uniemożliwić ci latanie. Jak spadłeś z tego gniazda, hm? Nieudane lądowanie, co? — zaśmiała się przyjaźnie.
Katharina utkwiła wzrok w bystrych ślepiach sokoła, zbliżając się najwolniej, jak tylko potrafiła. Sokół przeniósł spojrzenie na jej nogi i rozdziawił dziób ostrzegawczo.
— No już, już. Ciii — uspokoiła go, kładąc ręce na miękkim mchu. Pochyliła się, patrząc cały czas w rozszerzone źrenice ptaka. Podeszła do niego na wyciągnięcie ręki, po czym zniżyła głowę, tak że prawie sięgała brodą podłoża. — Nic nie chcę ci zrobić.
Sokół poruszył się niespokojnie, mierząc ją wzrokiem pełnym niepewności. Otworzył lekko dziób, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Pomachał jednym skrzydłem tuż przed jej twarzą, jednak dziewczyna pozostała niewzruszona. Ptak podszedł do niej, jego dziób znajdował się teraz na wysokości jej oczu. Mógłby z łatwością ją zaatakować, obierając na swój cel oczy. Wzdrygnęła się na myśl o jego zakrzywionym dziobie i ostrych pazurach, ale pozostała w miejscu.
Drapieżnik wpatrywał się w nią, aż w końcu zrobił krok w tył i stanął w miejscu. Katharina powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Wyciągnęła przed siebie rękę, starając się dotknąć poranionego skrzydła ptaka, ale ten wydał z siebie groźny dźwięk.
— Nic ci nie zrobię — zapewniła, kładąc dłoń na jego upierzonym grzbiecie.
Ptak odwrócił gwałtownie głowę w stronę jej palców, z wyraźnym zamiarem jej ugryzienia. Dziewczyna zacisnęła zęby, obawiając się nagłego ataku, lecz nic takiego się nie stało. Otworzyła oczy, które ku własnemu zdziwieniu zamknęła, i zobaczyła żółte ślepia sokoła, wpatrujące się w nią z o wiele większym spokojem niż poprzednio. Wykorzystała to i położyła drugą rękę na uszkodzonym skrzydle, a następnie, najdelikatniej jak potrafiła, uniosła kończynę i przyjrzała się uważnie zranieniu. W jednym miejscu brakowało paru piór, a te które tam pozostały były ułożone w dziwnych kierunkach, a całe skrzydło wygięte było pod nienaturalnym kątem. Wzięła ptaka na ręce, uważając by nie zranił jej swymi ostrymi pazurami, i udała się do wieży.
Kiedy znalazła się na piętrze budowli,wskoczyła na ostatni schodek prowadzący do kuchni, ostrożnie położyła drapieżnego ptaka na blat blisko okna oraz podstawiła mu pod główkę płaską miskę, napełnioną chłodną wodą. Znalazła świeże udko kurczaka w czymś, co działało podobnie do lodówki, ale z pewnością nią nie było, i również podała to drapieżnikowi. Sokół posłał jej pełne niedowierzania spojrzenie, zupełnie jakby surowe udko kurczaka było czymś porównywalnym do przepysznej pieczeni z indyka, którą kiedyś miała okazję skonsumować w dworze Malfoyów, po czym bez dłuższego zastanowienia rzucił się na surowe mięso.
— Musisz być samcem, prawda? Jesteś trochę mniejszy, a wyraźnie dorosły — spytała, wpatrując się w skupieniu w zdrowe skrzydło. Katharina wyobraziła sobie obraz lustrzany nienaruszonej kończyny, podczas gdy opuszki jej palców muskały zranione skrzydło, które z sekundy na sekundę wracało do swojego normalnego stanu. — Zjedz sobie i możesz lecieć. Jeżeli chcesz, oczywiście. Nie miałabym nic przeciwko jakiemukolwiek towarzystwu.
Otworzyła okno, a chwilę później została sama w kuchni z naczyniem, wokół którego porozlewana była woda.
— Hm, dzięki — mruknęła niezadowolona, zamykając okno.
Wyczyściła zaklęciem blat i wróciła do swojego gabinetu. Wtedy do głowy wpadł jej pewien pomysł. A gdyby tak odwiedzić Hogwart? Jej magia przekraczała możliwości typowych zaklęć. Mogła się aportować do zamku z taką samą łatwością, jak robiły to skrzaty. Wzruszyła ramionami, rzuciła na siebie zaklęcie maskujące i utworzyła runiczny krąg, który przeniósł ją wprost do gabinetu dyrektora.
— Ty musisz to zrobić, Severusie — usłyszała, opierając się o kominek, z którego zleciał jakiś dziwny, srebrny przedmiot.
Jasnoczerwone zaklęcie uderzyło w miejsce, w którym parę sekund temu się znajdowała, pozostawiając osmoloną smugę na dywanie, tuż obok wypalonych znaków. Katharina zdjęła z siebie zaklęcie maskujące, podniosła się z ramionami wzniesionymi w geście obronnym, jednak nie zdążyła niczego powiedzieć, bo doskoczył do niej rozwścieczony Snape.
— Idiotko! Coś ty sobie myślała!
— Nie krzycz na mnie! — zawołała, przywierając plecami do ściany. — Nic nie chciałam zrobić, jasne?
— Jakim sposobem ty jesteś prawą ręką Voldemorta, co? Jesteś skończoną kretynką.
— Tak, tak, tak. Pogadaj sobie — mruknęła i wyminęła byłego nauczyciela, stając przed biurkiem Dumbledore'a.
— Więc... ekhem... Chciałam panu doradzić, profesorze.
Dumbledore spojrzał na nią znad okularów-połówek.
— Przerwałaś nam rozmowę.
— No, ale niczego nie słyszałam. — Uśmiechnęła się głupkowato. — Więc...
Severus przycisnął do jej ust dłoń, a drugą ręką objął ją w okolicach brzucha. Katharina wydała z siebie dziwny dźwięk, tłumiony przez jego dużą dłoń. Chciała go kopnąć w kostkę, ale ze zdziwieniem uznała, że jego chwyt nie miał najmniejszych wad — najzwyczajniej nie mogła się z niego wydostać.
— Och, Salazarze, zawsze chciałem to zrobić — oświadczył triumfalnie. — Nie szarp się, kretynko.
— Tpp mnppf pufć!
— W twoich snach — szepnął jej aksamitnym głosem tuż obok ucha, na co natychmiast znieruchomiała. — Więc, dyrektorze, na czym skończyliśmy? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
— Pamiętaj o naszej rozmowie. Tej, którą przeprowadzaliśmy pod koniec roku szkolne...
— Doskonale wiem o jaką rozmowę ci chodzi, Dumbledore! — warknął Snape. — Co nie zmienia faktu, że twój pomysł mi się cholernie nie podoba. Jest ona — potrząsnął Kathariną. — Jej ufa obecnie najbardziej. Nie zawiodła na żadnej misji, daje mu doskonałe porady, a ty myślisz, że zaufa mi, bo cię zabiję?
Ślizgonka zaczęła się gwałtownie szarpać. Dyrektor Hogwartu machnął ręką w kierunku Severusa, na znak, by ją puścił.
— O co tu chodzi, bo ja nie w temacie? — spytała, łapiąc powietrze w nozdrza. — Kto kogo ma zabijać? I dlaczego?
— Severus, mnie — odparł spokojnie Dumbledore. — Ale nam przeszkadzasz.
— Och, przepraszam, ale nie przewidywałam, że będę w kręgach śmierciożerców. — Wywróciła teatralnie oczami. — Zresztą niby w czym wam wadzę?
— Czarny Pan musi ufać Severusowi całkowicie.
— Przecież już mu ufa — powiedziała, zerkając zdziwiona to na Mistrza Eliksirów, to na dyrektora. — Jest jego szpiegiem, to raczej oczywiste, że go ceni.
— Sprecyzuj — Dumbledore przyjrzał jej się uważnie, opierając podbródek na splecionych dłoniach.
— Poważnie?To JEST oczywiste. — Uniosła jedną brew, patrząc na starszego mężczyznę. — Severus dostarcza mu informacji, więc go ceni. — Usiadła naprzeciw dyrektora.
— To moje miejsce — syknął Snape.
— A teraz jest moje — odrzekła pewna siebie, patrząc wprost w czarne tęczówki.
— Dziwne masz o tym pojęcie — warknął nim zrzucił ją z fotela.
— To było...
— Katharino, przeszkodziłaś nam, więc przejdź do rzeczy. Z Severusem posprzeczać się możesz kiedy indziej. — Dyrektor pokręcił głową z politowaniem, a Snape rzucił dziewczynie pełne pogardy spojrzenie.
Katharina wyczarowała sobie fotel i przysunęła się bliżej Severusa, który miażdżył ją wzrokiem.
— No co? Bliżej biurka. — Wzruszyła ramionami i przeniosła spojrzenie na dyrektora. Mistrz Eliksirów mruknął coś pod nosem, nie spuszczając jej z oka. — Więc tak. Czarny Pan ceni Severusa, bo jest jego źródłem informacji. Ufa mu...
— Tak bardzo mi ufa, że kazał Glizdogonowi mnie szpiegować.
— Poważnie? — zdziwiła się. — Nie miałam pojęcia. To znaczy, nie widziałam go w naszej siedzibie, ale nie pomyślałam o czymś takim.
— Rzadko kiedy myślisz, więc to akurat nic dziwnego — dogryzł jej.
— W każdym razie — ciągnęła lekko uśmiechnięta (niektóre uwagi Snape'a były w jej mniemaniu zabawne). — Jesteś cenny dla Czarnego Pana. Jak już mówiłam, jesteś jego źródłem informacji, niezastąpionym szpiegiem po stronie Zakonu. Nawet Bellatriks jest niżej od ciebie.
— Ale ciebie ceni bardziej — rzekł Dumbledore, całkowicie poważny.
— Dlatego, że mogę działać w terenie, a wszystkie moje dotychczasowe misje zakończyły się sukcesem... Ponadto lubię ryzykować. Czarny Pan lubi ryzyko, więc dostarczam mu czegoś w rodzaju rozrywki, łapiecie?
Severus i Albus skinęli głowami.
— No, ale jeżeli chodzi o te wasze plany, w których wam przerwałam... No właśnie, o co chodzi? — spytała, spoglądając z ciekawością na czarnowłosego.
— Jak zapewne wiesz, Draco Malfoy dostał zlecenie mojego zabójstwa — odpowiedział dyrektor.
— To brzmi jakby był najemnym mordercą — parsknęła. — Och, przepraszam. Niech pan mówi dalej.
— Chłopak odmawia pomocy Severusa, więc może sobie tylko zaszkodzić. Nie chcę go niszczyć. Jeszcze jest taki młody — mruknął ponuro Dumbledore.
— I bardzo dobrze, bo Dracon nie da sobie z tym rady. I tak naprawdę, w głębi duszy, tego nie chce. Boi się. Cholernie się boi.
— To zrozumiałe. Co byś ty na jego miejscu zrobiła? — spytał Snape, opierając się na podłokietniku fotela.
— Ja? Szukałabym pomocy. Ale ja jestem kobietą, a płeć żeńska, odnoszę czasem takie wrażenie, jest bardziej rozważna.
— Zależy od osoby — odparł Severus, posyłając jej jadowite spojrzenie.
— Dlaczego mnie mordujesz wzrokiem? Czy ja mówiłam o tobie? Akurat ty jesteś jednym z tych... — Wyciągnęła wysoko rękę — ...z górnej półki.
Mistrz Eliksirów parsknął i zwrócił się w stronę Dumbledore'a:
— Więc nie ma innego wyjścia? Muszę ja cię dobić?
— Nie zmieniłem swego zdania, Severusie.
Katharina patrzyła przez chwilę na ozdobny dywan, po czym wstała i ze zmarszczonym czołem zaczęła krążyć wokół foteli.
— Jest inne wyjście, które chciałam zaproponować. Oczywiście nie wiedziałam o tym całym planie, że Severus ma sieknąć Avadę, ale myślałam raczej o pańskiej ręce. Wiem dokładnie co się z nią stało. To klątwa, która zabezpieczała horkruksa, prawda?
Staruszek skinął głową.
— Więc, żeby oszczędzić biednemu Severusowi... — Została za to zmiażdżona spojrzeniem, ale przy dalszej części zdania, wyraz twarzy czarnowłosego wyraźnie złagodniał. — ...wyrzutów sumienia, możesz zrobić własnego horkruksa. Severus niby cię zabije i będzie:"Ojej, Severusie, zabiłeś Dumby'ego, jesteś fajny i w ogóle", ale tak naprawdę nie zabije! Będzie się pan mógł ukryć, panie profesorze, jak wtedy gdy szukało pana ministerstwo.
— Mi odpowiada — mruknął Snape po chwili zastanowienia.
— Po pierwsze, musiałbym zabić. Po drugie, nie podoba mi się nic z tego planu. Co stałoby się z ciałem?
— Eeee... Sądzę — odparła po chwili namysłu — że moje umiejętności Tenigrana by się tutaj idealnie wpasowały. Mogę się potajemnie zająć sprawami pochówku, zreplikować ciało z jakiejś osoby postronnej albo nawet nie z osoby, a z jakiegoś przedmiotu, a pana przetransportować do mojej wieży.
— Nie — oznajmił dobitym tonem.
— No ale...
— Powiedziałem już. Nie. Stanowczo się na to nie zgadzam. Wymagacie zbyt dużo od starego człowieka.
— Och, no faktycznie, a zarządzanie całym Zakonem i to wszystko związane z wojną, to jest niby gorsze? — zadrwiła Katharina, czym zasłużyła sobie na pełne aprobaty skinięcie Mistrza Eliksirów.
— Nie zgadzam się. To moje ostatnie słowo. A teraz jeżeli byłabyś taka dobra... Wynoś się.
— Milutko — mruknęła ponuro, kreśląc runiczny krąg.
Minęło już parę miesięcy od pierwszego lipca, który był dla śmierciożerców bardzo istotnym dniem. Tak jak dziewczyna przeczuwała, Scrimgeour zajął miejsce Knota. Pamiętała jak w ten dzień Voldemort, wraz z innymi śmierciożercami siedzącymi przy stole, był mile zaskoczony. Katharinie się nie oberwało — wręcz przeciwnie — zyskała uznanie Czarnego Pana, więc by uczcić ten wspaniały moment wskoczyła na stół i ukłoniła się przed nim głęboko.
Uśmiechnęła się sama do siebie. Czasem pod wpływem impulsu i towarzystwa takich... nietypowych ludzi, robiła różne rzeczy, których najprawdopodobniej nie robiła by sama. I nie chodzi tu już wcale o przejmowanie kontroli nad światem czarodziejów, ale o jej własne zachowanie. Mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że czasem zachowywała się jak rasowy szaleniec. Jednak po dłuższej chwili rozmyślań stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza.
Nagle z drzewa tuż przed nią spadła szyszka. Uderzyła o ziemię z głuchym łoskotem, tuż obok jakiegoś sporego ptaka. Katharina spojrzała w górę skalnej półki i zobaczyła starannie zbudowane, ptasie gniazdo, znajdujące się parę metrów nad jej głową. Zaskoczona podeszła do ptaka, który teraz usiłował poderwać się do lotu, lecz tylko zaskrzeczał przeraźliwie.
— Hej malutki. — Ukucnęła niecałe dwa metry od poszkodowanego zwierzęcia i przyjrzała mu się z uwagą, kiedy tylko ten znieruchomiał. Czasem miała wrażenie, że odkąd jej moce się ujawniły, zwierzęta jakoś lepiej ją rozumieją. — Czy malutka?
Cały czas kucając, zbliżyła się, skracając dystans o parę kroków. Ptak syknął ostrzegawczo i pomachał zdrowym skrzydłem. Odskoczył od niej i ponowił próbę lotu, ale zwalił się z powrotem na ściółkę.
— Zrobisz sobie krzywdę, słodziaku — oznajmiła uspokajającym tonem. — Chodź, daj sobie pomóc.
Ptak znieruchomiał, więc okrążyła go i uklęknęła tuż naprzeciw niego.
— Mogę? — spytała proszącym tonem. — Jesteś sokołem, prawda?
Co było oczywiste, nie odpowiedział, ale nie musiał nawet próbować, bo dziewczyna zdawała sobie z tego sprawę.
— Nic ci nie zrobię — powiedziała i jakby na potwierdzenie tych słów, zdjęła swój pas i odrzuciła go od siebie. Ptak wystraszył się nagłego ruchu, więc znieruchomiała, a kiedy tylko się uspokoił, przemówiła: — Masz złamane skrzydło, a w drugie wbiła się jakaś gałązka. Ale to na szczęście nic co mogłoby uniemożliwić ci latanie. Jak spadłeś z tego gniazda, hm? Nieudane lądowanie, co? — zaśmiała się przyjaźnie.
Katharina utkwiła wzrok w bystrych ślepiach sokoła, zbliżając się najwolniej, jak tylko potrafiła. Sokół przeniósł spojrzenie na jej nogi i rozdziawił dziób ostrzegawczo.
— No już, już. Ciii — uspokoiła go, kładąc ręce na miękkim mchu. Pochyliła się, patrząc cały czas w rozszerzone źrenice ptaka. Podeszła do niego na wyciągnięcie ręki, po czym zniżyła głowę, tak że prawie sięgała brodą podłoża. — Nic nie chcę ci zrobić.
Sokół poruszył się niespokojnie, mierząc ją wzrokiem pełnym niepewności. Otworzył lekko dziób, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Pomachał jednym skrzydłem tuż przed jej twarzą, jednak dziewczyna pozostała niewzruszona. Ptak podszedł do niej, jego dziób znajdował się teraz na wysokości jej oczu. Mógłby z łatwością ją zaatakować, obierając na swój cel oczy. Wzdrygnęła się na myśl o jego zakrzywionym dziobie i ostrych pazurach, ale pozostała w miejscu.
Drapieżnik wpatrywał się w nią, aż w końcu zrobił krok w tył i stanął w miejscu. Katharina powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Wyciągnęła przed siebie rękę, starając się dotknąć poranionego skrzydła ptaka, ale ten wydał z siebie groźny dźwięk.
— Nic ci nie zrobię — zapewniła, kładąc dłoń na jego upierzonym grzbiecie.
Ptak odwrócił gwałtownie głowę w stronę jej palców, z wyraźnym zamiarem jej ugryzienia. Dziewczyna zacisnęła zęby, obawiając się nagłego ataku, lecz nic takiego się nie stało. Otworzyła oczy, które ku własnemu zdziwieniu zamknęła, i zobaczyła żółte ślepia sokoła, wpatrujące się w nią z o wiele większym spokojem niż poprzednio. Wykorzystała to i położyła drugą rękę na uszkodzonym skrzydle, a następnie, najdelikatniej jak potrafiła, uniosła kończynę i przyjrzała się uważnie zranieniu. W jednym miejscu brakowało paru piór, a te które tam pozostały były ułożone w dziwnych kierunkach, a całe skrzydło wygięte było pod nienaturalnym kątem. Wzięła ptaka na ręce, uważając by nie zranił jej swymi ostrymi pazurami, i udała się do wieży.
Kiedy znalazła się na piętrze budowli,wskoczyła na ostatni schodek prowadzący do kuchni, ostrożnie położyła drapieżnego ptaka na blat blisko okna oraz podstawiła mu pod główkę płaską miskę, napełnioną chłodną wodą. Znalazła świeże udko kurczaka w czymś, co działało podobnie do lodówki, ale z pewnością nią nie było, i również podała to drapieżnikowi. Sokół posłał jej pełne niedowierzania spojrzenie, zupełnie jakby surowe udko kurczaka było czymś porównywalnym do przepysznej pieczeni z indyka, którą kiedyś miała okazję skonsumować w dworze Malfoyów, po czym bez dłuższego zastanowienia rzucił się na surowe mięso.
— Musisz być samcem, prawda? Jesteś trochę mniejszy, a wyraźnie dorosły — spytała, wpatrując się w skupieniu w zdrowe skrzydło. Katharina wyobraziła sobie obraz lustrzany nienaruszonej kończyny, podczas gdy opuszki jej palców muskały zranione skrzydło, które z sekundy na sekundę wracało do swojego normalnego stanu. — Zjedz sobie i możesz lecieć. Jeżeli chcesz, oczywiście. Nie miałabym nic przeciwko jakiemukolwiek towarzystwu.
Otworzyła okno, a chwilę później została sama w kuchni z naczyniem, wokół którego porozlewana była woda.
— Hm, dzięki — mruknęła niezadowolona, zamykając okno.
Wyczyściła zaklęciem blat i wróciła do swojego gabinetu. Wtedy do głowy wpadł jej pewien pomysł. A gdyby tak odwiedzić Hogwart? Jej magia przekraczała możliwości typowych zaklęć. Mogła się aportować do zamku z taką samą łatwością, jak robiły to skrzaty. Wzruszyła ramionami, rzuciła na siebie zaklęcie maskujące i utworzyła runiczny krąg, który przeniósł ją wprost do gabinetu dyrektora.
— Ty musisz to zrobić, Severusie — usłyszała, opierając się o kominek, z którego zleciał jakiś dziwny, srebrny przedmiot.
Jasnoczerwone zaklęcie uderzyło w miejsce, w którym parę sekund temu się znajdowała, pozostawiając osmoloną smugę na dywanie, tuż obok wypalonych znaków. Katharina zdjęła z siebie zaklęcie maskujące, podniosła się z ramionami wzniesionymi w geście obronnym, jednak nie zdążyła niczego powiedzieć, bo doskoczył do niej rozwścieczony Snape.
— Idiotko! Coś ty sobie myślała!
— Nie krzycz na mnie! — zawołała, przywierając plecami do ściany. — Nic nie chciałam zrobić, jasne?
— Jakim sposobem ty jesteś prawą ręką Voldemorta, co? Jesteś skończoną kretynką.
— Tak, tak, tak. Pogadaj sobie — mruknęła i wyminęła byłego nauczyciela, stając przed biurkiem Dumbledore'a.
— Więc... ekhem... Chciałam panu doradzić, profesorze.
Dumbledore spojrzał na nią znad okularów-połówek.
— Przerwałaś nam rozmowę.
— No, ale niczego nie słyszałam. — Uśmiechnęła się głupkowato. — Więc...
Severus przycisnął do jej ust dłoń, a drugą ręką objął ją w okolicach brzucha. Katharina wydała z siebie dziwny dźwięk, tłumiony przez jego dużą dłoń. Chciała go kopnąć w kostkę, ale ze zdziwieniem uznała, że jego chwyt nie miał najmniejszych wad — najzwyczajniej nie mogła się z niego wydostać.
— Och, Salazarze, zawsze chciałem to zrobić — oświadczył triumfalnie. — Nie szarp się, kretynko.
— Tpp mnppf pufć!
— W twoich snach — szepnął jej aksamitnym głosem tuż obok ucha, na co natychmiast znieruchomiała. — Więc, dyrektorze, na czym skończyliśmy? — zapytał, choć doskonale znał odpowiedź na to pytanie.
— Pamiętaj o naszej rozmowie. Tej, którą przeprowadzaliśmy pod koniec roku szkolne...
— Doskonale wiem o jaką rozmowę ci chodzi, Dumbledore! — warknął Snape. — Co nie zmienia faktu, że twój pomysł mi się cholernie nie podoba. Jest ona — potrząsnął Kathariną. — Jej ufa obecnie najbardziej. Nie zawiodła na żadnej misji, daje mu doskonałe porady, a ty myślisz, że zaufa mi, bo cię zabiję?
Ślizgonka zaczęła się gwałtownie szarpać. Dyrektor Hogwartu machnął ręką w kierunku Severusa, na znak, by ją puścił.
— O co tu chodzi, bo ja nie w temacie? — spytała, łapiąc powietrze w nozdrza. — Kto kogo ma zabijać? I dlaczego?
— Severus, mnie — odparł spokojnie Dumbledore. — Ale nam przeszkadzasz.
— Och, przepraszam, ale nie przewidywałam, że będę w kręgach śmierciożerców. — Wywróciła teatralnie oczami. — Zresztą niby w czym wam wadzę?
— Czarny Pan musi ufać Severusowi całkowicie.
— Przecież już mu ufa — powiedziała, zerkając zdziwiona to na Mistrza Eliksirów, to na dyrektora. — Jest jego szpiegiem, to raczej oczywiste, że go ceni.
— Sprecyzuj — Dumbledore przyjrzał jej się uważnie, opierając podbródek na splecionych dłoniach.
— Poważnie?To JEST oczywiste. — Uniosła jedną brew, patrząc na starszego mężczyznę. — Severus dostarcza mu informacji, więc go ceni. — Usiadła naprzeciw dyrektora.
— To moje miejsce — syknął Snape.
— A teraz jest moje — odrzekła pewna siebie, patrząc wprost w czarne tęczówki.
— Dziwne masz o tym pojęcie — warknął nim zrzucił ją z fotela.
— To było...
— Katharino, przeszkodziłaś nam, więc przejdź do rzeczy. Z Severusem posprzeczać się możesz kiedy indziej. — Dyrektor pokręcił głową z politowaniem, a Snape rzucił dziewczynie pełne pogardy spojrzenie.
Katharina wyczarowała sobie fotel i przysunęła się bliżej Severusa, który miażdżył ją wzrokiem.
— No co? Bliżej biurka. — Wzruszyła ramionami i przeniosła spojrzenie na dyrektora. Mistrz Eliksirów mruknął coś pod nosem, nie spuszczając jej z oka. — Więc tak. Czarny Pan ceni Severusa, bo jest jego źródłem informacji. Ufa mu...
— Tak bardzo mi ufa, że kazał Glizdogonowi mnie szpiegować.
— Poważnie? — zdziwiła się. — Nie miałam pojęcia. To znaczy, nie widziałam go w naszej siedzibie, ale nie pomyślałam o czymś takim.
— Rzadko kiedy myślisz, więc to akurat nic dziwnego — dogryzł jej.
— W każdym razie — ciągnęła lekko uśmiechnięta (niektóre uwagi Snape'a były w jej mniemaniu zabawne). — Jesteś cenny dla Czarnego Pana. Jak już mówiłam, jesteś jego źródłem informacji, niezastąpionym szpiegiem po stronie Zakonu. Nawet Bellatriks jest niżej od ciebie.
— Ale ciebie ceni bardziej — rzekł Dumbledore, całkowicie poważny.
— Dlatego, że mogę działać w terenie, a wszystkie moje dotychczasowe misje zakończyły się sukcesem... Ponadto lubię ryzykować. Czarny Pan lubi ryzyko, więc dostarczam mu czegoś w rodzaju rozrywki, łapiecie?
Severus i Albus skinęli głowami.
— No, ale jeżeli chodzi o te wasze plany, w których wam przerwałam... No właśnie, o co chodzi? — spytała, spoglądając z ciekawością na czarnowłosego.
— Jak zapewne wiesz, Draco Malfoy dostał zlecenie mojego zabójstwa — odpowiedział dyrektor.
— To brzmi jakby był najemnym mordercą — parsknęła. — Och, przepraszam. Niech pan mówi dalej.
— Chłopak odmawia pomocy Severusa, więc może sobie tylko zaszkodzić. Nie chcę go niszczyć. Jeszcze jest taki młody — mruknął ponuro Dumbledore.
— I bardzo dobrze, bo Dracon nie da sobie z tym rady. I tak naprawdę, w głębi duszy, tego nie chce. Boi się. Cholernie się boi.
— To zrozumiałe. Co byś ty na jego miejscu zrobiła? — spytał Snape, opierając się na podłokietniku fotela.
— Ja? Szukałabym pomocy. Ale ja jestem kobietą, a płeć żeńska, odnoszę czasem takie wrażenie, jest bardziej rozważna.
— Zależy od osoby — odparł Severus, posyłając jej jadowite spojrzenie.
— Dlaczego mnie mordujesz wzrokiem? Czy ja mówiłam o tobie? Akurat ty jesteś jednym z tych... — Wyciągnęła wysoko rękę — ...z górnej półki.
Mistrz Eliksirów parsknął i zwrócił się w stronę Dumbledore'a:
— Więc nie ma innego wyjścia? Muszę ja cię dobić?
— Nie zmieniłem swego zdania, Severusie.
Katharina patrzyła przez chwilę na ozdobny dywan, po czym wstała i ze zmarszczonym czołem zaczęła krążyć wokół foteli.
— Jest inne wyjście, które chciałam zaproponować. Oczywiście nie wiedziałam o tym całym planie, że Severus ma sieknąć Avadę, ale myślałam raczej o pańskiej ręce. Wiem dokładnie co się z nią stało. To klątwa, która zabezpieczała horkruksa, prawda?
Staruszek skinął głową.
— Więc, żeby oszczędzić biednemu Severusowi... — Została za to zmiażdżona spojrzeniem, ale przy dalszej części zdania, wyraz twarzy czarnowłosego wyraźnie złagodniał. — ...wyrzutów sumienia, możesz zrobić własnego horkruksa. Severus niby cię zabije i będzie:"Ojej, Severusie, zabiłeś Dumby'ego, jesteś fajny i w ogóle", ale tak naprawdę nie zabije! Będzie się pan mógł ukryć, panie profesorze, jak wtedy gdy szukało pana ministerstwo.
— Mi odpowiada — mruknął Snape po chwili zastanowienia.
— Po pierwsze, musiałbym zabić. Po drugie, nie podoba mi się nic z tego planu. Co stałoby się z ciałem?
— Eeee... Sądzę — odparła po chwili namysłu — że moje umiejętności Tenigrana by się tutaj idealnie wpasowały. Mogę się potajemnie zająć sprawami pochówku, zreplikować ciało z jakiejś osoby postronnej albo nawet nie z osoby, a z jakiegoś przedmiotu, a pana przetransportować do mojej wieży.
— Nie — oznajmił dobitym tonem.
— No ale...
— Powiedziałem już. Nie. Stanowczo się na to nie zgadzam. Wymagacie zbyt dużo od starego człowieka.
— Och, no faktycznie, a zarządzanie całym Zakonem i to wszystko związane z wojną, to jest niby gorsze? — zadrwiła Katharina, czym zasłużyła sobie na pełne aprobaty skinięcie Mistrza Eliksirów.
— Nie zgadzam się. To moje ostatnie słowo. A teraz jeżeli byłabyś taka dobra... Wynoś się.
— Milutko — mruknęła ponuro, kreśląc runiczny krąg.
Kocham ją xD.
OdpowiedzUsuńPS Super opowiadanie❤