Dziewczyna ze Slytherinu - 42.
42.
Nim Cassandra zdołała się obejrzeć, do pokoju wspólnego wróciły jej przyjaciółki, a także wszyscy inni uczniowie, powracający z przerwy świątecznej do zamku, w celu kontynuowania nauki. Tydzień po feriach miał miejsce emocjonujący turniej quidditcha, podczas którego Cassandra większość swej uwagi poświęcała Severusowi, siedzącemu kilka miejsc niżej w sektorze dla Ślizgonów. Bezpośredni udział w meczu, w roli zawodników udział wzięła Scarlett oraz Anwey, odpowiednio na pozycji bramkarza oraz szukającego. Dracon, zrezygnowawszy z możliwości gry już na samym początku roku, w czasie rozgrywki zasiadł tuż obok Cassandry, co jakiś czas podając jej swoją lornetkę – jedną z kilku pamiątek po wielkich igrzyskach quidditcha, na których był kilka lat temu wraz ze swoim ojcem. Mecz rozegrał się w wyjątkowo nieprzyjemnych warunkach; wiał dość silny i przede wszystkim mroźny wiatr, jakby specjalnie starający się zdmuchnąć każdego z zawodników, a także większość widzów, zwłaszcza tych siedzących na górnych częściach trybun. Ponadto w połowie gry z ciemnych chmur, wiszących nad głowami całej szkoły, zaczął sypać drobny śnieg.
Ravenclaw rywalizujący ze Slytherinem okazał się bardzo godnym przeciwnikiem, przez co znaczna część meczu nie pozostawiała nadziei na jakiekolwiek wyłonienie którejkolwiek ze stron. Dopiero błyskawiczna reakcja i zręczność Anwey, która w porę wypatrzyła złotego znicza, zdecydowała o ostatecznym wyniku gry. Dzięki zwycięstwu Slytherin wyprzedził prowadzący dotąd Dom Kruka i wysunął się na pierwsze miejsce jeśli chodzi o punkty w walce o Puchar Domów. Zmotywowani Ślizgoni wreszcie zaczęli starać się o zdobycie punktów na lekcjach, dlatego różnica pomiędzy pierwszym, a drugim miejscem w Pucharze Domów zaczęła się zwiększać, aż w końcu zmieniła się w przysłowiową przepaść.
Pod koniec tego samego tygodnia Cassandra przygotowywała się psychicznie na konfrontację z opiekunem swego domu, któremu miała zamiar wręczyć prezent z okazji dnia jego urodzin (mających miejsce 9-tego stycznia). Był wieczór, kiedy dyskretnie wyjrzała ze swojego dormitorium do pokoju wspólnego, rojącego się od uczniów z różnych klas, nadal szczycących się zwycięstwem w quidditchu oraz prowadzeniem w liczbie punktów.
– An, pomocy – mruknęła zrezygnowana Cassandra.
– Co się stało? – spytała leżąca na swoim łóżku przyjaciółka, odrywając się od lektury pod tytułem: Czarnomagiczne klątwy oraz obrona przed nimi.
– Chcę iść dać wiesz komu prezent – powiedziała, nieco przyciszając głos.
– No wiem.
– Problem w tym, że wolałabym uczynić to nieco dyskretnie, a pokój roi się od ludzi.
– A czy chciałabyś zaznać odrobinkę czarnej magii? – spytała, podpierając oba łokcie o materac, splatając dłonie, a następnie opierając na nich podbródek.
– Jeśli będzie pomocna, to tak.
Anwey skinęła głową na Cassandrę, która zbliżyła się do jej łóżka. Ślizgonka wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę, stuknęła nią w powierzchnię zapakowanego przez Cassandrę prezentu, a następnie uśmiechnęła się z satysfakcją, na widok zwykłej okładki encyklopedii o eliksirach.
– Jak to zrobiłaś? – spytała z niedowierzaniem Cassandra.
– Nie mogę ci powiedzieć, bo znałabyś moje wszystkie asy.
– Taa, jasne – parsknęła.
– Mogę jedynie zdradzić, że to zaklęcie maskujące – oznajmiła Anwey. – Zmienia obiekt w coś, co chciałabyś, żeby widzieli inni. Najprościej jest je wykonać, jeśli powierzchnia i kształt ukrywanego przedmiotu jest podobna do tej, którą chcesz, żeby przybrał. W tym wypadku było to wręcz banalne, ponieważ z książki zrobiłam inną książkę.
– To cudownie – ucieszyła się Cassandra. – Dziękuję ci bardzo.
– Do usług, kochana – odparła Anwey, powracając do lektury.
– Trzymaj kciuki.
– Będę trzymać nawet palce u stóp – usłyszała Cassandra, nim wyszła z dormitorium.
Z delikatnym uśmiechem minęła kilku stojących przy wyjściu uczniów, po czym wyszła na korytarz, kierując się wprost do gabinetu Snape'a. Kiedy znalazła się w okolicy celu swej podróży usłyszała śmiechy uczniów, przez które przeskoczyła do przeciwległej ściany, udając, że zmierza do biblioteki w celu oddania książki. Gdy roześmiane towarzystwo zniknęło za rogiem, młoda kobieta przystanęła i wsłuchiwała się w oddalające kroki i głosy uczniów. Po upewnieniu się, iż nikt nie może jej zauważyć, stanęła przed drzwiami do gabinetu profesora Snape'a, lecz w ostatniej chwili, w momencie gdy jej pięść zamarła w powietrzu o cal od wyszlifowanej, dębowej powierzchni, coś sobie przypomniała.
"Przecież nie wiem, jak zdjąć to zaklęcie" – pomyślała Cassandra, robiąc pół kroku wstecz.
Stała tak przez chwilę, rzucając cień na znajdujące się przed nią drzwi, aż wreszcie usłyszała po raz kolejny kroki małej grupy Ślizgonów lub Puchonów, odbijające się echem po korytarzu. Odwróciła głowę w stronę drzwi i ze zdziwieniem zauważyła, że są nieco uchylone. Nie myśląc ani chwili dłużej złapała za klamkę, pociągnęła ją w swoją stronę, weszła do środka i zamknęła cicho drzwi.
Ku jej zdziwieniu Severusa nie było w środku, jednak spostrzegła uruchomione tajne przejście, z jakichś powodów nie zasuwające się z powrotem przez dłuższą chwilę, a którym zdecydowała się zejść do jego prywatnych kwater. Na końcu schodów zapukała mocno w ścianę, sygnalizując swoją obecność.
– Dobry wieczór – przywitała się, rzucając spojrzenie w stronę otwartych drzwi sypialni, w których zobaczyła Snape'a.
– Dobry wieczór – odparł, wskazując jej fotel.
Cassandra wyraźnie zdziwiona usiadła, po czym uniosła głowę, delektując się widokiem Severusa zdejmującego czarny surdut. Mężczyzna w porę dostrzegł jej pełen admiracji oraz pożądania wzrok, przez który odwrócił się w jej stronę, ostentacyjnie rozpinając każdy guzik swej górnej części ubioru, powoli ukazując ukrytą pod spodem idealnie podkreślającą jego sylwetkę czarną koszulę. Rzucił jej wyzywające spojrzenie, a ona zdecydowała nie ulec jego wdziękowi, co zdecydowanie lubił wykorzystywać. Młoda kobieta hardo patrzyła mu prosto w otchłań czarnych niczym bezdenna studnia tęczówek, nie będąc w stanie kontrolować zdradliwych rumieńców, które na szczęście nie były aż tak wyraźne w oświetlonym kilkoma świecami salonie. Severus niczym wielki, zgrabny kocur zrobił kilka niespiesznych kroków, pokonując dystans dzielący go od zasiadającej w fotelu kobiety, a także odpinając ostatni guzik surduta.
– Mam dla pana prezent – oznajmiła Cassandra, podając mu chowany za plecami zamaskowany pakunek. – Od razu mówię... Jest na nim zaklęcie maskujące, którego nie umiem zdjąć.
– Kto je rzucił? – zapytał natychmiast.
– Ee.. ja – wydukała.
– Jonkins, czy wyglądam na ułomnego? – spytał groźnie, a Cassandra ugryzła się w język. – Gdybyś rzuciła je, na pewno zdołałabyś je zdjąć. Zatem oczywistym jest, że nie ty. Kto. To. Zrobił? – zapytał niebezpiecznym i niskim tonem, górując nad nią.
Ślizgonka nagle poczuła się maleńka, zupełnie tak, jakby przed nią stał nie jej ukochany, a wszechpotężny i groźny władca, zawiedziony zachowaniem swego nieuważnego parobka. Tak, to uczucie napawało ją lękiem, lecz było jeszcze coś, co doskonale mieszało się z odczuwanymi przez nią emocjami. Nie do końca potrafiła nadać nazwę tej reakcji swojego ciała, jednak była pewna, że wywołana była przez ton jego głosu, sprawiający, iż miała ochotę się poddać oraz całkowicie podporządkować jego woli.
W jednej sekundzie odsunęła te niezbyt moralne scenariusze ze swojej głowy i odparła:
– Nie powiem.
– Ależ, Jonkins, nie muszę tego słyszeć, ponieważ swoim zachowaniem tylko potwierdzasz me przypuszczenia. Nie wydałabyś kogoś, na kim ci zależy. A na kim ci zależy? Oczywiście na pannie Ceadley. Czy twoja przyjaciółka nie wie, że maczanie palców w czarnej magii jest niebezpieczne?
– Na pewno wie, panie profesorze. Ale to mądra dziewczyna...
– W istocie mądra – mruknął, odwracając od niej wzrok. – Co nie znaczy, że nie może ulec pewnym... Pokusom. – Tu ponownie wejrzał jej w oczy, a młodej kobiecie wydawało się, że widzi jej obnażoną, niczym nie osłoniętą duszę.
Ciesze się że już kolejny rozdział
OdpowiedzUsuńWreszcie rozdział 😻
OdpowiedzUsuńJakie wreszcie? Ostatni dodałam w środę ;/
UsuńTa książka jest tak dobra że co dwa dni to za mało xD
Usuńkochhaaaaaam
OdpowiedzUsuń