Pośród Śmierciożerców - 1.

1.

   Słońce całkowicie schowało się za horyzontem. Temperatura powietrza nieco spadła, pozwalając nagrzanej niemal do czerwoności ziemi na odpoczynek. Mały york przycupnął na wycieraczce przed małym, podniszczonym domkiem, oczekując na swoją przygłuchą panią, która prawie wcale nie wychodziła z domu. Latarnia stojąca nieopodal pieska przygasała co parę sekund.
   Spokój, jaki panował na owej ulicy zmącił donośny odgłos aportacji, przypominający nieco dźwięk wybuchającej petardy lub wystrzału z broni palnej.
York zaskomlał i z podkulonym ogonem podbiegł do okna, z którego światło padało na wyschięty trawnik. Starsza pani otworzyła okno i wychyliła się, zerkając zaciekawiona na zewnątrz. Zobaczyła dwudziestoletnią kobietę, o delikatnie zarysowanej twarzy, bystrym spojrzeniu zielonych tęczówek. Jej gęste, kruczoczarne włosy, swobodnie powiewały pod wpływem ciepłego wiatru.
   — Dobry wieczór, pani Johnson! — krzyknęła dziewczyna, choć od okna dzieliło ją około jedenastu metrów.
   — Dobry wieczór, panienko! — odpowiedziała staruszka, chwytając w ręce yorka.
   Dziewczyna wywróciła oczami. Jak ona bardzo nie lubiła tego określenia. Ruszyła żwawym krokiem przez zaciemnioną ulicę. Minęła parę domków, po czym skręciła w jeszcze ciemniejszą alejkę.
   —
Lumos — mruknęła, chowając różdżkę w głąb rękawa. Wyglądało to tak, jakby trzymała małą latarkę.
   Osiedle było niemal opuszczone, z wyjątkiem kilku mieszkańców: jej, pani Johnson i czterech rodzin mugoli; ale mimo to, wolała zachować ostrożność. Mugole mieszkali tuż obok niej i zbytnio za nią nie przepadali, co absolutnie jej nie przeszkadzało, gdyż ojciec dwójki małych dzieci, oprócz tego, że wyglądał jak gbur, był też chamem. Natomiast jego żona pełniła funkcję całodobowego monitoringu osiedlowego, który pomimo małego stopnia zamieszkania okolicy, wiernie wypełniał swe obowiązki.
   Podeszła do drzwi antywłamaniowych i pogrzebała w kieszeni, szukając klucza. Kiedy wreszcie znalazła się w środku swojego mieszkania, odetchnęła z ulgą. Zdjęła trampki i rzuciła bluzę na kanapę, którą minęła w drodzę do łazienki. Stanęła przy lustrze i przemyła zimną wodą twarz.
   Wróciła do kuchni i z piekarnika wyjęła kawałek pizzy, którą zamówiła parę godzin wcześniej. Jedną ręką oparła się o beżowy blat szafek kuchennych i spojrzała na swoją sąsiadkę. Dużo od niej starsza kobieta, około czterdziestki, chowała się (czy też raczej sądziła, że jej nie widać) za ścianą, tuż obok okna. W jednej ręce trzymała słuchawkę telefonu stacjonarnego i wpatrując się w dziewczynę, która zajadała się fastfoodem, szeptała coś zawzięcie do telefonu.
   Młoda dziewczyna przełknęła ostatni kawałek pizzy, zbliżyła się do szyby, na tyle, na ile pozwalały jej szafki, po czym wywaliła a wierzch jęyk i pokazała środkowy palec. Sąsiadka rzuciła jej oburzone spojrzenie, a jej piskliwy głosik było teraz słychać w mieszkaniu obok.
   Kobieta parsknęła i zasunęła roletę na oknie, a następnie usiadła na podłodze przed konsolą Nintendo i zaczęła grać w Contrę.
   Minuty mijały, a za oknami zrobiło się coraz ciemniej. Nagle, ciszę nocy przeszył huk. Kobieta podskoczyła, a jej serce zaczęło bić w szaleńczym tempie. Wstała na lekko trzęsących się nogach i skradając się, zbliżyła do wizjera w drzwiach. Stała tak przez chwilę, starając się wyłowić jakikolwiek dźwięk spoza otwartego okna. Zauważyła, że nawet świerszcze przestały grać. Starała się uspokoić swój oddech, poprzez obracanie różdżki między palcami, lecz nic to nie dało.
   Odwróciła wzrok i wtedy miała wrażenie, że zauważyła zielone światło. Przystawiła oko do wizjera raz jeszcze. W tym samym momencie usłyszała przeraźliwy krzyk, niewątpliwie należący do jej irytującej sąsiadki.
   Zgasiła wszystkie światła i ostrożnie wyślizgnęła się z domu, kierując do mieszkania sąsiadów. Rozejrzała się. Jej oczy zarejestrowały nikłe światło, tańczące na ceglanej ścianie budynku. Rzuciła się do drzwi i wpadła do środka.
   Po paru sekundach jej oczy przezwyczaiły się do półmroku, panującego wewnątrz pomieszczenia, jednak natychmiast pożałowała, że w ogóle tu wchodziła. Na schodach naprzeciw niej, rozciągnięty na całej długości stopni, leżał gburowaty sąsiad. Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko wokół niej zamarza. Nie widziała na ciele mężczyzny żadnych obrażeń, więc szybka analiza wskazywała tylko na jedno... Na zwolenników Sami-Wiecie-Kogo.
   Z górnej części domu dał się słyszeć okropny, podobny do tych z horroru, śmiech. Dziewczyna stała sparaliżowana, nie mając nawet odwagi na zaczerpnięcie powietrza. Dopiero kolejny huk dochodzący zza okna, przywrócił jej zdolność myślenia.
Wyskoczyła na zewnątrz, spojrzała szybko na wyważone drzwi swojego mieszkania, po czym puściła się biegiem wzdłuż alejki, chcąc znaleźć się na głównej ulicy.
    — Avada Kedavra! — usłyszała głos kobiety.
   Rzuciła się na ziemie, a promień jasnozielonego światła świsnął jej nad głową. Zaklęcie rozbiło się o ścianę pobliskiego budynku, oświetlając na parę setnych sekund okolicę. Dziewczyna poderwała się i pod wpływem adrenaliny przyspieszyła swój bieg. Zobaczyła naprzeciw siebie zielone światło migające wewnątrz jednego z zamieszkanych domów. Łzy strachu napłynęły jej do oczy, gdy z ciszy nocnej wyłowiła kolejny krzyk, tym razem należący do dzieci.
   Zatrzymała się, kiedy zarejestrowała zbliżającego się śmierciożercę. Miał on długie, zadbane, blond włosy, które opadały na jego ramiona. Maska, przypominająca przepołowioną czaszkę zakrywała jego czoło, nos i kości policzkowe, jednak kobieta doskonale wiedziała z kim ma do czynienia. Cofnęła się na parę kroków, lecz zaraz po tym uderzyła plecami w kolejnego śmierciożercę.
   — Co jest, słonko? Nie chcesz się zabawić? — spytał, a reszta tych szaleńców, która wynurzyła się z mroku, ryknęła śmiechem. Tylko Lucjusz Malfoy i jakiś inny śmierciożerca byli poważni.
   — Nie zbliżaj się! — krzyknęła, wyjmując różdżkę.
   —
Expelliarmus! — zawołała jakaś brunetka, odbierając ostatnią broń dziewczyny.
   — Kicia ma pazurki — mruknął jeden z nich, uśmiechając się półgębkiem.
   Jakiś mięśniak zbliżył się do dziewczyny na parę kroków, więc chciała go kopnąć, ale szybko złapał ją i unieruchomił jej ramiona.
   Cała banda zaśmiała się szyderczo i zaczęła deportować. Śmierciożerca, który przytrzymywał dwudziestolatkę również obrócił się w miejscu i wraz z nią, przeniósł się do siedziby.



Komentarze

  1. "po czym wywaliła a wierzch jęyk i pokazała środkowy palec." Chyba coś zgubiłaś
    "Wyskoczyła na zewnątrz, spojrzała szybko na wywarzone drzwi swojego mieszkania"
    Wyważone piszemy chyba przez "ż" a nie "rz"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, w tym znaczeniu tak. Dziękuję! ❤️

      Usuń

Prześlij komentarz