Dziewczyna ze Slytherinu - 47.
47.
Po wyjściu z pomieszczenia Cassandra natychmiast skierowała się do gabinetu profesora Snape'a, wiedząc, że po jego powrocie i tak będzie musiała tam być. Korzystając z chwili wolności i tego, że Severus nie może jej zobaczyć, przekradła się do jego prywatnej biblioteki, docierając na jej środek, gdzie znajdował się okrągły stolik oraz trzy fotele, otaczające go. Zerknęła w swoją prawą stronę, czując narastającą ekscytację, spowodowaną widokiem tajemniczych drzwi, które podczas jej pierwszej wizyty w komnatach Snape'a były zamknięte. Ślizgonka stała, wpatrując się we wrota, jakby podświadomie nakazując im, by z daleka wyjawiły, co się za nimi znajduje. Po paru chwilach młoda kobieta z mocno bijącym sercem zrobiła krok w tamtą stronę, jednak jednocześnie usłyszała odgłos otwierającego się ukrytego przejścia w gabinecie mistrza eliksirów, co skłoniło ją do powrotu do salonu.
– Co robiłaś, Jonkins? – zapytał chłodno Snape, będąc wyraźnie niezadowolony.
– Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Pańska biblioteka jest piękna... Chciałam chociaż spojrzeć.
– Następnym razem się nie skradaj, tylko zapytaj o pozwolenie – mruknął, a jego rysy twarzy wygładziły się.
Cassandra skinęła głową i pokręciła stopą, jak dziecko przyłapane na wykradaniu ulubionych cukierków.
– To mogłabym skorzystać z pańskiej biblioteki?
Severus popatrzył na nią, a następnie płynnym ruchem ręki zaprosił ją do środka. Dziewczyna ochoczo odwróciła się i wmaszerowała z powrotem do pomieszczenia wypełnionego po brzegi regałami z różnymi woluminami. Cassandra oglądała grzbiety książek oprawione tytułami, aż natrafiła na sekcje książek mugolskich.
– Ma pan książki mugoli? – zdziwiła się, z czcią gładząc jeden z tytułów.
– Jestem półkrwi, Jonkins. Wychowywałem się na książkach mugoli, zanim dowiedziałem się o istnieniu Hogwartu.
– Wiem, ale i tak bym się nie spodziewała – odparła, wyglądając zza regału w poszukiwaniu nauczyciela, którego nie zobaczyła. Cassandra obejrzała się w drugą stronę.
– Ufasz mi, Jonkins?
– Oczywiście – odpowiedziała, starając się namierzyć źródło głosu. – Panie profesorze?
– Hm? – mruknął, a jego głos rozniósł się w dziwny sposób po pomieszczeniu. Cassandra odeszła od półki w sekcji z literaturą mugolską i wolnymi krokami przybliżała się w stronę foteli, zaglądając między każdy mijany regał.
– Czemu pan na mnie mówi Jonkins?
– Bo takie masz nazwisko – odparł, a ona wywróciła oczami.
– No ale to nie mam imienia? – spytała, zatrzymując się i nasłuchując.
Nagle poczuła czarną opaskę oplatającą jej oczy. Sięgnęła dłonią do swojej twarzy, chcąc odzyskać widoczność, jednak bezskutecznie.
– Masz, ale go nie lubię – oznajmił, stając za nią.
– Mógłby pan powiedzieć, że po prostu bardziej przypadło panu do gustu nazwisko, a nie, że pan nie lubi imienia.
– Co za różnica? – spytał, kładąc jej rękę na ramieniu. – Podobno mi ufasz – dodał, widząc starania kobiety.
– Ufam. – Opuściła ręce. – Po prostu nie byłam na to przygotowana.
– W tym cała idea zaufania – mruknął Snape z uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć.
Skierował ją nieco bardziej w lewą stronę, po czym objął ramieniem i poprowadził, czując jak ostrożnie stawia kroki. Cassandra wyprostowała lewy łokieć, obawiając się zderzenia ze ścianą, fotelem, regałem, czy czymkolwiek, co mogło w tamtej chwili stanąć jej na drodze.
– Doprawdy nigdy nie pojmę, jak można tak bardzo ufać drugiemu człowiekowi – stwierdził Severus, a jego głos ociekał sarkazmem.
– Hah, aż mi się coś przypomniało. Robił pan kiedyś taki test ze swoimi przyjaciółmi, czy tam przyjacielem? Taki wie pan, że przyjaciel staje za panem, a pan udaje, że upada, żeby tamten złapał.
– Robiłem, ale nie z przyjacielem – odparł.
– A z kim? – zapytała, pozwalając się prowadzić.
Snape nie odpowiedział od razu, jakby zastanawiając się, czy warto jest o czymś takim wspominać.
– Z ojcem. Pamiątkę mam do dzisiaj.
– Co? – spytała zszokowana. – Jaką pamiątkę?
– Jonkins, czasem wątpię w twoją inteligencję, wiesz? – mruknął ponuro.
– No, ale że pana puścił?
– W ogóle nie miał intencji złapać – odparł, a Cassandra w szoku zdołała potknąć się o fotel, który mijała, przez co niewątpliwie wylądowałaby boleśnie na podłodze, gdyby nie silne ramiona, w porę łapiące ją w pasie. – W przeciwieństwie do mnie – szepnął nad jej uchem, a jej ciało przeszyła fala gorąca.
– Dziękuję – rzekła cicho, kładąc dłoń na oplatającym ją ramieniu, które wkrótce opadło.
Ślizgonka wyprostowała się, a Snape po raz kolejny pchnął ją lekko, zmuszając do pokonanie jeszcze kilku kroków. Stanęli przed tajemniczymi, zamkniętymi drzwiami, których Cassandra nie widziała, jednak z uwagi na jej potknięcie o fotel, zorientowała się, w jakim miejscu stoi. Po chwili jej myśli potwierdził szczęk zamka oraz odgłos cicho zgrzytających zawiasów. Młoda kobieta usłyszała Severusa mruczącego zaklęcie, a następnie trzask płomieni w niewielkim kominku, znajdującym się naprzeciw wejścia. Mistrz eliksirów położył jej rękę pomiędzy łopatkami i lekko pchnął naprzód, sygnalizując, by poszła na wprost siebie. Cassandra wyciągnęła rękę, aż napotkała jakieś siedzenie, które po dokładnym obmacaniu ręką okazało się być dosyć niskim stołkiem.
– Zdejmie pan opaskę? – zapytała, siadając na miejscu.
– Jeszcze nie – odparł, wysuwając jakąś szufladę. – Czeka cię test.
– Test? – zdziwiła się. – Jaki test?
– Musisz o wszystko pytać, panno Jonkins? – mruknął niezadowolony.
– Kto pyta nie błądzi – oznajmiła, lekko się uśmiechając.
Usłyszała kilkukrotnie stukot przypadkowo zderzających się słoików, a kiedy brzękanie ucichło, Snape wypowiedział kolejne zaklęcie, lewitując przed Cassandrę prostokątny, metalowy stolik, używany do organizowania składników w trakcie warzenia eliksirów.
– Twoim zadaniem będzie rozpoznanie składnika po jego zapachu. W razie wątpliwości możesz także tego dotknąć – poinformował.
– Dobrze. – Przytaknęła i powierciła się na stołku.
Pierwszy składnik miał ostry zapach, a jego powierzchnia przypominała bulwę pełną różnych wypustek.
– Korzeń tojadu? – spytała niepewnie, wyciągając rękę ze składnikiem przed siebie.
– Pytasz, czy odpowiadasz?
– Odpowiadam, panie profesorze – odparła po chwili namysłu.
Severus nie powiedział nic, jedynie podał jej małe szkiełko, na którym znajdowały się bardzo kruche listki o przyjemnym, ziołowym zapachu.
– Piołun. I to suszony.
Następny składnik znajdował się w wysokiej, zakorkowanej próbówce. Cassandra złapała pewnie za korek, chcąc go wyjąć, jednak bezskutecznie.
– Proszę, niech mi pan otworzy – powiedziała błagalnie, a Severus parsknął i po chwili oddał jej odkorkowaną próbówkę, z której sączyła się wyraźna, metaliczna woń.
Dziewczyna pokręciła dłonią, starając się nie wylać niczego na siebie czy podłogę, a kiedy usłyszała cichy chlupot, oznajmiła:
– Krew salamandry.
Severus odwrócił się i wziął ze stolika odkorkowany słój, po czym podał go Ślizgonce. Młoda kobieta nachyliła się nad nim, a następnie odsunęła go jak najdalej od siebie, z paskudnym grymasem wykrzywiającym jej miłe dla oka rysy.
– Śledziona nietoperza. Fuu!
Mistrz eliksirów odebrał słój, jednocześnie podając kolejne płaskie szkiełko, na którym leżały trzy pięknie pachnące roślinki.
– Lawenda – odparła natychmiast, zostając w pozycji z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, dopóki nie poczuła spadającej z oczu opaski. – Bardzo mocno pachniała.
Cassandra potarła oczy, zamrugała parę razy, starając się przystosować do skąpego światła częściowo oświetlającego pomieszczenie. Po pewnej chwili jej obraz wyostrzył się, a ona spojrzała niepewnie na stojącego przed nią mężczyznę, opartego o metalowy stolik z ingrediencjami.
– I jak, panie profesorze?
– Nieźle, choć mam jedną obiekcję.
– Słucham.
– Brak ci pewności, a przy ważeniu eliksirów jest ona potrzebna. W tej subtelnej dziedzinie nie ma miejsca na zwlekanie i pomyłki. Podałem ci pięć składników, a każdy nazwałaś poprawnie, jednak przy niektórych zdecydowanie za długo się wahałaś.
– Po prostu nie chciałam się pomylić – wytłumaczyła, opierając swoje dłonie na kolanach. – Bo wtedy... – ucięła, unikając jego wzroku.
– Dokończ – polecił.
– No bo wtedy bym się zbłaźniła i... – Snape wykonał gwałtowny ruch ręką, uciszając ją.
– Posłuchaj mnie – zaczął dobitnie – jeśli nie wierzysz w swoje możliwości, to uwierz przynajmniej w to, że ja je dostrzegam. Nie obiecuję ci, że ukończysz trening, bo to, że masz potencjał, jeszcze niczego nie oznacza. Eliksiry to bardzo trudna sztuka... Sztuka, której nie opanujesz, jeżeli nie zaczniesz ufać swym decyzjom, rozumiesz?
Cassandra skinęła głową.
– Pytam, czy rozumiesz? – Zmrużył oczy.
– Tak, rozumiem.
– To powtórz, na czym polega twój błąd.
– Na ciągłej niepewności i braku zaufania samej sobie.
– Tak – potwierdził, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – A zależy ci na ukończeniu tego szkolenia?
– Oczywiście – odparła, patrząc w jego oczy.
– Więc wprowadź w życie to, co ci powiedziałem.
– Postaram się najlepiej, jak tylko mogę.
– Nie staraj się, zrób to – mruknął, odsyłając ingrediencje na półki, otaczające całe pomieszczenie.
– Co robiłaś, Jonkins? – zapytał chłodno Snape, będąc wyraźnie niezadowolony.
– Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Pańska biblioteka jest piękna... Chciałam chociaż spojrzeć.
– Następnym razem się nie skradaj, tylko zapytaj o pozwolenie – mruknął, a jego rysy twarzy wygładziły się.
Cassandra skinęła głową i pokręciła stopą, jak dziecko przyłapane na wykradaniu ulubionych cukierków.
– To mogłabym skorzystać z pańskiej biblioteki?
Severus popatrzył na nią, a następnie płynnym ruchem ręki zaprosił ją do środka. Dziewczyna ochoczo odwróciła się i wmaszerowała z powrotem do pomieszczenia wypełnionego po brzegi regałami z różnymi woluminami. Cassandra oglądała grzbiety książek oprawione tytułami, aż natrafiła na sekcje książek mugolskich.
– Ma pan książki mugoli? – zdziwiła się, z czcią gładząc jeden z tytułów.
– Jestem półkrwi, Jonkins. Wychowywałem się na książkach mugoli, zanim dowiedziałem się o istnieniu Hogwartu.
– Wiem, ale i tak bym się nie spodziewała – odparła, wyglądając zza regału w poszukiwaniu nauczyciela, którego nie zobaczyła. Cassandra obejrzała się w drugą stronę.
– Ufasz mi, Jonkins?
– Oczywiście – odpowiedziała, starając się namierzyć źródło głosu. – Panie profesorze?
– Hm? – mruknął, a jego głos rozniósł się w dziwny sposób po pomieszczeniu. Cassandra odeszła od półki w sekcji z literaturą mugolską i wolnymi krokami przybliżała się w stronę foteli, zaglądając między każdy mijany regał.
– Czemu pan na mnie mówi Jonkins?
– Bo takie masz nazwisko – odparł, a ona wywróciła oczami.
– No ale to nie mam imienia? – spytała, zatrzymując się i nasłuchując.
Nagle poczuła czarną opaskę oplatającą jej oczy. Sięgnęła dłonią do swojej twarzy, chcąc odzyskać widoczność, jednak bezskutecznie.
– Masz, ale go nie lubię – oznajmił, stając za nią.
– Mógłby pan powiedzieć, że po prostu bardziej przypadło panu do gustu nazwisko, a nie, że pan nie lubi imienia.
– Co za różnica? – spytał, kładąc jej rękę na ramieniu. – Podobno mi ufasz – dodał, widząc starania kobiety.
– Ufam. – Opuściła ręce. – Po prostu nie byłam na to przygotowana.
– W tym cała idea zaufania – mruknął Snape z uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć.
Skierował ją nieco bardziej w lewą stronę, po czym objął ramieniem i poprowadził, czując jak ostrożnie stawia kroki. Cassandra wyprostowała lewy łokieć, obawiając się zderzenia ze ścianą, fotelem, regałem, czy czymkolwiek, co mogło w tamtej chwili stanąć jej na drodze.
– Doprawdy nigdy nie pojmę, jak można tak bardzo ufać drugiemu człowiekowi – stwierdził Severus, a jego głos ociekał sarkazmem.
– Hah, aż mi się coś przypomniało. Robił pan kiedyś taki test ze swoimi przyjaciółmi, czy tam przyjacielem? Taki wie pan, że przyjaciel staje za panem, a pan udaje, że upada, żeby tamten złapał.
– Robiłem, ale nie z przyjacielem – odparł.
– A z kim? – zapytała, pozwalając się prowadzić.
Snape nie odpowiedział od razu, jakby zastanawiając się, czy warto jest o czymś takim wspominać.
– Z ojcem. Pamiątkę mam do dzisiaj.
– Co? – spytała zszokowana. – Jaką pamiątkę?
– Jonkins, czasem wątpię w twoją inteligencję, wiesz? – mruknął ponuro.
– No, ale że pana puścił?
– W ogóle nie miał intencji złapać – odparł, a Cassandra w szoku zdołała potknąć się o fotel, który mijała, przez co niewątpliwie wylądowałaby boleśnie na podłodze, gdyby nie silne ramiona, w porę łapiące ją w pasie. – W przeciwieństwie do mnie – szepnął nad jej uchem, a jej ciało przeszyła fala gorąca.
– Dziękuję – rzekła cicho, kładąc dłoń na oplatającym ją ramieniu, które wkrótce opadło.
Ślizgonka wyprostowała się, a Snape po raz kolejny pchnął ją lekko, zmuszając do pokonanie jeszcze kilku kroków. Stanęli przed tajemniczymi, zamkniętymi drzwiami, których Cassandra nie widziała, jednak z uwagi na jej potknięcie o fotel, zorientowała się, w jakim miejscu stoi. Po chwili jej myśli potwierdził szczęk zamka oraz odgłos cicho zgrzytających zawiasów. Młoda kobieta usłyszała Severusa mruczącego zaklęcie, a następnie trzask płomieni w niewielkim kominku, znajdującym się naprzeciw wejścia. Mistrz eliksirów położył jej rękę pomiędzy łopatkami i lekko pchnął naprzód, sygnalizując, by poszła na wprost siebie. Cassandra wyciągnęła rękę, aż napotkała jakieś siedzenie, które po dokładnym obmacaniu ręką okazało się być dosyć niskim stołkiem.
– Zdejmie pan opaskę? – zapytała, siadając na miejscu.
– Jeszcze nie – odparł, wysuwając jakąś szufladę. – Czeka cię test.
– Test? – zdziwiła się. – Jaki test?
– Musisz o wszystko pytać, panno Jonkins? – mruknął niezadowolony.
– Kto pyta nie błądzi – oznajmiła, lekko się uśmiechając.
Usłyszała kilkukrotnie stukot przypadkowo zderzających się słoików, a kiedy brzękanie ucichło, Snape wypowiedział kolejne zaklęcie, lewitując przed Cassandrę prostokątny, metalowy stolik, używany do organizowania składników w trakcie warzenia eliksirów.
– Twoim zadaniem będzie rozpoznanie składnika po jego zapachu. W razie wątpliwości możesz także tego dotknąć – poinformował.
– Dobrze. – Przytaknęła i powierciła się na stołku.
Pierwszy składnik miał ostry zapach, a jego powierzchnia przypominała bulwę pełną różnych wypustek.
– Korzeń tojadu? – spytała niepewnie, wyciągając rękę ze składnikiem przed siebie.
– Pytasz, czy odpowiadasz?
– Odpowiadam, panie profesorze – odparła po chwili namysłu.
Severus nie powiedział nic, jedynie podał jej małe szkiełko, na którym znajdowały się bardzo kruche listki o przyjemnym, ziołowym zapachu.
– Piołun. I to suszony.
Następny składnik znajdował się w wysokiej, zakorkowanej próbówce. Cassandra złapała pewnie za korek, chcąc go wyjąć, jednak bezskutecznie.
– Proszę, niech mi pan otworzy – powiedziała błagalnie, a Severus parsknął i po chwili oddał jej odkorkowaną próbówkę, z której sączyła się wyraźna, metaliczna woń.
Dziewczyna pokręciła dłonią, starając się nie wylać niczego na siebie czy podłogę, a kiedy usłyszała cichy chlupot, oznajmiła:
– Krew salamandry.
Severus odwrócił się i wziął ze stolika odkorkowany słój, po czym podał go Ślizgonce. Młoda kobieta nachyliła się nad nim, a następnie odsunęła go jak najdalej od siebie, z paskudnym grymasem wykrzywiającym jej miłe dla oka rysy.
– Śledziona nietoperza. Fuu!
Mistrz eliksirów odebrał słój, jednocześnie podając kolejne płaskie szkiełko, na którym leżały trzy pięknie pachnące roślinki.
– Lawenda – odparła natychmiast, zostając w pozycji z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, dopóki nie poczuła spadającej z oczu opaski. – Bardzo mocno pachniała.
Cassandra potarła oczy, zamrugała parę razy, starając się przystosować do skąpego światła częściowo oświetlającego pomieszczenie. Po pewnej chwili jej obraz wyostrzył się, a ona spojrzała niepewnie na stojącego przed nią mężczyznę, opartego o metalowy stolik z ingrediencjami.
– I jak, panie profesorze?
– Nieźle, choć mam jedną obiekcję.
– Słucham.
– Brak ci pewności, a przy ważeniu eliksirów jest ona potrzebna. W tej subtelnej dziedzinie nie ma miejsca na zwlekanie i pomyłki. Podałem ci pięć składników, a każdy nazwałaś poprawnie, jednak przy niektórych zdecydowanie za długo się wahałaś.
– Po prostu nie chciałam się pomylić – wytłumaczyła, opierając swoje dłonie na kolanach. – Bo wtedy... – ucięła, unikając jego wzroku.
– Dokończ – polecił.
– No bo wtedy bym się zbłaźniła i... – Snape wykonał gwałtowny ruch ręką, uciszając ją.
– Posłuchaj mnie – zaczął dobitnie – jeśli nie wierzysz w swoje możliwości, to uwierz przynajmniej w to, że ja je dostrzegam. Nie obiecuję ci, że ukończysz trening, bo to, że masz potencjał, jeszcze niczego nie oznacza. Eliksiry to bardzo trudna sztuka... Sztuka, której nie opanujesz, jeżeli nie zaczniesz ufać swym decyzjom, rozumiesz?
Cassandra skinęła głową.
– Pytam, czy rozumiesz? – Zmrużył oczy.
– Tak, rozumiem.
– To powtórz, na czym polega twój błąd.
– Na ciągłej niepewności i braku zaufania samej sobie.
– Tak – potwierdził, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – A zależy ci na ukończeniu tego szkolenia?
– Oczywiście – odparła, patrząc w jego oczy.
– Więc wprowadź w życie to, co ci powiedziałem.
– Postaram się najlepiej, jak tylko mogę.
– Nie staraj się, zrób to – mruknął, odsyłając ingrediencje na półki, otaczające całe pomieszczenie.
Jejjjj!!!! Kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuń♥ Jak mija weekend? ♥
OdpowiedzUsuńSzybko, niestety :/ xD
Usuńszkoda, że taki krótki ehh XD
OdpowiedzUsuńNo, to chyba mój ulubiony rozdział. Oby tak dalej 💖
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się! Ale bardzo mi miło :D
Usuń