Dziewczyna ze Slytherinu - 40.

40.

   Cassandra leżała chwilę na łóżku, po czym wstała, poprawiła swoją elegancką koszulę, a następnie wyszła do pokoju wspólnego, gdzie zastała trójkę młodszych Ślizgonów, siedzących blisko kominka, jedzących czekoladowe żaby. Kiedy młoda kobieta zeszła ze schodów i postawiła stopy na hebanowej podłodze, usłyszała cichy szczęk szkła oraz gwałtowne ściszenie głosów siedzących w dormitorium Ślizgonów. Spojrzała w ich stronę, po czym napotkała zakłopotane spojrzenie kilka lat młodszego chłopaka.
   – Wesołych – powiedziała Cassandra i puściła im oczko, na co zareagowali uśmiechem, wyjmując schowane za fotel piwo kremowe. – Nie wiem jak to zrobiliście, ale przemycanie alkoholu do szkoły, kiedy wejścia pilnuje Filch jest godne podziwu – parsknęła.
   – Jesteś Cassandra Jonkins, tak? – zapytał jakiś chłopak z ciemnymi włosami i bardzo jasnymi, bystro i przebiegle patrzącymi oczami.
   – Mhm.
   – McGonagall cię szukała – poinformował, nabierając łyk piwa z butelki.
   – Profesor McGonagall – mruknęła Cassandra i odwróciła się w stronę wyjścia, uprzednio rzucając spojrzenie na wiszący na ścianie zegar, wskazujący godzinę 19:00.
   Po wyjściu na chłodny i słabo oświetlony korytarz kobieta odruchowo przeczesała palcami włosy, po czym ruszyła naprzód, chcąc odnaleźć nauczycielkę transmutacji. W momencie, gdy mijała gabinet mistrza eliksirów rzuciły jej się w oczy uchylone drzwi oraz dobiegające ze środka pomieszczenia głosy. 
   – Zawołaj Cassandrę. Macie tam być – rozkazała Minerwa.
   Ślizgonka nieco zdziwiona zapukała, a po usłyszeniu zezwolenia mistrza eliksirów (wypowiedzianego bardzo zirytowanym głosem), złapała za klamkę i wślizgnęła się do wnętrza gabinetu.
   – Cassandro! Cudownie, że jesteś – zawołała profesor McGonagall, posyłając jej lekki, acz ciepły uśmiech.
   – Słyszałam, że mnie pani szukała.
   – Zgadza się, szukałam. Ty oraz Severus zostaliście zaproszeni na świąteczną kolację do Nory.
   – Dzisiaj? – zdziwiła się Cassandra. – Nie mogę!
   – Dlaczego?
   – No, wie pani... Nic nie kupiłam, nie przygotowałam się psychicznie i w ogóle nie wiedziałam, że mam tam być.
   – To trochę spóźniona informacja, przyznaję, ale Molly bardzo nalega. Co do prezentu, nie martw się, w święta nie chodzi tylko o prezenty.
   – A jak ktoś mi da, a ja mu się nie odwdzięczę? Będę się źle czuła psychicznie.
   Severus wywrócił oczami.
   – Kto, jak kto, Jonkins, ale tobie nie zaszkodzi pójść. Nie będziesz gnić w dormitorium – stwierdził.
   – Jestem aspołeczna, więc nie przeszkadzałoby mi to, ale w święta może naprawdę warto zrobić wyjątek. Na którą powinniśmy być? 
   – Pewnie już na nas czekają – odparła Minerwa, patrząc pretensjonalnie na Severusa, stojącego przy szafce z eliksirami.
   – Możecie iść, droga wolna – mruknął ponuro.
   – Panie profesorze, niech pan pójdzie z nami. Nie będzie pan gnił w lochach.
   – Jonkins, różnica między nami jest taka, że ja mogę pójść, a ty musisz.
   Cassandra założyła ręce i zrobiła krok w jego stronę, przechylając lekko na bok głowę.
   – A to niby czemu?
   – Bo masz to zrobić z mojego polecenia – odparł, mrużąc oczy.
   – Może mi pan rozkazywać jedynie w czasie roku szkolnego, a są ferie świąteczne. Mogłabym być w domu, gdybym była w normalnej sytuacji.
   – Ale nie jesteś – skomentował Severus. – Więc masz...
   – A zresztą, co ja się będę prosić. – Cassandra odwróciła się na pięcie, pokręciła głową do nauczycielki transmutacji, po czym wraz z nią zniknęła w zielonych płomieniach, krzycząc: "Nora!".
   – Wspaniałe zagranie – przyznała Minerwa.
   – Trochę się już nauczyłam, jak obnosić się z tym człowiekiem. Nie dam mu satysfakcji, nie będę go błagać, by tu przyszedł. Jeśli naprawdę nie chce przyjść, to żadne prośby nie pomogą.
   – Zrobiłaś bardzo duże postępy, jestem dumna – oznajmiła profesor McGonagall, a Cassandra zaśmiała się.
   – Pani dumna z takiej rzeczy? – spytała z niedowierzaniem w głosie.
   Minerwa wzruszyła lekko ramionami, a jej wąskie wargi wykrzywił delikatny uśmiech. 
   – Dobry wieczór – powiedziała głośno profesor McGonagall, zwracając uwagę obecnych w pomieszczeniu osób, pogrążonych w rozmowach.
   – W samą porę, drogie panie! – zawołała Molly robiąca herbatę. – Siadajcie, wszystko już na was czeka.
   – Cześć – przywitała się Cassandra, podchodząc do kanapy, na której siedzieli jej rówieśnicy: Ron, Hermiona, Harry. Po chwili do towarzystwa dosiadła się także Ginny.
   – Hejka. – Uśmiechnęła się życzliwie Hermiona.
   – Bardzo mi przykro, ale nie zdołałam kupić wam żadnych prezentów – przyznała się, siadając obok Ginny.
   – Nic nie szkodzi, najważniejsze, że przyjęłaś zaproszenie – powiedziała płomiennowłosa dziewczyna, a Cassandra poczuła się nieco lepiej.
   – Dzieci! Chodźcie jeść! – zawołała Molly, unosząc głowę, by spojrzeć na sam szczyt schodów.
   – Jakie dzieci... – mruknął niezadowolony Ron.
   – Moje dzieci! Zawsze będziesz moim dzieckiem, Ronie Weasley, niezależnie od swojego wieku – poinformowała matka, trzymając w ręku chochlę.
   Po zjedzeniu kilku tradycyjnych posiłków rodzina Weasleyów odeszła od stołu, a po namowie Charliego młodsza część gości wyszła na dwór, rozpoczynając wojnę na śnieżki. W momencie, gdy Cassandra mierzyła śnieżką w George'a, okulary Harry'ego, stojącego naprzeciwko Cassandry, odbiły zielone światło dochodzące z wnętrza domu. Ślizgonka spojrzała przez okno i z radością zauważyła wychodzącego z kominka Severusa, który chwilę później został wyściskany przez Molly. Parę sekund nieuwagi wystarczyło, by młoda kobieta poczuła uderzenie w tył głowy, a zaraz po tym okropnie nieprzyjemne zimno, które stopniowo spływało w dół jej pleców.
   – Aaaa, wpadła mi za koszulę. – Otrząsnęła się.
   – O, a tego po co tu przywiało?
   – Ron! – syknęła karcąco Hermiona. – Daj mu spokój, chociaż ten jeden dzień w roku.
   – Racja, święta to czas pojednań – odpowiedziała Cassandra, patrząc znacząco to na Harry'ego, to na Rona.
   – Mowy nie ma – odparł Chłopiec-Który-Przeżył.
   – Czemu? – spytała Cassandra.
   – Właśnie, czemu? – dołączyła się Hermiona.
   – Ej, a po czyjej ty jesteś stronie? – naburmuszył się Ron, patrząc na Hermionę.
   – Ej, po właściwej – odparła z przekąsem Hermiona. – Co wy na to chłopaki?
   – My to tam... Neutralni jesteśmy – oznajmił George, unosząc ręce w obronnym geście, a Charlie przytaknął. – Chociaż z drugiej strony, dziewczyny mają dobre intencje.
   – Nie chodzi nam o to, żebyście narobili sobie wstydu, czy czegoś w tym stylu, po prostu chodzi o zakopanie topora wojennego, to nic nie boli. Może nawet poczujecie się lepiej – wyjaśniła Cassandra, gdy starsza część towarzystwa wróciła do środka. Młoda kobieta objęła się ramionami, dygocąc z zimna.
   – Zakopanie toporu, ha! – zawołał Ron. – A czy on kiedykolwiek się o to postarał? Dlaczego tylko my mamy o tym myśleć?
   – Dokładnie – potwierdził Harry. – Przez wszystkie lata szukał okazji jedynie do postawienia nam Trolla albo wlepienia szlabanu. To ma być powód do zawarcia pokoju?
   – Tak, szukał okazji do szlabanu w czasie wolnym od ratowania wam życia! – warknęła Cassandra, po czym rzuciła przez ramię: – Wracam do środka i wy też wkrótce powinniście.
   Hermiona spojrzała zdegustowana na dwójkę swoich przyjaciół z Gryffindoru, a Ślizgonka złapała za klamkę drzwi prowadzących jadalni połączonej z kuchnią, po czym otrzepała buty i weszła do środka, czując miłe ciepło.
   – Jonkins, nie w nastroju? – spytał Severus, siedzący na fotelu blisko kominka.
   – Cholerni Gryfoni – syknęła, nie patrząc w jego stronę.
   Opadła ciężko na fotelu obok nauczyciela mierzącego ją uważnym oraz rozbawionym spojrzeniem.
   – Znów to samo, co?
   – To znaczy? – spytała zdziwiona.
   Severus spojrzał na nią wzrokiem, wyraźnie mówiącym, iż jest to oczywiste. Cassandra westchnęła/
   – Tak, o to samo.
   – Widzisz, Jonkins, znam cię na wylot.
   – Nieprawda – mruknęła cicho, delektując się ciepłem panującym wewnątrz domu i towarzystwem swego ukochanego.
   Wszyscy obecni w pomieszczeniu usłyszeli hałas dochodzący ze szczytu schodów, a zaraz po nim głos George'a:
   – Spokojnie, nic się nie stało.
   Poprzednio pochłonięci rozmową dorośli, znajdujący się w kuchni, patrzyli z ciekawością w stronę schodów, po których niedługo potem zszedł George, niosąc gramofon. Postawił go na stole, wyjął różdżkę wystającą z kieszeni eleganckich spodni, odsunął zaklęciem kilka krzeseł oraz kanapę, tworząc coś w rodzaju parkietu, a następnie stuknął końcem różdżki w gramofon, z którego zaczęła lecieć klimatyczna, świąteczna muzyka. Z góry zszedł Charlie, który porwał do tańca zszokowaną, ale i rozbawioną profesor McGonagall. Tata rudzielców, Artur Weasley, ze śmiechem odepchnął George'a, chcącego się do niego przylepić, a który chwilę później przebiegł przez pokój, wychodząc na dwór, by zawołać resztę domowników.

Komentarze

Prześlij komentarz