Delarin - 3.

Lecieliśmy wzdłuż rozległego oceanu, kiedy nagle odczuliśmy szarpnięcie, po którym prędkość naszego promu znacznie zmalała.

– Co znowu? – zawołała Nel, przechodząc na sterowanie manualne. – Hajin, rozpocznij skan promu – nakazała, a siedzący obok niej mężczyzna przysunął się do konsoli znajdującej się po prawej stronie.

Coś w moim wnętrzu podpowiadało, że podobnie jak za pierwszym razem – nie odzyskamy kontroli nad naszym statkiem. Odruchowo zerknęłam na swój panel na lewym przedramieniu, z zaskoczeniem odkrywając, że żadna z funkcji nie została zablokowana.

– Patrzcie! – krzyknął Thomas, wskazując na okno u góry.

Podniosłam głowę, a zaraz po tym poczułam kolejne szarpnięcie wstrząsające promem. Złapałam mocno podłokietniki fotela, nadal nie odrywając wzroku od błękitnego nieba przysłoniętego chmurami. Zmrużyłam oczy. Po chwili zorientowałam się dlaczego Thomas był tym widokiem tak zaaferowany. To wcale nie były chmury, a dziwna powłoka oplatająca nasz statek. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, jednak w tamtym momencie usłyszałam Nel:

– Cholera jasna! Sterowanie utracone. – Na potwierdzenie tych słów odwróciła się w naszą stronę, załamując ręce. Zza jej pleców widziałam ster delikatnie skręcający to w jedną, to w drugą stronę.


– A wszystko jest sprawne – oznajmił Hajin, przybliżając lub przekręcając hologram naszego statku kosmicznego. – Wątpię, by i tym razem zawinił komputer.


– Nie opuszczajcie kokpitu – poinformowała Nel, uprzedzając moje zamiary.

Z każdym przebytym kilometrem wzdłuż wielkiego zbiornika wodnego oplatająca nas biała, połyskująca powłoka coraz bardziej odznaczała się na ciemniejącym tle nieboskłonu. Nie pozostało nam nic innego, jak siedzieć w pozornie bezpiecznym kokpicie. Żadne ukończone przez nas szkolenie nie przygotowało nas na coś takiego. Jedyne, co zdawało się być plusem w obecnej sytuacji to dość imponujące wyposażenie bojowe naszego pokładowego robota, który w razie sytuacji krytycznych miał za zadanie nas obronić.

Siedzieliśmy w ciszy, a ja miałam wrażenie, że reszta załogi może usłyszeć przerażone bicie mojego serca. Jak przez mgłę widziałam kolejne próby pani major, która za wszelką cenę starała się odzyskać panowanie nad statkiem. Hajin podjął się zresetowania panelu nawigacyjnego oraz sterującego statkiem, jednak nic nie przyniosło pożądanego rezultatu. Spojrzałam na Thomasa; ściskał w ręku jakiś wisiorek, który zdołał wygrzebać spod swojego kombinezonu. Zwróciłam wzrok z powrotem w stronę hologramu i dostrzegłam odległy kawałek lądu, odznaczający się od ciemnego, spokojnego oceanu. Kiedy znaleźliśmy się nad pogrążonym w ciemności lądem, Nel uruchomiła tryb noktowizyjny. Zobaczyliśmy wtedy ciągnące się wzdłuż wybrzeża pasmo górskie porośnięte lasami, przecięte wzdłuż szeroką, połyskującą w świetle księżyca rzeką. Gdyby nie okoliczności, wszyscy skakalibyśmy ze szczęścia. Krajobraz uległ zmianie – zamiast wyżyn zobaczyliśmy rozległe łąki, odcięte jakąś dziwną ścianą od pól uprawnych.

Odpięłam swój pas, spojrzałam na oniemiałą Nel, która na chwilę odwróciła się w moją stronę, a następnie opuściłam kokpit. Usłyszałam jak pani major nakazuje robotowi strzeżenie mnie, dlatego wraz z nim udałam się wprost do pasażu B. Kiedy dobiegłam do okna w oczy rzuciło mi się połyskujące w świetle księżyca jezioro otoczone kolejnym lasem. Uklęknęłam przy oknie i chłonęłam wzrokiem cały pogrążony w mroku krajobraz. Nie wiedziałam co się z nami stanie, ale żałowałam, że ta półkula planety jeszcze nie zdążyła odwrócić się w stronę słońca.

– Czy ty to widzisz, Vivaldi? – zapytałam, a po chwili dostrzegłam zielony błysk odbijający się od powierzchni okna. – Jesteś w stanie zbadać skład powietrza planety z pokładu promu?

– Przykro mi, nie potrafię – zaprzeczył, a jego wyświetlacz zapalił się na czerwono.

Lecieliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, aż w końcu nasz prom zwolnił. Klasnęłam dwukrotnie w dłonie, by przyzwyczaić oczy do mroku panującego na zewnątrz. Przysunęłam się do szyby i wpatrywałam w dół dopóki nie zobaczyłam licznych świateł, ulic oraz okrągłych budynków.

– Miasto! – zawołałam, mając usta przy samej szybie, która natychmiast zaparowała. Wstałam i rozejrzałam się.

Nasz prom zniżył lot, by po chwili delikatnie wylądować na okrągłej platformie górującej nad miastem. Białe pole zniknęło.

– Vivaldi, czy ktoś jeszcze wszedł na statek? – spytałam robota.

Mój zmechanizowany towarzysz podszedł do najbliższego panelu kontrolnego, z którym się połączył.

– Nie, załoga pozostała bez zmian.

Skinęłam głową.

– Powinniśmy wrócić do kokpitu – powiedziałam, choć wcale nie byłam tego pewna.

Pobiegłam co sił w nogach, starając się nie zwracać uwagi na drażniącą się ze mną wyobraźnię. Czułam się wtedy jak mała dziewczynka bojąca się demonów czyhających w każdym kącie piwnicy.

– Co robimy? – zapytałam, kiedy weszliśmy do pomieszczenia, gdzie czekała na mnie reszta załogi.

– Nie mam pojęcia – odparła Nel, ukrywając twarz za dłońmi. Hajin położył jej rękę na ramieniu.

Spojrzałam na hologram generowany w czasie rzeczywistym. W tamtym momencie przedstawiał resztę niewidocznego z pasażu B okrągłego lotniska. Krawędzie platformy co jakiś czas rozbłyskiwały widocznym, choć delikatnym światłem. Przed naszym kokpitem wyrastała stroma góra. Po chwili na powierzchnię lotniska wylała się smuga światła dochodząca ze skalnej ściany. Przypatrzyłam się i dostrzegłam rozsuwane drzwi, a w nich trzy sylwetki podobne do ludzkich.

Chciałam coś powiedzieć, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Reszta załogi poszła za moim przykładem i także zwróciła uwagę na hologram.

– Co robimy? – powtórzyłam, gdy wreszcie byłam w stanie cokolwiek z siebie wydusić.

Tajemnicze postacie stanęły przed naszym kokpitem wpatrując się wprost w kamery, zupełnie jakby świadome tego, że ich obserwujemy. Nel powoli wstała z fotela.

– Musimy sprawdzić, czy wszystkie włazy są zablokowane.

– Przechwycili nasz statek – oznajmiłam. – Sądzisz, że zwykłe ziemskie włazy powstrzymają ich od wejścia do środka?

– A co według ciebie powinniśmy zrobić? Wyjść i uścisnąć im dłonie?

– Nie wiem. Może. – Załamałam ręce.

Nel potarła skronie, oddychając głęboko. Gdy się uspokoiła odparła:

– Cate, rozumiem twoje intencje, ale w takich sytuacjach kapitan musi brać odpowiedzialność za wszystko i wszystkich. A w tym momencie rozkazem jest sprawdzenie włazów. Nie wychodzimy z promu.

Pani major minęła mnie, kierując się wprost do wyjścia. Porwałam z fotela swój kask i jak cień podążyłam za nią, starając się dobrać odpowiednie słowa, by ponownie rozpocząć ten drażliwy temat. Mimo dojrzałego wieku, który mógł zmylić każdego kto znał Nel jedynie z widzenia, miałam spore problemy z dotrzymaniem jej kroku.

– Pani kapitan, proszę.

Starsza kobieta nie zatrzymała się, tylko przeszła ostatnie kilkanaście metrów dzielące nas od pierwszego włazu. Stanęłam nieopodal, obserwując jak wprowadza swoje dane do panelu przy wejściu, by po chwili dokładnie przyjrzeć się wyświetlaczowi, przedstawiającemu obraz nienaruszonego włazu.

– Mów – mruknęła, po raz kolejny przechodząc obok. Razem cofnęłyśmy się do pasażu środkowego, który łączył wszystkie główne korytarze prowadzące do różnych części statku, po czym skręciłyśmy w jeden z nich, obierając drogę do drugiego wyjścia.

– Co nam to da? – zapytałam.

– Promyczek nadziei, że choć trochę będziemy bezpieczni – odparła, podchodząc do drugiego panelu.

– Nel – zaczęłam, a ona nawiązała ze mną kontakt wzrokowy – gdyby chcieli nas pojmać lub co gorsza... zabić... już dawno by nas tu nie było. Nie odlecimy, bo będą mogli znów nas przechwycić. Nie zagrozimy im, bo nie mamy czym. Nie...

– Co więc mamy według ciebie zrobić? – przerwała mi, stając przede mną.

Choć w jej oczach widziałam stanowczość, to doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie jest na mnie zła. Nel bała się, tak samo jak ja, Hajin czy Thomas. Różnica polegała na tym, że ona doskonale potrafiła to maskować.

– Pozwolić mi wyjść – odpowiedziałam po chwili ciszy.

– Nie mogę narazić członka załogi.

– Nie mamy innego wyjścia.

Przez chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem.

– Nie ma mowy. Jeśli ktoś miałby wyjść, będę to ja – zaprzeczyła.

– Z całym szacunkiem pani kapitan, ale reszta załogi będzie potrzebowała silnej osoby, która nimi pokieruje. Nikt z nas nie spełnia takich wymogów. Jedynie ty.

Nel spojrzała w stronę włazu, a ciszę pomiędzy nami przerwał odgłos nadchodzącego Vivaldiego wraz z Hajinem i Thomasem.

– Hajin jest bardzo dobrym technicznym i ma w tym doświadczenie, Thomas miał niebywale wysokie wyniki podczas szkolenia, a ty jesteś idealnym dowódcą, nie mówiąc już o tym, że jako jedyna z nas byłaś na tak wielu misjach. Tylko ja mogę to zrobić.

– Co chcesz zrobić? – wtrącił Hajin.

– Cate chce wyjść – odparła spokojnie Nel.

– Nie mamy lepszej opcji – wyjaśniłam, patrząc po kolei na każdego.

– Zgadzam się – mruknął Thomas. – Przynajmniej co do tego postanowienia, a nie tego, kto ma wyjść.

Hajin przeniósł wzrok na Nel.

– A ty co o tym sądzisz?

– Chciałabym móc znaleźć lepszy pomysł – odpowiedziała. – Chciałabym powiedzieć wam: „odpocznijcie po locie, idźcie się przespać w kwaterach mieszkalnych”, ale wiem, że nikt z was nie zaśnie.

– Uznaję to za zgodę – oznajmiłam, zakładając kask.

Nel spojrzała na mnie, pokręciła głową, po czym upewniła się, że wszystko dobrze się zapięło. Podeszła do panelu i docisnęła do niego swoją dłoń. Właz powoli rozsunął się, ukazując niewielkie pomieszczenie.

– Vivaldi, ochraniaj Cate – nakazała Nel, a robot wszedł za mną do przedsionka.

Przygotowałam skafander do wyjścia na zewnątrz, a następnie spojrzałam na Nel.

– Jesteś taka sama jak twój dziadek – stwierdziła, zaskakując mnie. – Gotowa do poświęceń i pełna odwagi. – Uśmiechnęła się słabo. – Masz do nas wrócić cała i zdrowa. To rozkaz.

– Tak jest, pani kapitan. – Zasalutowałam żartobliwie, chcąc choć trochę rozładować napiętą atmosferę.

Jedna strona włazu powoli zaczęła się zamykać, a ja odwróciłam się do wyjścia. Zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Właz od strony promu zamknął się, a czerwona lampka z boku pomieszczenia zamigała czterokrotnie, sygnalizując otwieranie drugiej strony wyjścia. Wpatrzyłam się w ścianę, która z każdą sekundą odsłaniała coraz to większy fragment nocnego nieba. Z tej perspektywy miasto leżące pod nami nie było widoczne.

– Vivaldi, zbadaj skład powietrza – powiedziałam, a pomieszczenie na chwilę rozświetlił zielony blask.

Odetchnęłam głęboko, starając się całkowicie uspokoić przyspieszony oddech. Chciałam przypomnieć sobie wszystkie wskazówki odzyskiwania koncentracji jakie poznałam w trakcie szkolenia, jednak z marnym skutkiem. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to informacja, że szybkie oddychanie równie szybko wyczerpuje zapasy tlenu w skafandrze. Ściana opadła, a ja zrobiłam pierwszy krok w stronę wyjścia.

– Skład powietrza umożliwia ludziom swobodne oddychanie – odezwał się VLD-46.

Odwróciłam się w jego stronę.

– Ponów analizę – poleciłam.

– Analiza przebiegła pomyślnie – potwierdził. – Główne składniki atmosfery to kolejno azot, tlen, argon oraz dwutlenek węgla. Wartości są bardzo zbliżone do ziemskich i pozwalają na swobodne oddychanie.

Zeszłam z promu, po czym spojrzałam na panel skafandra i odbezpieczyłam kask, który ściągnęłam z głowy. Złapałam łapczywie chłodnego, lekko wilgotnego powietrza. Przytrzymałam kask pod ramieniem, skinęłam w stronę robota, po czym na niepewnych nogach zaczęłam wędrówkę wzdłuż pasażu A, ciągnącego się przez prawe skrzydło promu. Podniosłam głowę i w oknie zobaczyłam Thomasa z panelem blisko ust. Zapewne poinformował załogę, że zdjęłam swój kask. Ciężko opisać uczucie w moich płucach, jakie wtedy mi towarzyszyło. Czułam się jakbym dopiero na obcej planecie skosztowała prawdziwego, zdrowego powietrza, a przez te wszystkie lata spędzone na zanieczyszczonej Ziemi oddychała jego marnym substytutem. Powoli okrążyłam nasz prom, wpatrując się w stopy trzech postaci widoczne zza statku kosmicznego. Zacisnęłam palce na krawędzi kasku, upewniłam się, że Vivaldi kroczy tuż obok, po czym starając się o jak największy spokój ruszyłam w stronę tajemniczych sylwetek. Kiedy wyjrzałam zza prawego skrzydła promu poczułam na sobie wzrok trzech nieznanych mi istot. Jedna z nich przystawiła dłoń do swojej głowy i powiedziała coś cicho. Nie zdołałam usłyszeć żadnego słowa, głównie ze względu na głośne bicie swego serca, które łupało mi w uszach. Po chwili linia światła okrążająca lotnisko rozbłysła jaśniej, a ja mogłam lepiej przyjrzeć się nieznajomym. Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam wtedy uwagę były rogi oraz oszklone oczy istot. Nie były to jednak zwykłe rogi, takie jakie mają krowy czy jakie widziałam na fotografiach nosorożców – Największe z nich rozpoczynały się od łuku brwiowego, oplatając część skroni i głowy. Druga para, nieco mniejsza, wyrastała z kości policzkowych i podobnie do pierwszej skierowana była w stronę pleców. Trzecia, najmniejsza, była swoistym wykończeniem szczęki. Ich oczy nie dzieliły się na białko, tęczówki i źrenicę – były jednolite. Stanęłam parę metrów przed trzema postaciami, oglądając je uważnie. Żaden z nich nie miał przy sobie broni, a przynajmniej niczego, co mogłoby ją przypominać. Stojący najbliżej mnie osobnik zrobił kolejny krok przed szereg, nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, a ja dopiero wtedy spostrzegłam, że jego oczy nie są czarne, a ciemnofioletowe. Przez środek czubka jego głowy ciągnęło się jakieś zgrubienie, podobne do ukrywającej się pod skórą kości, a na podbródku widniał dziwny znak. Powoli podniósł swoją prawą dłoń, położył ją na lewym ramieniu, zamknął oczy i pokłonił się mi. Spojrzałam na jego odmiennie ubranych towarzyszy, z taką samą ciekawością przypatrujących się mojej osobie. Pomyślałam wtedy, że zapewne pełnią funkcję ochrony, ponieważ mieli bardzo dziwne odzienie, podobne do jakiegoś futurystycznego pancerza. Po chwili stojący na czele osobnik wyprostował się, a ja powtórzyłam jego ruchy, starając się wyglądać na osobę pokojowo nastawioną. Gdy się wyprostowałam spojrzałam na Vivaldiego, który bez słowa dotrzymywał mi towarzystwa. Jeden z ochroniarzy zrobił kilka kroków w moją stronę i wyciągnął do mnie ręce z jakimś przedmiotem. Drugi także zmienił swą pozycję – podszedł do uprzednio kłaniającego mi się osobnika, podając mu dokładnie taki sam przedmiot. Każdy z nich posiadał inny symbol na swoim podbródku. Przyjęłam podarunek od nieznajomego, starając się odgadnąć jego przeznaczenie. Spojrzałam na nawiązującego ze mną kontakt kosmitę, który przechylił nieco swoją głowę i wskazał miejsce za jednym ze swoich rogów, gdzie dostrzegłam niewielką dziurkę.

– Słuchawka? – zapytałam, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie zrozumieją. – Vivaldi, monitoruj moje funkcje życiowe i w razie potrzeby zdejmij to, cokolwiek to jest – poleciłam, a robot zasygnalizował przyjęcie rozkazu.

Trzęsącą się dłonią zbliżyłam przedmiot do swojego prawego ucha, który po chwili dopasował się do mojej małżowiny. Po kilku sekundach poczułam jak przedmiot rozrasta się, tworząc opaskę oplatającą tył i boki mojej głowy, by po chwili wytworzyć coś w rodzaju oprawek okularów, pomiędzy którymi znalazł się wyświetlacz. Jeden z przedstawicieli obcej rasy podszedł do mnie po raz kolejny, tym razem wręczając mi prostokątny przedmiot, doskonale leżący w dłoni. Spojrzałam na udzielającego mi wskazówek osobnika, który postukał w swój wyświetlacz połączony z słuchawką, a następnie pokazał mi niewielki przedmiot, który przed chwilą dostałam, wskazując na strzałki na jego boku i niebieski guzik znajdujący się na górze. Ściągnęłam brwi, zastanawiając się nad znaczeniem niewerbalnego przekazu. Kliknęłam niebieski guzik, a na przezroczystym ekranie okularów, przez które patrzyłam, pojawiła się lista różnych wyrazów, każdy zapisany innym zestawem liter. Pierwszy z nich został podświetlony. Spojrzałam ponownie na kontroler i kliknęłam strzałkę skierowaną w dół. Lista przesunęła się, pokazując kolejną pozycję. Kliknęłam jeszcze kilka razy, patrząc się na dziwne symbole, aż wreszcie natrafiłam na pozycję o nazwie: „angielski”.

– Jak to możliwe? – zdziwiłam się, po chwili zdając sobie sprawę, że myślałam na głos. Zatwierdziłam wybraną pozycję, a zaraz po tym zobaczyłam pasek ładowania z normalnymi, ziemskimi znakami. – Vivaldi, oni znają nasz język – poinformowałam robota, nadal nie dowierzając.

– W istocie, znamy go – usłyszałam męski głos dochodzący z słuchawki.

Odwróciłam głowę, by spojrzeć na swojego rozmówcę.


Angielski wprowadziliśmy do naszej bazy danych już jakiś czas temu – poinformował mnie. Pamiętam, że w tamtym momencie nie byłam zdolna powiedzieć czegokolwiek, jedynie stałam, szczerze zszokowana. – Rozumiemy, że takie spotkania są bardzo wyczerpujące psychicznie i na pewno jest pani bardzo zmęczona. Dlatego jeśli tego sobie pani życzy, bezzwłocznie oddalimy się, byście mogli zregenerować swoje siły.


– Jeśli chodzi o mnie, to mam dość spania przynajmniej na najbliższe kilkanaście godzin. W czasie lotu spaliśmy kilka lat – odpowiedziałam.


– Rozumiem. Może zatem chce pani wraz zresztą załogi przejść do oprowadzania?


– Oprowadzania? – zdziwiłam się.


– W rzeczy samej. – Powoli skinął głową.


– Nie boicie się, że moglibyśmy zabrać wasze dane albo coś w tym stylu?

Na oczach przedstawiciela obcej rasy pojawiła się błonka w kolorze beżowym, takim samym co reszta jego ciała, z wyjątkiem ciemniejszych zakończeń rogów. Cienka powłoka otoczyła jego szkliste, ciemnofioletowe oczy, które nabrały bardzo uroczego wyglądu. Jego dziwnie wygięte usta pozbawione warg widoczniej zakrzywiły się w górę.

– Z całym szacunkiem – zaczął, mając tę samą minę – ale wasza technologia nie stwarza żadnego poważnego zagrożenia.

Komentarze

Prześlij komentarz