Pośród Śmierciożerców - 12.
12.
Płomienie dawały
uczucie przyjemnego ciepła, lecz ciężar w okolicach żołądka,
spowodowany podróżą siecią Fiuu, dał się we znaki. Obrazy migały jej przed oczami, a grunt uciekł spod stóp. Katharina zamknęła oczy, koncentrując się na dotyku węża, oplatającego jej pas. Po chwili pojawiła się w pustym holu Ministerstwa Magii. Wyszła z kominka i
stanęła na ciemnej, drewnianej podłodze. Wąż poruszył się
niespokojnie, lecz nie było żadnego widocznego zagrożenia. Jedynym
odgłosem, który Katharina mogła usłyszeć był plusk wody w
fontannie, przedstawiającej skrzata, czarodzieja i goblina. Nie
przyjrzała się jej jednak, tylko ruszyła pospiesznie w stronę
windy. Nacisnęła guzik i czekała, nasłuchując.
Obejrzała się za siebie, upewniając się, czy teren jest aby na pewno czysty. Kiedy tylko winda pojawiła się z donośnym zgrzytem, odwróciła się i omal nie krzyknęła. W windzie stał Lucjusz i patrzył na nią pogardliwie. Posłała mu pytające spojrzenie, ale nie musiał już niczego tłumaczyć. Zrozumiała — to miała być gra, na wypadek gdyby w jakiś sposób ich rozmowa mogłaby być podsłuchana.
Obejrzała się za siebie, upewniając się, czy teren jest aby na pewno czysty. Kiedy tylko winda pojawiła się z donośnym zgrzytem, odwróciła się i omal nie krzyknęła. W windzie stał Lucjusz i patrzył na nią pogardliwie. Posłała mu pytające spojrzenie, ale nie musiał już niczego tłumaczyć. Zrozumiała — to miała być gra, na wypadek gdyby w jakiś sposób ich rozmowa mogłaby być podsłuchana.
— Panie Malfoy, cóż
za spotkanie — mruknęła, starając się, by jej głos brzmiał równie pogardliwie.
— W istocie, pani Godner — odpowiedział, wspierając się na swojej laseczce.
Drzwi zasunęły się, a dziewczyna wcisnęła cyfrę, odpowiadającą Departamentowi Tajemnic.
— Czego pan tu szuka? — spytała, zagłuszając syczenie Nagini.
— Doprawdy, nie powinno to pani interesować — odpowiedział dla odmiany zagłuszając monotonny głos kobiety wymawiającej: ”Departament Tajemnic”. — Jeśli jednak musi panią to interesować — szukam Ministra.
Wyszli z windy. Lucjusz wskazał jej ręką drogę w ciemnym korytarzu. Katharina zbiegła po paru schodkach i kucnęła, nasłuchując. Pan Malfoy podszedł do niej i złapał ją za ramię.
— Wypuść ją, Czarny Pan nią pokieruje — szepnął.
Katharina zrzuciła kaptur płaszcza i podniosła ręce do góry, by Nagini mogła spełznąć na podłogę. Po krótkiej chwili wąż zniknął.
— Czy... — zaczął Lucjusz, ale położyła sobie palec na ustach.
— Ktoś idzie — oznajmiła najciszej, jak potrafiła.
Wstała i pociągnęła za sobą blondyna w inny, jeszcze ciemniejszy korytarz. Przywarła plecami do chłodnej, kamiennej ściany i nasłuchiwała. Z oddali dobiegł ją stłumiony chichot mężczyzny, kroki, które niedługo po tym ucichły.
— Poszli. — Puściła szatę Lucjusza i zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła, dodała: — Przepraszam.
— Nic się nie stało — mruknął, jego bladoszare oczy, błysnęły w mroku.
— O co chciałeś zapytać? — szepnęła.
— Już nie ważne.
Zamilkli, oczekując powrotu węża. Nie trwało to jednak długo, gdyż ciszę rozerwał przeraźliwy, wyraźnie męski krzyk wypełniony bólem.
— Pomocy! POMOCY! — krzyczał ktoś inny.
— Cholera — zaklął Lucjusz i podbiegł do korytarza, z którego dobiegał krzyk. — Weasley.
— POMOCY!!! — ryczał inny mężczyzna.
Katharina rzuciła się na kolana, a zaraz po tym poczuła śliską skórę gada, oplatającą ją w talii.
— Wiejemy — mruknęła do Lucjusza, słysząc nadbiegających ochroniarzy.
Tym razem to on pociągnął ją w kierunku wyjścia, nim jednak zdążyli wejść po schodach, popchnął ją w najbliższy korytarzyk. Zapłonęły bladoniebieskie pochodnie, których nikłe światło wystarczyło, by można było zobaczyć charakterystyczne włosy Malfoya. Katharina zaklęła i złapała go za szyję, by się pochylił.
— Co ty do cholery...?
— Włosy — warknęła cicho.
Dwójka mężczyzn przebiegła głównym korytarzem i zniknęła za zakrętem. Lucjusz wyprostował się i wyjrzał ostrożnie zza ściany.
— Idziemy. Ruszaj się — rozkazał.
Ich pośpieszne kroki zagłuszone zostały przez krzyki. Wpadli do windy, która wlekła się niemiłosiernie. Kiedy kobieta o znudzonym głosie oznajmiła:”Atrium” odetchnęli i podbiegli w stronę najbliższych kominków, znikając wśród zielonych płomieni.
— Panie — wydyszał Lucjusz. — Weasley pilnował wyjścia. Zakon musiał wystawić warty.
"Zakon? Jaki Zakon?" — przemknęło jej przez myśl, ale skupiła się na chwili obecnej.
Klęczeli ze spuszczonymi głowami przed długim stołem w salonie Malfoy Manor, więc nie byli przygotowani na huk, który poniósł się echem po pomieszczeniu. Wzdrygnęli się. Katharina zacisnęła powieki, kiedy usłyszała zaniepokojony głos Lucjusza:
— Nie mieliśmy czasu. Nadbiegła ochrona.
— Dość! — syknął Voldemort.
Serca wszystkich obecnych w pomieszczeniu diametralnie przyspieszyły. Katharina, podobnie jak i Lucjusz obawiali się najgorszego, jednak nic takiego się nie stało. Siedzący przy stole śmierciożercy w ciszy spojrzeli na zadumanego Voldemorta, którego długie, wąskie palce powolnie stukały o blat stołu.
— Potrzebujemy więcej ludzi — odezwał się po długiej chwili milczenia.
— W istocie, pani Godner — odpowiedział, wspierając się na swojej laseczce.
Drzwi zasunęły się, a dziewczyna wcisnęła cyfrę, odpowiadającą Departamentowi Tajemnic.
— Czego pan tu szuka? — spytała, zagłuszając syczenie Nagini.
— Doprawdy, nie powinno to pani interesować — odpowiedział dla odmiany zagłuszając monotonny głos kobiety wymawiającej: ”Departament Tajemnic”. — Jeśli jednak musi panią to interesować — szukam Ministra.
Wyszli z windy. Lucjusz wskazał jej ręką drogę w ciemnym korytarzu. Katharina zbiegła po paru schodkach i kucnęła, nasłuchując. Pan Malfoy podszedł do niej i złapał ją za ramię.
— Wypuść ją, Czarny Pan nią pokieruje — szepnął.
Katharina zrzuciła kaptur płaszcza i podniosła ręce do góry, by Nagini mogła spełznąć na podłogę. Po krótkiej chwili wąż zniknął.
— Czy... — zaczął Lucjusz, ale położyła sobie palec na ustach.
— Ktoś idzie — oznajmiła najciszej, jak potrafiła.
Wstała i pociągnęła za sobą blondyna w inny, jeszcze ciemniejszy korytarz. Przywarła plecami do chłodnej, kamiennej ściany i nasłuchiwała. Z oddali dobiegł ją stłumiony chichot mężczyzny, kroki, które niedługo po tym ucichły.
— Poszli. — Puściła szatę Lucjusza i zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła, dodała: — Przepraszam.
— Nic się nie stało — mruknął, jego bladoszare oczy, błysnęły w mroku.
— O co chciałeś zapytać? — szepnęła.
— Już nie ważne.
Zamilkli, oczekując powrotu węża. Nie trwało to jednak długo, gdyż ciszę rozerwał przeraźliwy, wyraźnie męski krzyk wypełniony bólem.
— Pomocy! POMOCY! — krzyczał ktoś inny.
— Cholera — zaklął Lucjusz i podbiegł do korytarza, z którego dobiegał krzyk. — Weasley.
— POMOCY!!! — ryczał inny mężczyzna.
Katharina rzuciła się na kolana, a zaraz po tym poczuła śliską skórę gada, oplatającą ją w talii.
— Wiejemy — mruknęła do Lucjusza, słysząc nadbiegających ochroniarzy.
Tym razem to on pociągnął ją w kierunku wyjścia, nim jednak zdążyli wejść po schodach, popchnął ją w najbliższy korytarzyk. Zapłonęły bladoniebieskie pochodnie, których nikłe światło wystarczyło, by można było zobaczyć charakterystyczne włosy Malfoya. Katharina zaklęła i złapała go za szyję, by się pochylił.
— Co ty do cholery...?
— Włosy — warknęła cicho.
Dwójka mężczyzn przebiegła głównym korytarzem i zniknęła za zakrętem. Lucjusz wyprostował się i wyjrzał ostrożnie zza ściany.
— Idziemy. Ruszaj się — rozkazał.
Ich pośpieszne kroki zagłuszone zostały przez krzyki. Wpadli do windy, która wlekła się niemiłosiernie. Kiedy kobieta o znudzonym głosie oznajmiła:”Atrium” odetchnęli i podbiegli w stronę najbliższych kominków, znikając wśród zielonych płomieni.
— Panie — wydyszał Lucjusz. — Weasley pilnował wyjścia. Zakon musiał wystawić warty.
"Zakon? Jaki Zakon?" — przemknęło jej przez myśl, ale skupiła się na chwili obecnej.
Klęczeli ze spuszczonymi głowami przed długim stołem w salonie Malfoy Manor, więc nie byli przygotowani na huk, który poniósł się echem po pomieszczeniu. Wzdrygnęli się. Katharina zacisnęła powieki, kiedy usłyszała zaniepokojony głos Lucjusza:
— Nie mieliśmy czasu. Nadbiegła ochrona.
— Dość! — syknął Voldemort.
Serca wszystkich obecnych w pomieszczeniu diametralnie przyspieszyły. Katharina, podobnie jak i Lucjusz obawiali się najgorszego, jednak nic takiego się nie stało. Siedzący przy stole śmierciożercy w ciszy spojrzeli na zadumanego Voldemorta, którego długie, wąskie palce powolnie stukały o blat stołu.
— Potrzebujemy więcej ludzi — odezwał się po długiej chwili milczenia.
Katharina
obudziła się wcześnie rano, wypoczęta. Czarny Pan nie potraktował
ich Cruciatusem, czego szczerze się spodziewała, ale była mu za to
wdzięczna. Leżała chwilę na łóżku, nim postanowiła wstać i
się ubrać. Kiedy wreszcie była już odziana w swe ulubione, czarne
szaty, usiadła na krześle i zaczęła rozmyślać.
"Tenigran może rzucać zaklęcia bez użycia różdżki?" — zapytała samą siebie.
Zerknęła w stronę tlącego się kominka, przy którym stały jej glany. Czubki, które usztywnione były solidnym kawałkiem metalu pokrywała mała warstwa kurzu. Katharina skupiła się najmocniej jak tylko potrafiła i w myślach wypowiedziała zaklęcie chłoszczyść.
Nic się nie wydarzyło.
"Wyobraź to sobie" — przeszedł jej przez myśl głos Voldemorta.
Wpatrzyła się zawzięcie w swoje obuwie i wyobraziła je sobie czyste i lekko połyskujące, zupełnie jak po napastowaniu, nieświadomie wykonała powolny lecz krótki ruch ręką i oto stały przed nią zadbane, lśniące buty.
Katharina wytrzeszczyła oczy, a następnie je przetarła. To wszystko było prawdą! Wstała i wystawiła rękę w kierunku przygasającego kominka. Poczuła dreszczyk magii, przebiegający przez jej ciało, uniosła palce lewej dłoni, a w tym samym czasie ogień buchnął, niby polany benzyną. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie. Wystawiła swoją wyprostowaną rękę w kierunku płomienia, a ten znalazł przeniósł się na jej dłoń. Ślizgonka przypatrywała się mu z uwagą, by po chwili przenieść swoje spojrzenie na czarną krew, płynącą w żyłach. Domyśliła się, że jej oczy także zmieniły swój kolor.
Skupiła się i ogień w ręce zniknął, nie sprawiając jej żadnego bólu.
"No, to jest drastyczny postęp" — pomyślała i wyszła z pokoju, pragnąc przekazać tę informację swemu panu.
Kiedy stanęła przed salonem, zapukała w drzwi i po usłyszeniu zezwolenia, weszła. W pomieszczeniu stał odwrócony przodem do okna Czarny Pan, natomiast obok niego znajdował się Severus, który zaprzestał rozmowy, kiedy tylko dziewczyna znalazła się w pomieszczeniu.
— Kontynuuj, Severusie — nakazał Voldemort, czym całkowicie zbił Katharinę z tropu.
Co miała zrobić? Nie ośmieliłaby przerwać Snape'owi, gdyż mogłoby to wywołać gniew Czarnego Pana. Uklęknęła więc parę metrów za swoim panem i cierpliwie czekała, aż będzie mógł poświęcić jej swój czas.
— Najprawdopodobniej blizna Pottera jest nie tylko pozostałością po zaklęciu, ale także czymś w rodzaju więzi. Dostałem polecenie, mój panie, od Dumbledore'a — wypluł to słowo z pogardą — abym nauczał szczeniaka oklumencji. Lekcje rozpoczną się tuż po świętach.
— Sądziłem, że sam się pofatyguje — mruknął Voldemort. — Ale to w jego stylu, prawda? Wykorzystywać innych...
"Jakbyś ty nie był inny" — pomyślała Katharina i Severus jednocześnie.
— Tak, mój panie. W istocie.
— Jak sądzisz, Severusie, czy chłopak zdoła się nauczyć oklumencji?
— Umiejętności Pottera sięgają poniżej zera, ze wszystkich sytuacji wychodzi łutem szczęścia albo za sprawą jego wiernych przyjaciół. Oklumencja, ze względu na wymagania dotyczące ścisłej samokontroli jest czymś, czego Potter nigdy nie opanuje... A przynajmniej nie tak, aby mógł obronić swe wizje, panie. — Powiedział Severus cichym tonem.
— Raportuj na bieżąco, możesz iść. — Kiwnął głową Voldemort.
— Dziękuję, panie. — Snape skłonił się i przeciągając, udał się w stronę drzwi.
— Panie, odkryłam więcej swych umiejętności — zaczęła Katharina, ale ten nie zadał pytania, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za Snape'em.
— Mów dalej.
— Zastosowałam się do twojej rady, panie, i zrobiłam coś naprawdę interesującego. Czy pragniesz, mój panie, abym zaprezentowała? — Schyliła nisko głowę.
Voldemort wykrzywił swe usta w szatańskim uśmiechu.
— Prezentuj — syknął.
Katharina podniosła się z klęczek i szybkim krokiem znalazła się przy kominku. Chwilę potem w jej dłoni tańczył wesoło płomień.
— Istotnie ciekawe. Zrób z nim coś.
Kobieta przeniosła ogień na prawą dłoń, a następnie roznieciła płomień na obu dłoniach jednocześnie. Wykonała gwałtowny ruch ramionami, ustawiając ręce przed sobą. Ogień buchnął, zalewając najbliższe pięć metrów żarem i płomieniami. Dziewczyna wzmocniła zasięg rażenia, a ogień zahaczył o blat pięknego stołu. Katharina po paru sekundach przerwała, zbliżyła się do lekko zwęglonej krawędzi mebla i przywróciła jej poprzedni stan.
— Bardzo dobrze, Katharino. Czy odczuwasz jakąkolwiek słabość?
— Nie, panie. Nie czuję najmniejszego wysiłku. — Pokręciła głową.
— Wspaniale. Czy chciałabyś o coś zapytać?
— Tak, panie. Dlaczego jad Nagini obudził we mnie te moce?
— Tenigranie są specyficzną rasą. Ich moce objawiają się w różne sposoby. Jedni mogą się o nich dowiedzieć, kiedy przeważają u nich silne emocje. U ciebie to nie zadziałało, kiedy zabiłaś Karkarowa, więc uznałem, że zaliczasz się do grupy, której umiejętności ujawniają się przy kontakcie z czystą czarną magią.
Katharina zmarszczyła lekko brwi, wpatrzona w posadzkę.
— Nagini, panie, jest stworzeniem czarnomagicznym?
Voldemort uśmiechnął się lekko.
— Owszem. Jej jad paraliżuje nerwy, więc magia w nim zawarta była na tyle silna, by cię pobudzić.
— Rozumiem. — Kiwnęła głową.
— Katharino — zaczął.
— Tak, panie?
— Chcę, abyś towarzyszyła mi w pewnej wyprawie.
— Z przyjemnością, panie. — Ukłoniła się głęboko z uśmiechem na twarzy.
— Czy korzystałaś kiedykolwiek z teleportacji międzynarodowej? — spytał, kiedy szli korytarzem w kierunku drzwi wyjściowych.
— Nie, panie — odpowiedziała, wyciągając ramię w kierunku wieszaka. Długi płaszcz poszybował w jej kierunku.
— Lucjuszu, wychodzimy — oznajmił głośno Czarny Pan.
Katharina obejrzała się za siebie i zobaczyła wysokiego, platynowłosego mężczyznę. Skinęła mu głową i zrównała się z Voldemortem.
— Chwyć me ramie — polecił chłodnym głosem.
Ślizgonka uczyniła to, czując się nieco dziwnie. Chwilę później uderzyły ją różne dźwięki zmieszane z szybko zmieniającymi się fragmentami obrazów. Kiedy wreszcie stanęli na stałym gruncie, odetchnęła głęboko.
— Ahh, zamek Draculi — westchnął Voldemort, wciągając ze świstem powietrze.
— Jesteśmy w Transylwanii, mój panie? — zapytała Katharina, a odpowiedział jej skinięciem, zupełnie jakby od niechcenia.
— Koniec pytań. Masz milczeć, dopóki nie zezwolę na przemówienie. Rozumiesz? — zasyczał.
— Oczywiście, panie.
Szli brukowanym mostem, przecinającym dolinę zatopioną we mgle. Naprzeciw nich majaczył spory kształt. Kiedy podeszli bliżej, mogli zobaczyć zarys murów, wieżyczek i baszt. Ruszyli w górę po schodach. Na szczycie Voldemort obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów, a następnie pchnął drzwi bez pukania. Znaleźli się w niewielkim korytarzu, który prowadził do głównego holu poprzez łukowe przejście, którego strzegły dwa murowane gargulce. Korytarz pogrążony był w półmroku, hol również. Gdy znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu ich nozdrza uderzył metaliczny zapach krwi. Wampiry siedzące przy dwóch długich stołach podsuniętych pod ścianę, poderwały głowy znad swoich zakrwawionych zdobyczy i utkwiły wzrok w przybyszach.
— Gervald, miło cię widzieć — powiedział Czarny Pan.
— Spodziewałem się ciebie, Tom. — Wampir odziany w dziwnie uformowaną szatę z żelaznym napierśnikiem, powolnym krokiem zszedł po schodach, znajdujących się na końcu sali.
"Tom?" — Katharina zdziwiła się.
— Nie przywykłem do tej nazwy. — Uśmiech z twarzy Voldemorta zniknął.
— Ależ oczywiście LORDZIE Voldemorcie. — Tu i ówdzie rozległy się szydercze śmiechy.
Katharina syknęła, lecz Voldemort zatrzymał ją ruchem ręki.
— Przyszedłem tu z propozycją — oznajmił chłodno.
— O, tak... domyśliłem się. Chcesz abyśmy wzięli udział w jakiejś wojnie. Moja odpowiedź jest taka sama, jak za ostatnim razem: nie.
Przyjemny głos należący do czarnowłosego, wysokiego mężczyzny zdawał się mieć groźną nutę.
— Nie pragniemy brutalności, Tom. Można bez niej żyć. Zabijamy tylko po to, by przeżyć.
— Działacie wbrew swej naturze, Gervaldzie. Twój poprzednik miał więcej rozumu.
— I doprowadził do wojen przeciwko naszej rasie. Nie rzucamy się w wir walki. Wolimy pozostawać w ukryciu.
— Mogę wam zapewnić wszystko, co tylko sobie wymarzycie. Wolność. Możliwość polowań bez działania w ukryciu. Pomyśl, Gervald!
— Już ci powiedziałem — rzekł spokojnie wampir — nie przystanę na propozycję. Wyjdź teraz, póki moja cierpliwość nie ucieka spod kontroli.
— Czy ty próbujesz mnie zastraszyć? — Czerwone oczy Voldemorta błysnęły złowrogo.
— Tylko ostrzegam.
— Jesteś tchórzem — syknął Voldemort, a król wampirów machnął dłonią.
"Tenigran może rzucać zaklęcia bez użycia różdżki?" — zapytała samą siebie.
Zerknęła w stronę tlącego się kominka, przy którym stały jej glany. Czubki, które usztywnione były solidnym kawałkiem metalu pokrywała mała warstwa kurzu. Katharina skupiła się najmocniej jak tylko potrafiła i w myślach wypowiedziała zaklęcie chłoszczyść.
Nic się nie wydarzyło.
"Wyobraź to sobie" — przeszedł jej przez myśl głos Voldemorta.
Wpatrzyła się zawzięcie w swoje obuwie i wyobraziła je sobie czyste i lekko połyskujące, zupełnie jak po napastowaniu, nieświadomie wykonała powolny lecz krótki ruch ręką i oto stały przed nią zadbane, lśniące buty.
Katharina wytrzeszczyła oczy, a następnie je przetarła. To wszystko było prawdą! Wstała i wystawiła rękę w kierunku przygasającego kominka. Poczuła dreszczyk magii, przebiegający przez jej ciało, uniosła palce lewej dłoni, a w tym samym czasie ogień buchnął, niby polany benzyną. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie. Wystawiła swoją wyprostowaną rękę w kierunku płomienia, a ten znalazł przeniósł się na jej dłoń. Ślizgonka przypatrywała się mu z uwagą, by po chwili przenieść swoje spojrzenie na czarną krew, płynącą w żyłach. Domyśliła się, że jej oczy także zmieniły swój kolor.
Skupiła się i ogień w ręce zniknął, nie sprawiając jej żadnego bólu.
"No, to jest drastyczny postęp" — pomyślała i wyszła z pokoju, pragnąc przekazać tę informację swemu panu.
Kiedy stanęła przed salonem, zapukała w drzwi i po usłyszeniu zezwolenia, weszła. W pomieszczeniu stał odwrócony przodem do okna Czarny Pan, natomiast obok niego znajdował się Severus, który zaprzestał rozmowy, kiedy tylko dziewczyna znalazła się w pomieszczeniu.
— Kontynuuj, Severusie — nakazał Voldemort, czym całkowicie zbił Katharinę z tropu.
Co miała zrobić? Nie ośmieliłaby przerwać Snape'owi, gdyż mogłoby to wywołać gniew Czarnego Pana. Uklęknęła więc parę metrów za swoim panem i cierpliwie czekała, aż będzie mógł poświęcić jej swój czas.
— Najprawdopodobniej blizna Pottera jest nie tylko pozostałością po zaklęciu, ale także czymś w rodzaju więzi. Dostałem polecenie, mój panie, od Dumbledore'a — wypluł to słowo z pogardą — abym nauczał szczeniaka oklumencji. Lekcje rozpoczną się tuż po świętach.
— Sądziłem, że sam się pofatyguje — mruknął Voldemort. — Ale to w jego stylu, prawda? Wykorzystywać innych...
"Jakbyś ty nie był inny" — pomyślała Katharina i Severus jednocześnie.
— Tak, mój panie. W istocie.
— Jak sądzisz, Severusie, czy chłopak zdoła się nauczyć oklumencji?
— Umiejętności Pottera sięgają poniżej zera, ze wszystkich sytuacji wychodzi łutem szczęścia albo za sprawą jego wiernych przyjaciół. Oklumencja, ze względu na wymagania dotyczące ścisłej samokontroli jest czymś, czego Potter nigdy nie opanuje... A przynajmniej nie tak, aby mógł obronić swe wizje, panie. — Powiedział Severus cichym tonem.
— Raportuj na bieżąco, możesz iść. — Kiwnął głową Voldemort.
— Dziękuję, panie. — Snape skłonił się i przeciągając, udał się w stronę drzwi.
— Panie, odkryłam więcej swych umiejętności — zaczęła Katharina, ale ten nie zadał pytania, dopóki drzwi nie zatrzasnęły się za Snape'em.
— Mów dalej.
— Zastosowałam się do twojej rady, panie, i zrobiłam coś naprawdę interesującego. Czy pragniesz, mój panie, abym zaprezentowała? — Schyliła nisko głowę.
Voldemort wykrzywił swe usta w szatańskim uśmiechu.
— Prezentuj — syknął.
Katharina podniosła się z klęczek i szybkim krokiem znalazła się przy kominku. Chwilę potem w jej dłoni tańczył wesoło płomień.
— Istotnie ciekawe. Zrób z nim coś.
Kobieta przeniosła ogień na prawą dłoń, a następnie roznieciła płomień na obu dłoniach jednocześnie. Wykonała gwałtowny ruch ramionami, ustawiając ręce przed sobą. Ogień buchnął, zalewając najbliższe pięć metrów żarem i płomieniami. Dziewczyna wzmocniła zasięg rażenia, a ogień zahaczył o blat pięknego stołu. Katharina po paru sekundach przerwała, zbliżyła się do lekko zwęglonej krawędzi mebla i przywróciła jej poprzedni stan.
— Bardzo dobrze, Katharino. Czy odczuwasz jakąkolwiek słabość?
— Nie, panie. Nie czuję najmniejszego wysiłku. — Pokręciła głową.
— Wspaniale. Czy chciałabyś o coś zapytać?
— Tak, panie. Dlaczego jad Nagini obudził we mnie te moce?
— Tenigranie są specyficzną rasą. Ich moce objawiają się w różne sposoby. Jedni mogą się o nich dowiedzieć, kiedy przeważają u nich silne emocje. U ciebie to nie zadziałało, kiedy zabiłaś Karkarowa, więc uznałem, że zaliczasz się do grupy, której umiejętności ujawniają się przy kontakcie z czystą czarną magią.
Katharina zmarszczyła lekko brwi, wpatrzona w posadzkę.
— Nagini, panie, jest stworzeniem czarnomagicznym?
Voldemort uśmiechnął się lekko.
— Owszem. Jej jad paraliżuje nerwy, więc magia w nim zawarta była na tyle silna, by cię pobudzić.
— Rozumiem. — Kiwnęła głową.
— Katharino — zaczął.
— Tak, panie?
— Chcę, abyś towarzyszyła mi w pewnej wyprawie.
— Z przyjemnością, panie. — Ukłoniła się głęboko z uśmiechem na twarzy.
— Czy korzystałaś kiedykolwiek z teleportacji międzynarodowej? — spytał, kiedy szli korytarzem w kierunku drzwi wyjściowych.
— Nie, panie — odpowiedziała, wyciągając ramię w kierunku wieszaka. Długi płaszcz poszybował w jej kierunku.
— Lucjuszu, wychodzimy — oznajmił głośno Czarny Pan.
Katharina obejrzała się za siebie i zobaczyła wysokiego, platynowłosego mężczyznę. Skinęła mu głową i zrównała się z Voldemortem.
— Chwyć me ramie — polecił chłodnym głosem.
Ślizgonka uczyniła to, czując się nieco dziwnie. Chwilę później uderzyły ją różne dźwięki zmieszane z szybko zmieniającymi się fragmentami obrazów. Kiedy wreszcie stanęli na stałym gruncie, odetchnęła głęboko.
— Ahh, zamek Draculi — westchnął Voldemort, wciągając ze świstem powietrze.
— Jesteśmy w Transylwanii, mój panie? — zapytała Katharina, a odpowiedział jej skinięciem, zupełnie jakby od niechcenia.
— Koniec pytań. Masz milczeć, dopóki nie zezwolę na przemówienie. Rozumiesz? — zasyczał.
— Oczywiście, panie.
Szli brukowanym mostem, przecinającym dolinę zatopioną we mgle. Naprzeciw nich majaczył spory kształt. Kiedy podeszli bliżej, mogli zobaczyć zarys murów, wieżyczek i baszt. Ruszyli w górę po schodach. Na szczycie Voldemort obrzucił ją spojrzeniem od stóp do głów, a następnie pchnął drzwi bez pukania. Znaleźli się w niewielkim korytarzu, który prowadził do głównego holu poprzez łukowe przejście, którego strzegły dwa murowane gargulce. Korytarz pogrążony był w półmroku, hol również. Gdy znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu ich nozdrza uderzył metaliczny zapach krwi. Wampiry siedzące przy dwóch długich stołach podsuniętych pod ścianę, poderwały głowy znad swoich zakrwawionych zdobyczy i utkwiły wzrok w przybyszach.
— Gervald, miło cię widzieć — powiedział Czarny Pan.
— Spodziewałem się ciebie, Tom. — Wampir odziany w dziwnie uformowaną szatę z żelaznym napierśnikiem, powolnym krokiem zszedł po schodach, znajdujących się na końcu sali.
"Tom?" — Katharina zdziwiła się.
— Nie przywykłem do tej nazwy. — Uśmiech z twarzy Voldemorta zniknął.
— Ależ oczywiście LORDZIE Voldemorcie. — Tu i ówdzie rozległy się szydercze śmiechy.
Katharina syknęła, lecz Voldemort zatrzymał ją ruchem ręki.
— Przyszedłem tu z propozycją — oznajmił chłodno.
— O, tak... domyśliłem się. Chcesz abyśmy wzięli udział w jakiejś wojnie. Moja odpowiedź jest taka sama, jak za ostatnim razem: nie.
Przyjemny głos należący do czarnowłosego, wysokiego mężczyzny zdawał się mieć groźną nutę.
— Nie pragniemy brutalności, Tom. Można bez niej żyć. Zabijamy tylko po to, by przeżyć.
— Działacie wbrew swej naturze, Gervaldzie. Twój poprzednik miał więcej rozumu.
— I doprowadził do wojen przeciwko naszej rasie. Nie rzucamy się w wir walki. Wolimy pozostawać w ukryciu.
— Mogę wam zapewnić wszystko, co tylko sobie wymarzycie. Wolność. Możliwość polowań bez działania w ukryciu. Pomyśl, Gervald!
— Już ci powiedziałem — rzekł spokojnie wampir — nie przystanę na propozycję. Wyjdź teraz, póki moja cierpliwość nie ucieka spod kontroli.
— Czy ty próbujesz mnie zastraszyć? — Czerwone oczy Voldemorta błysnęły złowrogo.
— Tylko ostrzegam.
— Jesteś tchórzem — syknął Voldemort, a król wampirów machnął dłonią.
Komentarze
Prześlij komentarz