Orzeł w gadziej paszczy - 3.



3.

   – Ale masz świetny humor – zauważył Cesarius, mierząc uśmiechniętą przyjaciółkę spojrzeniem.
   – No dzięki tobie! – zawołała, błyskając równymi zębami. – Tak świetnie się czuję, że mogłabym zarobić szlaban u każdego z nauczycieli i nadal się uśmiechać.
   – Da się to załatwić – mruknął cicho przechodzący za nią dyrektor.
   Obejrzeli się za nim.
   – Dowcipniś – podsumowała Elizabeth, nim ugryzła tosta.
   – Eee, nie sądzisz chyba, że właśnie zamierza to zrobić, co? – spytał Krukon, patrząc z obawą w stronę stołu nauczycielskiego.
   – Nieee, co ty. Niby jakim prawem?
   Przyjaciel spojrzał na nią z uniesionymi brwiami.
   – Serio? Snape zawsze znajdzie haczyk.
   Dziewczyna przestała przeżuwać jedzenie i popatrzyła poważnie na swojego przyjaciela. Po chwili zastanowienia przełknęła i powiedziała:
   – Nie no, nie dałabym się. To by było z jego strony podłe.
   – Czy ja wiem? – spytał, nachylając się w jej stronę. – Kto się lubi, ten się czubi– Puścił do niej oczko, a zaraz po tym odszedł od stołu i podszedł do grupy graczy quidditcha z Ravenclawu.
   Dyrektor przez dłuższy czas obserwował zachowanie i niecodzienną minę ciemnowłosej Krukonki z szóstego roku, popijając przy tym parującą, korzenną herbatę.
   – Severusie, jak się dzisiaj miewasz? – spytała siedząca po lewej stronie dyrektora nauczycielka.
   – Może cię to zdziwi, ale nader dobrze. Jestem wyspany i wypoczęty, co w gruncie rzeczy rzadko zdarza się w weekendy, nie mówiąc już o tygodniu pracującym.
   – No tak, pracujesz calutki tydzień.
   – Jak większość nauczycieli z Hogwartu. Mało która osoba urządza sobie jakieś wypady, większość ma zawsze coś na głowie – rzekł, nalewając koleżance soku.
   – Dziękuję, Sev.
   – Drobiazg, Aloysio.
   – Mmm, uwielbiam słyszeć jak wypowiadasz moje imię – przechyliła delikatnie głowę.
   – Uważaj, bo jeszcze twój luby będzie zazdrosny – obdarzył ją delikatnym uśmiechem, nim zanurzył usta w herbacie.
   – O członka rodziny? – parsknęła.
   – Kto wie. Zdążyłem zobaczyć przy kilku spotkaniach, że jest w stosunku do ciebie nieco zaborczy.
   – Kocha mnie, a ja jego. Sądzę, że gdy się ożenisz z kobietą twojego życia, też się taki staniesz.
   – O ile to kiedykolwiek nastąpi.
   – Daj spokój! Jeden, najważniejszy krok mamy już na szczęście za sobą.
   – Jeszcze nie całkowicie – poprawił ją, lekko krzywiąc się.
   – Wiem, ale już jesteśmy blisko. Pamiętaj, Severusie, jej syna tutaj już nie ma, możesz odpocząć i zacząć nowy rozdział w życiu.
   – Mam też taki zamiar – odparł krótko.
   Aloysia położyła swoją dłoń na jego większej i popatrzyła mu radośnie w oczy, a potem odeszła od stołu.
   Nauczyciel eliksirów utkwił spojrzenie w pięknie haftowanej serwetce z herbem Hogwartu, która okrywała fragment dębowego stołu pod talerzykiem. Po chwili refleksji uniósł już poważny, niezdradzający żadnych emocji wzrok i rozejrzał się po Wielkiej Sali, powoli pustoszejącej z uczniów. Poczuł na sobie nie po raz pierwszy wzrok i odruchowo zerknął w stronę stołu Krukonów, na podziwiającą teraz sklepienie dziewczynę.
   Elizabeth zawsze, kiedy tylko spojrzała na obiekt swoich uczuć, musiała spotkać się z nim wzrokiem, przez co serce na chwile jej zamierało, a oczy musiały znaleźć jak najszybciej inny punkt do obserwacji. Nie miała pojęcia jak to robił. Czuł na sobie jej wzrok? Ale dlaczego? Przecież spojrzała w jego stronę dosłownie na chwilę.
   Dopiła puchar z gorącą czekoladą i opuściła Wielką Salę. Kiedy była około pięciu metrów od wyjścia, przypomniała jej się bardzo ważna sprawa i natychmiast obróciła się z powrotem w kierunku pomieszczenia, z którego przed chwilą wyszła. Tym razem jednak nie usiadła przy stole wraz ze swoimi kolegami z domu Roweny Ravenclaw. Swe kroki skierowała w stronę najbardziej wyróżniającego się spośród pięciu stołu, gdzie zasiadało całe grono pedagogiczne.
   – Dzień dobry – powitała profesora uczącego zaklęć.
   – Dzień dobry, panno Claride. W czym mogę pani pomóc? – zapiszczał profesor Flitwick.
   – Doprawdy, nie chcę w niczym przeszkadzać, chciałam jedynie zapytać kiedy mam stawić się na naszą próbę chóru? – spytała dziewczyna, zerkając ukradkiem na mierzącego ją bacznym spojrzeniem profesora Snape'a.
   – Umówiliśmy się na godzinę 16:00 – poinformował – nie wie pani o tym?
   – Niestety tym razem nie miał mi kto tego przekazać – odpowiedziała.
   – Rozumiem. Proszę się stawić, oczywiście razem ze swoją gitarą – Pokiwał ostrzegająco palcem.
   – Na pewno będę – Uśmiechnęła się Elizabeth, odchodząc od stołu.
   Nie była pewna, ale w połowie drogi zaczęła czuć się niekomfortowo i stwierdziła, że ktoś na nią patrzy. Odwróciła się i napotkała wzrok dyrektora. Nie zwolniła kroku, przez co wpadła na kapitana Ślizgońskiej drużyny quidditcha.
   – Hej, Eli. Uważaj trochę następnym razem – powiedział Blaise Zabini, łapiąc Krukonkę za ramiona i usuwając z drogi.
   Krukonka zaliczała się do niewielkiej grupy osób, która mogła poszczycić się sympatią, lub neutralnością większości osób uczących się w Hogwarcie. Należała do rodziny pełnokrwistej, która żyła sobie spokojnie bardzo niedaleko Szkoły Magii i Czarodziejstwa, bo w Hogsmeade. Było to o tyle wygodne, że Elizabeth mogła odwiedzać swoich rodziców przy każdej okazji, kiedy tylko organizowany był wypad do tego czarodziejskiego miasteczka. Rodzice przez wzgląd na tak niewielką odległość nie wysyłali jej listów, dlatego też przy zakupie zwierzaka ostatecznie zdecydowano, że będzie to kot, a nie sowa. Rodzina Claride cieszyła się dobrą reputacją. Znaczna większość członków rodziny była pełnokrwista, jednak nie mieli oni nic przeciwko czarodziejom półkrwi. Kwestia mugolaków była, można to powiedzieć, indywidualna, zależna od osoby. Elizabeth uważała jednak, że tak może zdarzyć się w każdej rodzinie. Ktoś może stać się rasistą, podczas gdy inna osoba jest bardzo tolerancyjna. Kobiecie nie przeszkadzali czarodzieje z mugolskich rodzin lub też ci półkrwi, ale nie żywiła szczególnej sympatii w stosunku do mugoli, ponieważ sądziła, że mają mocno ograniczoną wyobraźnie, którą ona bardzo sobie ceniła.
   – Cześć, Eli! – zawołał do niej jakiś rok młodszy chłopak w barwach Gryffindoru, którego nie poznała.
   – Umm, cześć – odparła, marszcząc brwi.
   Po wyjątkowo długiej i mozolnej wędrówce po schodach na siódme piętro, wreszcie stanęła przed drzwiami do dormitorium.
   – No słucham – oznajmiła, podpierając się o biodra.
   – Oczy wielkie ma, jednak nie jest materialne. Często jest śmieszne, lecz pokonać go trudno i można tylko samemu, co to jest?
   – Strach?
   – Dokładnie – Drzwi rozsunęły się.
   Krukonka zaklaskała radośnie w ręce i popędziła na górę, do swojej komnaty. Próba zaczynała się dopiero o godzinie 16:00, jednak chciała przypomnieć sobie to, co będzie grać na święta. Większość osób należących do chóru było osobami, które rzadko kiedy wracały do domu w czasie ferii świątecznych. Było to spowodowane tym, że niestety nie mieli do kogo wracać... Wojna pochłonęła bardzo dużo ofiar. Elizabeth będąc w trakcie piątego roku nauki, który powtarzała podobnie jak wszyscy inni uczniowie z różnych klas, przez wzgląd na wstrzymanie nauczania w celu odbudowy zamku, udała się do profesora Flitwicka, założyciela szkolnego chóru i zadeklarowała, że z racji tego, iż mieszka blisko Hogwartu, może zostać kilka dni dłużej w szkole, by grać na tych dwóch wyjątkowych uroczystościach, jakimi są Boże Narodzenie i Wigilia. Było jej naprawdę przykro z powodu cierpienia osób, które straciły swoje rodziny i pragnęła umilić im czas muzyką, którą sama tak kochała. W ten sposób chciała poinformować tych uczniów, że nie powinni czuć się osamotnieni i zawsze w Hogwarcie znajdą przynajmniej namiastkę rodzinnego ciepła.
   Kiedy w jej ręce znalazł się instrument, zasiadła na małej pufie, założyła nogę na nogę i wygodnie ułożyła swoją gitarę. Uwielbiała to robić, muzyka przynosiła jej bardzo dużą radość i satysfakcję. Po odegraniu odpowiednich kolęd, zaczęła improwizować na najprostszej skali - pentatonice.
   Dziewczyna wychodziła z założenia, że muzyka nie musi być wcale pełna trudnych technik, czy skomplikowanych zagrywek, ważne, by płynęła prosto z serca i była przesycona uczuciami.
W tym momencie melodia ociekała namiętnością i miłością, którą ukrywała przed światem, a którą darzyła niesprawiedliwie potraktowanego przez los mężczyznę. Jej muzyczna opowieść była spokojna; ciepłe, przyjemne dla ucha dźwięki przeplatały się momentami z tymi wzbudzającymi grozę, by na koniec przerodzić się w powolną, romantyczną melodię. Nie uważała się za osobę, która umiała dobrze grać na tym wspaniałym instrumencie, ale wiele osób chwaliło jej poczynania w tym kierunku. Cieszyło ją to, ponieważ jej marzeniem było zrobienie kariery muzycznej, nawet w świecie mugoli, który akurat pod tym względem zdecydowanie dominował nad światem czarodziejów. Jest wielu magów, którzy zachwycają się mugolską muzyką. Przez wzgląd na jej piękno i różnorodność, pojawiły się nawet pogłoski, że niemagiczni muzycy nie są do końca mugolami, a ich zdolności przejawiają się właśnie poprzez umiejętność pisania wspaniałych, wzbudzających różne emocje utworów. Elizabeth nie popierała takiego zdania, uważała bowiem, że muzyka wynika z wrodzonych predyspozycji, kreatywności i innych, niemagicznych cech ludzkich.
   Szarpnęła ostatnią strunę i otworzyła zamknięte przez cały proces improwizacji oczy.
   – Piękna jesteś – mruknęła do swojej gitary, którą mugole nazywali "elektryczną", odkładając ją na miejsce.
   W swoim domu posiadała jeszcze drugą, akustyczną, na której początkowo grała w szkole, jednak po tym, jak profesor Flitwick wstawił się za dziewczyną u dyrektora, zezwolono jej na wprowadzenie do szkoły czysto mugolskiego instrumentu, który jednak delikatnie podrasowano, by dawał większy efekt podczas grania koncertów. Krótko mówiąc, różdżka czyni cuda.
   – Aj, Mia! Przewróciłabym się o ciebie – zawołała Elizabeth, podnosząc gwałtownie prawą nogę. – Znowu jesteś głodna?
   Kot spojrzał jej w oczy.
   – No tak, o co ja w ogóle pytam – parsknęła i opuściła dormitorium.

Komentarze