Pośród Śmierciożerców - 11.

11.

   Dziewczyna rozmyślała tak długo, że omal nie spadła z kilku schodków wiodących do kuchni. Jej nozdrza uderzył zapach pieczonego mięsa, a wzrok spostrzegł dwójkę skrzatów domowych, krzątających się to tu, to tam.
   — Przepraszam — odezwała się Katharina, kiedy miała pewność, że nie przestraszy małych stworzeń — czy widzieliście może pana Malfoya?
   — Jest w sali do ćwiczeń, panienko — odpowiedział jej dobrze znany, skrzekliwy głos.
   Ślizgonka nie miała zielonego pojęcia, gdzie owa sala się znajduję, więc zapytała uprzejmie skrzata o drogę, a ten pokrótce wszystko jej wytłumaczył. Kobieta wcale nie zdziwiła się, kiedy zapytał ją, którą drogę chce wybrać. W rezydencji Malfoyów było tak dużo różnych korytarzy, że perspektywa mieszkania tu na dłuższą metę była nieco ciekawa... tyle rzeczy do odkrycia! Nie byłaby nawet zaskoczona, gdyby okazało się, że w willi znajduje się o wiele więcej sekretnych przejść oprócz tego, które prowadziło do tajemniczego kręgu, używanego podczas inicjacji śmierciożerców.
   Skierowała swe kroki na najbliższe schody i udała się na drugie piętro. Któregoś razu Dracon wspomniał, że drugie piętro jest podzielone na dwa skrzydła: zachodnie oraz wschodnie. Zachodnie, które jest nieco większe od wschodniego zajmują Lestrange'owie, czy raczej zajmowaliby, gdyby nie przebywali obecnie w Azkabanie, natomiast we wschodnim mieszkają Malfoyowie. Wie, z opowiastek Draco, że wschodnia strona drugiego piętra ma „na wyposażeniu” sypialnie, biuro Lucjusza, łaźnię. Teraz okazało się, że do tego dochodzi siłownia, o której młodszy Malfoy nigdy nie wspomniał. Być może uznał, że dziewczyna nie interesuje się takimi rzeczami.
   Kiedy jej oddech minimalnie przyspieszył (w końcu musiała się przeprawić przez ponad dwieście marmurowych schodów), a stopy dotknęły wreszcie podłogi drugiego piętra, zauważyła dość gwałtowną zmianę. Na parterze, pierwszym piętrze, a także w północno-wschodniej wieży, gdzie mieściła się sypialnia dla gości, w której spała, wystrój był bardzo bogaty — ściany zdobiły piękne, potężne kolumny, w pomieszczeniach umieszczone zostały różne drogie meble — tutaj było podobnie, jednak zmiana zaszła w nastroju, jaki wywoływał wystrój. Ściany nie były pokryte odcieniami beżu, czy brązu, a zielono-srebrne. Zamiast diamentowych żyrandoli, pomieszczenia oświetlały pochodnie, a gdzieniegdzie na dębowych piedestałach stały pięknie zdobione zbroje z czasów sięgających wczesnego i późnego średniowiecza.
   "Co do koloru nie mam się co dziwić" — pomyślała. "W końcu każdy Malfoy był w Slytherinie.".
   Skręciła w lewo, a następnie w prawo i doszła do końca wąskiego korytarza. Duże, łukowato sklepione okna, które mijała dawały jej piękny widok na zachód słońca. Kiedy stanęła przed podwójnymi drzwiami z jakiegoś nieznanego jej drewna, zapukała.
   — Proszę — usłyszała głos Narcyzy.
   Zdziwiona weszła do środka, a to co zobaczyła, spowodowało szczery uśmiech. Lucjusz opierał się pięścią prawej ręki na podłodze, drugą zaś schowaną miał za plecami. Nawet nie zwrócił uwagę na Katharinę, zapatrzony był w swoją żonę, która leżała na plecach. Jej głowa umiejscowiona była dokładnie pod twarzą Lucjusza i kobieta nie musiała się długo zastanawiać co motywowało do robienia pompek.
   — Słodko — mruknęła Katharina.
   Malfoy ugiął rękę, jego dobrze zarysowane mięśnie barków i przedramion poruszyły się, złożył delikatny pocałunek na ustach Narcyzy, powrócił do poprzedniej pozycji, po czym obrzucił Katharinę pogardliwym spojrzeniem. Dziewczyna wzniosła ręce w geście obronnym i mruknęła:”Dobra, dobra. Nic nie mówiłam”. Kosmyk platynowych włosów Lucjusza ześlizgnął się z jego ramion i musnął policzek pani Malfoy, która dmuchnęła, by go odrzucić. Lucjusz odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął się lekko.
   — Lucjuszu, czy to odpowiednia pora? — spytała nieśmiało Katharina.
   — Tak — odpowiedział cicho, nadal na nią nie patrząc. Pochylił się raz jeszcze, szepcząc coś do żony, która przyciągnęła go do pocałunku, a zaraz po tym wstała, skinęła dziewczynie głową i wyszła.
   — Narcyza to ogromna szczęściara — odezwała się Ślizgonka, gdy Narcyza zniknęła za drzwiami.
   Blondyn był już na nogach i wycierał właśnie swoją twarz w mięciutki, czarny ręcznik. Odwrócił się przodem do luster, zdobiących całą ścianę naprzeciw wejścia i przeczesał ręką swoje platynowe włosy. Katharina nie mogąc się powstrzymać przeniosła wzrok na jego plecy. Lucjusz musiał to zobaczyć, bo odwrócił się do niej powoli, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmieszek. Zwrócił jej uwagę, gestem pokazując kąt sali. Kobieta zerknęła z niemałą niechęcią w tamtym kierunku i dostrzegła wystające z jakiegoś pojemnika laski dżentelmeńskie. Spodziewała się kijów treningowych, ale później zaczęła ubolewać nad swoją głupotą. W końcu znajdowała się w dworze Malfoyów, a nie jakichś mało ważnych osobistości.
   — Weź mi którąś — powiedział, zakładając białą, sznurowaną koszulę.
   — Dobrze wyważone — rzekła, podrzucając swoją laską.
   — I takie być powinny, choć osobiście preferuję swoją własną — odpowiedział, obejrzawszy z bliska smukłe drewno. — Jeszcze jedna, ważna rzecz.
   Przeszedł przez pokój i podszedł do szafki, z której wyciągnął cztery skórzane rękawice, z przedłużanymi ochraniaczami.
   — Chodź tu — mruknął.
   Podał jej parę. Po założeniu ochraniacza wiązania natychmiast zaciskały się, dobierając  idealny rozmiar do właściciela. Lucjusz stanął naprzeciw niej i odgarnął swoje włosy na plecy. Uniósł swoją laskę, zupełnie tak, jakby trzymał jakiś miecz. Katharina skinęła głową i przyjęła jego pozycję.
   — Gotowa?
   — Jak nigdy.
   Zakręcił młynka laską i w momencie, w którym najmniej się tego spodziewała, natarł na nią. Zauważyła, że stara się uderzać w czułe punkty: szyja, skronie i ogólnie głowa, nerki, a nawet kostki. Jego styl doprowadzony był do perfekcji i była pewna, że jeżeli ktoś by im się teraz przypatrywał, mógłby uznać to za wyjątkowo widowiskowy taniec. Uderzyła jednym kolanem o posadzkę i starała się odeprzeć cios Lucjusza. Powoli zaczęła słabnąć, jego laseczka zbliżała się do jej czoła, a w jego bladych oczach zobaczyła niebezpieczny błysk, pomieszany z dziką satysfakcją.
   — Szlag — sapnęła, dokładając drugą rękę do swojej broni. Dopiero wtedy udało jej się go odeprzeć.
   Dźwignęła się na nogi i odetchnęła ciężko.
   — Nieźle. Całkiem nieźle — mówiąc to, kręcił laską przed sobą, a następnie za plecami. Zatrzymał ją, opartą o wyciągnięte do tyłu przedramię. — Runda druga.
   Dziewczyna uśmiechnęła się półgębkiem, czując lekki ból mięśni. Lubiła wysiłek fizyczny. Kiedy po upływie dziesięciu minut, została powalona ciosem w kolano, poczuła jak Mroczny Znak ją piecze. Lucjusz syknął w tym samym czasie co ona.
   — Żyjesz? — zapytał, podając jej rękę, którą przyjęła.
   — Żyję. Zaczyna mi się to podobać. — Zerknęła na niego, rozcierając obolałe miejsca. Jego usta wykrzywiły się w sposób, który oznaczał, że coś nie idzie po jego myśli. — Coś nie tak, Lucjuszu?
   — Miałem w planach wypad do łazienki — mruknął, zakładając szatę, zdobioną złotymi nićmi. — Chodźmy.
   Ruszyli szybkim krokiem do salonu na parterze. Lucjusz otworzył jej drzwi i wszedł do środka tuż za nią.
   — Wzywałeś nas, panie? — spytała Katharina, klękając przed Voldemortem.
   — Istotnie, moi drodzy — zasyczał. — Siadajcie, siadajcie. Zaraz przybędzie reszta.
   Katharina zajęła miejsce niedaleko tronu Czarnego Pana, na którym zasiadł. Niedługo później połowa miejsc przy stole została zajęta. Ślizgonka rzuciła szybkie spojrzenie Snape'owi. Nieprzenikniony wyraz twarzy, jaki zawsze przybierał, uniemożliwił jej odczytanie jakiejkolwiek sensownej informacji.
   — Yaxley, jak wieści? — zapytał Czarny Pan.
   — Panie, mamy otwarte pole do manewru.
   — Macnair? — zwrócił się do drugiego śmierciożercy.
   — Droga czysta — odparł z triumfalnym uśmiechem.
   — Wspaniale. Koners, Yaxley, Lucjusz i Macnair. Działacie.
   Katharina nie miała najmniejszego pojęcia o tym co się dzieje. Spojrzała na Yaxleya, który wyjął zwitek jakiegoś pergaminu z wewnętrznej kieszeni swojego płaszcza. Rozłożył go na stole i zaczął wszystko tłumaczyć.
   "Departament Tajemnic" — myślała Katharina. "Co Voldemort chce tam znaleźć?".
   — Rozumiesz, żółtodziobie? — spytał dziewczynę, która odpowiedziała skinięciem.
   — Mój panie, kto ma wejść do Departamentu? Mamy na decyzję niecałe piętnaście minut.
   "Z Departamentu Tajemnic trzeba coś wykraść. Coś na czym Voldemortowi cholernie zależy" — jej myśli pędziły jak szalone, ale nie pozostało jej nic oprócz czekania na rozwój wydarzeń.
   — Nagini — odezwała się Katharina. — Nagini, panie.
   Śmierciożercy zwrócili na nią swoje spojrzenia. Jedni patrzyli na nią pogardliwie, inni zaś zastanawiali się nad jej słowami.
   — Nagini — powtórzył Voldemort, wlepiając w dziewczynę swoje czerwone ślepia. — Dobrze, Koners.
   Uśmiechnął się, czy też raczej wykrzywił, i zawołał swojego wielkiego węża, który nie wiadomo kiedy wynurzył się spod stołu. Czarny Pan wypowiedział coś w języku wężów i przeniósł swój wzrok z powrotem na Katharinę. Wąż wspiął się na stół i podpełzł do niej. Ślizgonka wpatrzyła się spokojnie w pionowe źrenice węża, podczas gdy inni odsunęli się od niej, w obawie o rychłą śmierć. Podniosła swoją dłoń i musnęła nią łuski Nagini. Wąż zasyczał i zbliżył się do niej.
   — Odeskortujesz Nagini do Departamentu Tajemnic — oznajmił Voldemort.
   Katharina wstała i wyciągnęła w jej kierunku rękę. Wąż ponownie syknął i oplótł jej przedramię, stopniowo pnąc się w górę, aż w końcu oplótł ją w pasie i zwiesił swój trójkątny łeb przez jej ramię.
   — Wchodzisz za trzydzieści sekund. Jeżeli coś pójdzie nie tak, wrócę i cię powiadomię — powiedział Lucjusz, prowadząc całą czwórkę do dużego kominka.
   Katharina przywołała zaklęciem swój płaszcz i założyła go, starając się, by jak najlepiej ukrył grubego węża. Wyprostowała się dumnie i czekała, gładząc jedną dłonią łeb gada. Trzykrotnie wesoło tańczące pomarańczowe płomienie zmieniały swój kolor na zielony i wzrastały na półtora metra wysokości.
   — Ruszaj — usłyszała głos Voldemorta po ustalonych trzydziestu sekundach.


Komentarze