Pośród Śmierciożerców - 26.
26.
— Panie
mój, ona nie jest naszą siostrzenicą! — zawołała Bellatriks,
przekrzykując wrzawę. — Dla nas... dla Narcyzy i dla mnie...
siostra przestała istnieć, odkąd poślubiła tego szlamę. Nie
mamy nic wspólnego ani z tym bękartem, jej córką, ani z żadnym
zwierzakiem, którego poślubiła.
— A co ty powiesz, Draco? — zapytał Voldemort. — Będziesz się opiekował szczeniętami?
Kolejna salwa śmiechu. Draco zerknął na swoich rodziców. Narcyza nieznacznie potrząsnęła głową.
— Dość już — powiedział Voldemort, gładząc rozzłoszczonego węża. — Dość.
Wrzawa ucichła.
— Niewiele naszych najstarszych rodów uniknęło tej zarazy — powiedział, podczas gdy Bellatriks wciąż wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem, wstrzymując oddech. — Trzeba przycinać gałęzie, by drzewo było zdrowe. Odcinać te, które moją zarazić resztę.
— Tak, mój panie — wyszeptała Bellatriks. — Gdy tylko nadarzy się sposobność!
— Wkrótce się nadarzy. A dotyczy to nie tylko waszej rodziny, ale i całego świata... Wytniemy raka, który nas wyniszcza. Pozostaną tylko ci, w których płynie czysta krew czarodziejów.
"Czy to oznacza, że ma zamiar wybić też osobników półkrwi?" — zapytała samą siebie Katharina. "Czyli sam siebie też chce się zabić?" — zaśmiała się w myślach, ale natychmiast spojrzała na Voldemorta, by upewnić się, że nie odczytał jej myśli.
Jakiś jęk rozległ się tuż nad ich głowami.
— Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie?
— Severusie, pomóż mi!
— Och, tak — odrzekł Snape, gdy ciało się do niego odwróciło.
— A ty, Draco?
Chłopak potrząsnął gwałtownie głową.
— No, ale ty nie uczęszczałeś na jej lekcje — rzekł Voldemort. — Ci, którzy jej nie znają, niech się dowiedzą, że gościmy dzisiaj Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Rozległy się ciche pomruki. Alecto zachichotała szyderczo.
— Taak... — wycedził Voldemort. — Profesor Burbage uczyła dzieci czarodziejów i czarownic o mugolach... Mówiła im, że niewiele się od nas różnią...
— Severusie... błagam... błagam...
"Co on musi znosić" — przemknęło Katharine przez myśl.
— Milcz. — Voldemort machnął różdżką, uciszając kobietę. — Nie poprzestając na zatruwaniu umysłów naszych dzieci, profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym" namiętną apologię szlam. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Tak, mamy spojrzeć łaskawym okiem na tych złodziei naszej wiedzy i magii! Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to, według niej, niezmiernie sprzyjająca okoliczność... niech wszyscy pomieszają się z mugolami... tak, albo z wilkołakami.
Nauczycielka z Hogwartu ponownie odwróciła się do Severusa. Z jej oczu ciekły łzy. Snape patrzył beznamiętnie, jak znów odwraca się w drugą stronę.
— Avada kedavra. Błysk zielonego światła rozświetlił pokój i twarze w nim zgromadzonych. Ciało ugodzone śmiertelną klątwą runęło z głuchym łoskotem na stół, który zatrzeszczał. Wielu śmierciożerców cofnęło się gwałtownie. Draco spadł z krzesła. Chyba tylko Katharina i Severus byli na to wszystko przygotowani. Koners oparła policzek na prawej ręce, a palcem u lewej dłoni kreśliła kółeczka na powierzchni stołu. Wydawała się znudzona.
— Nagini, obiad — powiedział cicho Voldemort, a jego wąż ześlizgnął się na powierzchnię stołu i ruszył w kierunku ciała.
Gad rozwarł szczęki i połknął ciało w całości. Nagini owszem, była wielkim wężem, a Charity Burbage nie była też znowu taka gruba, ale jej... pojemność była obrzydliwie imponująca.
— Nagini... — odezwała się milcząca przez całe spotkanie Katharina — tak na jeden raz? Nabawisz się niestrawności! — parsknęła i zobaczyła, jak Voldemort się uśmiecha.
"No tak, czarny humor. Moja specjalność, a jego upodobanie" — pomyślała.
Draco zamknął oczy, by nie widzieć okropnego kształtu węża. Wcale mu się nie dziwiła, gdyby mogła, sama by go sobie oszczędziła. Lucjusz powoli przysunął się do stołu, tuż po tym jak ścisnął uspokajająco syna za przegub.
Tydzień później, plan został wcielony w życie. Dwunastka śmierciożerców, przyczajona na uprzednio oczyszczonym placu, wpatrywała się w niebo. Niektórzy unosili się parę stóp nad ziemią na swoich miotłach, lecz inni (w tym: Voldemort, Severus, Katharina, Selwyn, Yaxley, Rabastan) stali spokojnie w miejscu. Katharina nie ufała zbytnio miotłom, wolała latać po swojemu, a skoro zyskała taką umiejętność, dzięki wstąpieniu do szeregów zwolenników Czarnego Pana, to czemu by z niej nie skorzystać?
— Severusie? — Podeszła do czarnowłosego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Czego? — Poruszył się nerwowo. — Czy ty nie możesz się odczepić?
— Chciałam zapytać, czy wszystko w porządku...
— Było, dopóki się nie zjawiłaś.
Wywróciła oczami, które błysnęły w mroku.
— Jesteś... Jesteś wręcz okrutny.
— Miło mi. — Skłonił się lekko.
Katharina pokręciła głową, rozbawiona i zasmucona jednocześnie. Parsknęła, odwróciła się i odeszła.
— Na mój gust podobasz jej się — stwierdził Selwyn, stojący obok Snape'a.
Świerszcze zagłuszały skutecznie pobliskie ciche rozmowy.
— Śmieszny jesteś — mruknął Severus, uśmiechając się drwiąco.
— Ładna, nie?
— Kto? Ona?
— Och, nie udawaj. Oczywiście, że ona, a niby o kim teraz mówimy?
— Jak ci się podoba, to się za nią bierz. Z tego co wiem nikogo nie ma.
Selwyn zaśmiał się cicho.
— Nie miałbym szans — oznajmił po chwili ciszy. — Kiedy na nią patrzę to po prostu widzę, że coś iskrzy. Wiesz, mam trochę doświadczenia z kobietami... Miałem nawet kiedyś żonę. Ale...
Choć Severus nie chciał się do tego przyznać, to trochę go to ciekawiło. Z jednej strony nigdy nie lubił sentymentalnych gadek, ale z tej mogło coś korzystnego wyniknąć. Może Selwyn nie jest jeszcze do końca spaczony? Zawsze można by go przekabacić na drugą stronę.
— Ale?
— ...zginęła w akcji aurorów. Któryś idiota, to było podczas pierwszej wojny, po zezwoleniu Croucha na zabijanie śmierciożerców, chybił w śmierciożercę, ale za to trafił...
— W nią — dokończył za niego Severus. Jego głos był beznamiętny, jak zwykle. — Zabili niewinnego. To się zdarza.
— Tak, zdarza się — przyznał. — Tylko szkoda, że się o tym nie mówi. Kiedy skończyli akcje i schwytali tego, kogo mieli schwytać, po prostu odeszli. Nie zrobili nic...
— Co mieliby zrobić?
— Cokolwiek, Snape, cokolwiek. Jakbyś ty się czuł, kiedy ścierwo zabija twoją żonę i odchodzi, zupełnie jakby nie zdawało sobie sprawy z własnego błędu? Zupełnie, jakby to działanie było zamierzone — ucichł, a po długiej chwili podjął: — Niedługo po tym zdecydowałem się dołączyć. Wszystko bez niej jest jakieś takie szare. Pozbawione sensu. Mam szansę dokonać zemsty za najbliższą mi osobę.
"Zemsty" — powtórzył w myślach Snape. "Doskonale rozumiem jakie to uczucie.".
— A co ty powiesz, Draco? — zapytał Voldemort. — Będziesz się opiekował szczeniętami?
Kolejna salwa śmiechu. Draco zerknął na swoich rodziców. Narcyza nieznacznie potrząsnęła głową.
— Dość już — powiedział Voldemort, gładząc rozzłoszczonego węża. — Dość.
Wrzawa ucichła.
— Niewiele naszych najstarszych rodów uniknęło tej zarazy — powiedział, podczas gdy Bellatriks wciąż wpatrywała się w niego błagalnym wzrokiem, wstrzymując oddech. — Trzeba przycinać gałęzie, by drzewo było zdrowe. Odcinać te, które moją zarazić resztę.
— Tak, mój panie — wyszeptała Bellatriks. — Gdy tylko nadarzy się sposobność!
— Wkrótce się nadarzy. A dotyczy to nie tylko waszej rodziny, ale i całego świata... Wytniemy raka, który nas wyniszcza. Pozostaną tylko ci, w których płynie czysta krew czarodziejów.
"Czy to oznacza, że ma zamiar wybić też osobników półkrwi?" — zapytała samą siebie Katharina. "Czyli sam siebie też chce się zabić?" — zaśmiała się w myślach, ale natychmiast spojrzała na Voldemorta, by upewnić się, że nie odczytał jej myśli.
Jakiś jęk rozległ się tuż nad ich głowami.
— Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie?
— Severusie, pomóż mi!
— Och, tak — odrzekł Snape, gdy ciało się do niego odwróciło.
— A ty, Draco?
Chłopak potrząsnął gwałtownie głową.
— No, ale ty nie uczęszczałeś na jej lekcje — rzekł Voldemort. — Ci, którzy jej nie znają, niech się dowiedzą, że gościmy dzisiaj Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Rozległy się ciche pomruki. Alecto zachichotała szyderczo.
— Taak... — wycedził Voldemort. — Profesor Burbage uczyła dzieci czarodziejów i czarownic o mugolach... Mówiła im, że niewiele się od nas różnią...
— Severusie... błagam... błagam...
"Co on musi znosić" — przemknęło Katharine przez myśl.
— Milcz. — Voldemort machnął różdżką, uciszając kobietę. — Nie poprzestając na zatruwaniu umysłów naszych dzieci, profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w „Proroku Codziennym" namiętną apologię szlam. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Tak, mamy spojrzeć łaskawym okiem na tych złodziei naszej wiedzy i magii! Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to, według niej, niezmiernie sprzyjająca okoliczność... niech wszyscy pomieszają się z mugolami... tak, albo z wilkołakami.
Nauczycielka z Hogwartu ponownie odwróciła się do Severusa. Z jej oczu ciekły łzy. Snape patrzył beznamiętnie, jak znów odwraca się w drugą stronę.
— Avada kedavra. Błysk zielonego światła rozświetlił pokój i twarze w nim zgromadzonych. Ciało ugodzone śmiertelną klątwą runęło z głuchym łoskotem na stół, który zatrzeszczał. Wielu śmierciożerców cofnęło się gwałtownie. Draco spadł z krzesła. Chyba tylko Katharina i Severus byli na to wszystko przygotowani. Koners oparła policzek na prawej ręce, a palcem u lewej dłoni kreśliła kółeczka na powierzchni stołu. Wydawała się znudzona.
— Nagini, obiad — powiedział cicho Voldemort, a jego wąż ześlizgnął się na powierzchnię stołu i ruszył w kierunku ciała.
Gad rozwarł szczęki i połknął ciało w całości. Nagini owszem, była wielkim wężem, a Charity Burbage nie była też znowu taka gruba, ale jej... pojemność była obrzydliwie imponująca.
— Nagini... — odezwała się milcząca przez całe spotkanie Katharina — tak na jeden raz? Nabawisz się niestrawności! — parsknęła i zobaczyła, jak Voldemort się uśmiecha.
"No tak, czarny humor. Moja specjalność, a jego upodobanie" — pomyślała.
Draco zamknął oczy, by nie widzieć okropnego kształtu węża. Wcale mu się nie dziwiła, gdyby mogła, sama by go sobie oszczędziła. Lucjusz powoli przysunął się do stołu, tuż po tym jak ścisnął uspokajająco syna za przegub.
Tydzień później, plan został wcielony w życie. Dwunastka śmierciożerców, przyczajona na uprzednio oczyszczonym placu, wpatrywała się w niebo. Niektórzy unosili się parę stóp nad ziemią na swoich miotłach, lecz inni (w tym: Voldemort, Severus, Katharina, Selwyn, Yaxley, Rabastan) stali spokojnie w miejscu. Katharina nie ufała zbytnio miotłom, wolała latać po swojemu, a skoro zyskała taką umiejętność, dzięki wstąpieniu do szeregów zwolenników Czarnego Pana, to czemu by z niej nie skorzystać?
— Severusie? — Podeszła do czarnowłosego, kładąc mu dłoń na ramieniu.
— Czego? — Poruszył się nerwowo. — Czy ty nie możesz się odczepić?
— Chciałam zapytać, czy wszystko w porządku...
— Było, dopóki się nie zjawiłaś.
Wywróciła oczami, które błysnęły w mroku.
— Jesteś... Jesteś wręcz okrutny.
— Miło mi. — Skłonił się lekko.
Katharina pokręciła głową, rozbawiona i zasmucona jednocześnie. Parsknęła, odwróciła się i odeszła.
— Na mój gust podobasz jej się — stwierdził Selwyn, stojący obok Snape'a.
Świerszcze zagłuszały skutecznie pobliskie ciche rozmowy.
— Śmieszny jesteś — mruknął Severus, uśmiechając się drwiąco.
— Ładna, nie?
— Kto? Ona?
— Och, nie udawaj. Oczywiście, że ona, a niby o kim teraz mówimy?
— Jak ci się podoba, to się za nią bierz. Z tego co wiem nikogo nie ma.
Selwyn zaśmiał się cicho.
— Nie miałbym szans — oznajmił po chwili ciszy. — Kiedy na nią patrzę to po prostu widzę, że coś iskrzy. Wiesz, mam trochę doświadczenia z kobietami... Miałem nawet kiedyś żonę. Ale...
Choć Severus nie chciał się do tego przyznać, to trochę go to ciekawiło. Z jednej strony nigdy nie lubił sentymentalnych gadek, ale z tej mogło coś korzystnego wyniknąć. Może Selwyn nie jest jeszcze do końca spaczony? Zawsze można by go przekabacić na drugą stronę.
— Ale?
— ...zginęła w akcji aurorów. Któryś idiota, to było podczas pierwszej wojny, po zezwoleniu Croucha na zabijanie śmierciożerców, chybił w śmierciożercę, ale za to trafił...
— W nią — dokończył za niego Severus. Jego głos był beznamiętny, jak zwykle. — Zabili niewinnego. To się zdarza.
— Tak, zdarza się — przyznał. — Tylko szkoda, że się o tym nie mówi. Kiedy skończyli akcje i schwytali tego, kogo mieli schwytać, po prostu odeszli. Nie zrobili nic...
— Co mieliby zrobić?
— Cokolwiek, Snape, cokolwiek. Jakbyś ty się czuł, kiedy ścierwo zabija twoją żonę i odchodzi, zupełnie jakby nie zdawało sobie sprawy z własnego błędu? Zupełnie, jakby to działanie było zamierzone — ucichł, a po długiej chwili podjął: — Niedługo po tym zdecydowałem się dołączyć. Wszystko bez niej jest jakieś takie szare. Pozbawione sensu. Mam szansę dokonać zemsty za najbliższą mi osobę.
"Zemsty" — powtórzył w myślach Snape. "Doskonale rozumiem jakie to uczucie.".
— Lecą — zawołała głośno
Katharina. — Wyczułam ich, panie.
— Ilu? — syknął Voldemort.
Katharina przyłożyła ręce do skroni i zamknęła oczy.
— Trzynastu, bądź czternastu. Jednego nie jestem w stanie wyraźnie wyczuć. Może to ten ich cały gajowy?
— Możliwe — odparł Voldemort. — Ruszać!
Dwanaście postaci poderwało się do góry.
— Kierować się na zachód! — zawołała Katharina, zamieniona w pędzący obłoczek czarnego dymu.
Gwieździste niebo zdawało się być tak samo odległe, jak wtedy gdy stali na ziemi, pomimo tego że byli już dobre dwieście metrów nad jej powierzchnią. Katharina przeleciała przez chmurkę, czując tylko chłód powietrza.
— Z prawej! — krzyknął ktoś, a klucz śmierciożerców z Voldemortem na czele, natychmiast zmienił kurs.
Łopot szat na wietrze musiał zdradzić ich obecność. Śmignęły czerwone zaklęcia, rozświetlając twarze lecących osób. Katharina zobaczyła jadącego na testralu Pottera. Otwierała już usta, by oznajmić, że ma chłopca, gdy usłyszała krzyk Rabastana.
— Panie, tutaj!
I wtedy pojęła.
— Panie, nie! Mają wielosokowy! — wyjaśniła, podlatując do największej chmurki dymu.
— Znajdźcie go! — wysyczał, wyraźnie wściekły.
Stan Shunpike, który obsługiwał do tej pory pasażerów Błędnego Rycerza, skręcił na swojej miotle i ruszył w pogoń za latającym motocyklem. Katharina wyminęła testrala, którym zajął się już Rudolfus, uniknęła zaklęcia oszałamiającego, po czym zrównała się z Severusem.
— Kiedy zaczynają się bariery?
— Podejrzewam, że już niedługo — odparł, a następnie śmignął przed nią i podleciał do Rookwooda.
— Drętwota! — zawołała Katharina, celując w fałszywego Pottera.
Czerwone światło rozświetliło postać sterującą miotłą. To specyficzne niebieskie oko, naprawdę nietrudno było rozpoznać.
Auror machnął różdżką, a Katharina zanurkowała, unikając zderzenia z zaklęciem. Posłała w jego stronę klątwę, lecz tym razem to on zrobił unik. W tym samym momencie po swojej lewej stronie kobieta usłyszała łopot szat. Rzuciła spojrzenie w tamtym kierunku i zszokowana zobaczyła samego Voldemorta.
— Avada kedavra! — krzyknął Czarny Pan, a strumień zielonego światła zderzył się z czerwonym.
Fałszywy Potter ryknął przerażony, zsunął się z miotły i deportował, o czym świadczył donośny huk. Dwa promienie, początkowo równe, teraz wyraźnie walczyły o dominację. Niestety, Alastor nie miał szans.
— Idź... do diabła — powiedział nim runął razem z miotłą w dół.
— Ilu? — syknął Voldemort.
Katharina przyłożyła ręce do skroni i zamknęła oczy.
— Trzynastu, bądź czternastu. Jednego nie jestem w stanie wyraźnie wyczuć. Może to ten ich cały gajowy?
— Możliwe — odparł Voldemort. — Ruszać!
Dwanaście postaci poderwało się do góry.
— Kierować się na zachód! — zawołała Katharina, zamieniona w pędzący obłoczek czarnego dymu.
Gwieździste niebo zdawało się być tak samo odległe, jak wtedy gdy stali na ziemi, pomimo tego że byli już dobre dwieście metrów nad jej powierzchnią. Katharina przeleciała przez chmurkę, czując tylko chłód powietrza.
— Z prawej! — krzyknął ktoś, a klucz śmierciożerców z Voldemortem na czele, natychmiast zmienił kurs.
Łopot szat na wietrze musiał zdradzić ich obecność. Śmignęły czerwone zaklęcia, rozświetlając twarze lecących osób. Katharina zobaczyła jadącego na testralu Pottera. Otwierała już usta, by oznajmić, że ma chłopca, gdy usłyszała krzyk Rabastana.
— Panie, tutaj!
I wtedy pojęła.
— Panie, nie! Mają wielosokowy! — wyjaśniła, podlatując do największej chmurki dymu.
— Znajdźcie go! — wysyczał, wyraźnie wściekły.
Stan Shunpike, który obsługiwał do tej pory pasażerów Błędnego Rycerza, skręcił na swojej miotle i ruszył w pogoń za latającym motocyklem. Katharina wyminęła testrala, którym zajął się już Rudolfus, uniknęła zaklęcia oszałamiającego, po czym zrównała się z Severusem.
— Kiedy zaczynają się bariery?
— Podejrzewam, że już niedługo — odparł, a następnie śmignął przed nią i podleciał do Rookwooda.
— Drętwota! — zawołała Katharina, celując w fałszywego Pottera.
Czerwone światło rozświetliło postać sterującą miotłą. To specyficzne niebieskie oko, naprawdę nietrudno było rozpoznać.
Auror machnął różdżką, a Katharina zanurkowała, unikając zderzenia z zaklęciem. Posłała w jego stronę klątwę, lecz tym razem to on zrobił unik. W tym samym momencie po swojej lewej stronie kobieta usłyszała łopot szat. Rzuciła spojrzenie w tamtym kierunku i zszokowana zobaczyła samego Voldemorta.
— Avada kedavra! — krzyknął Czarny Pan, a strumień zielonego światła zderzył się z czerwonym.
Fałszywy Potter ryknął przerażony, zsunął się z miotły i deportował, o czym świadczył donośny huk. Dwa promienie, początkowo równe, teraz wyraźnie walczyły o dominację. Niestety, Alastor nie miał szans.
— Idź... do diabła — powiedział nim runął razem z miotłą w dół.
Komentarze
Prześlij komentarz