Wdzięk Arystokraty - 5.

 

5.

   Po niedzielnym śniadaniu Cate udała się wprost do biblioteki. Nie do końca wiedziała, dlaczego przy ostatniej jej wizycie pomieszczenie było zamknięte, jednak jak wkrótce się okazało, tak było i tym razem. Gryfonka zwalczyła w sobie ochotę włamania się, tak jak zrobiła to parę dni temu; zamiast tego zeszła udała się do gabinetu profesor McGonagall. Po długiej, mozolnej wędrówce, stanęła przed drzwiami i zapukała.
   — Proszę — odezwała się kobieta, a Cate pchnęła delikatnie drzwi, zaglądając do przyjaźnie wyglądającego gabinetu. — Och, to ty, Cate.
   — Dzień dobry, pani profesor. — Minerwa skinęła głową w odpowiedzi. — Ja na bardzo krótką chwilę. Wie pani może dlaczego biblioteka jest ciągle zamknięta?
   — A chciałaś dowiedzieć się czegoś konkretnego?
   — Tak. Niestety problem polega na tym, że nie do końca wiem, czy uda mi się cokolwiek na dany temat znaleźć. Sama nie wiem do końca za czym się rozglądać. Będę musiała się słuchać trochę swojej intuicji.
   — Czy to nie jest coś w czym któryś z prawdziwych nauczycieli mógłby ci pomóc? — spytała Minerwa z przekąsem, pamiętając o tym, że jej gabinet jest podsłuchiwany. 
   — Nie jestem pewna czy w ogóle dotyczy to takich typowych dziedzin magii — wyjaśniła Cate. — Czy kwiaty mogą mieć jakieś symboliczne znaczenie?
   Opiekunka Gryffindoru zastanowiła się przez chwilę, ściągając swoje cienkie usta w jeszcze węższą linię.
   — Na pewno jakieś mają — stwierdziła, a Cate spojrzała na nią pytająco. — Tak mi się wydaje, co roku na Walentynki najlepiej sprzedają się czerwone róże. Są piękne, owszem, ale może właśnie wynika to z czego innego.
   — Też mi się tak zdaje — odparła młodsza kobieta, patrząc w bliżej nieokreśloną dal.
   — Ja tutaj niestety nie pomogę. A jeśli chodzi o bibliotekę, to będziesz musiała udać się do dyrektora.
   — Dziwne — mruknęła pod nosem Gryfonka, ale skinęła głową w podzięce i opuściła gabinet nauczycielki.
   "I jeszcze ta oklumencja. Dobrze zrobiłam, że o to nie zapytałam Minerwy. Nie wiem kto podsłuchuje jej gabinet, ale jeśli jest to Malfoy lub Snape, to na pewno połączyliby fakty" — zastanowiła się, ciągle stojąc przed drzwiami do gabinetu. "Nie wiem też, czy Snape udzieli mi zezwolenia. Muszę mu podać jakiś powód, dla którego chcę wejść do biblioteki, a przecież nie powiem o radiowym komunikacie ani ich własnej rozmowie."
   Cate odeszła na parę kroków, podchodząc do najbliższego okna. Wyjrzała na zielona błonia targane wiatrem i na powoli żółciejący Zakazany Las. 
   "Może Malfoy?" — przemknęło jej przez myśl, jednak inny głosik natychmiast przywołał ją do rozsądku. "Przecież i tak wie, że słyszałam ich rozmowę!" — Zmarszczyła brwi. "To pewnie wie też o tym Snape. Poza tym, to on wspomniał coś o oklumencji" — odezwała się druga strona. "Komu bardziej ufam?" — Cate potrząsnęła głową. "Komu ufam? I zastanawiam się nad jednym albo drugim śmierciożercą? Co się ze mną stało?"
   Młoda kobieta westchnęła. Bardzo zatęskniła za czasami, kiedy w szkole przebywał Harry z Ronem i Hermioną. Nie przepadała za chłopakami, ale Hermiona była skarbnicą wiedzy. Na pewno byłaby w stanie znaleźć wyjście z tej trudnej sytuacji lub w jakikolwiek sposób podpowiedzieć Cate, co powinna zrobić. Niestety Gryfonka z Golden Trio przebywała najprawdopodobniej w Azkabanie, jeśli nie była torturowana przez samego Voldemorta.
   Cate przełknęła ślinę na samą myśl tego, co mogło stać się z członkami ruchu oporu. Starała się nie rozmyślać o tym zbyt często, gdyż nie pomagało jej to w absolutnie niczym — jedynie wywoływało uczucie beznadziei i bezsilności, często kończące się płaczem. Sytuacja młodej kobiety była inna, jej rodzina aktywnie wspierała Voldemorta, przez co jej wybryki były dużo łagodniej traktowane.
   "W sumie, czy kiedykolwiek byłam świadkiem brutalności wobec uczniów?" — zapytała siebie w myślach. "Stosowane są kary fizyczne, ale nie są to takie, które mogłyby wywołać jakiś bardzo duży uszczerbek na zdrowiu." — Przemknęła jej przed oczami scena, jak jeden ze śmierciożerców transmutował ucznia w świnkę morską i za pomocą zaklęcia huśtał nim w powietrzu. "W końcu Hogwart to w cudzysłowie wylęgarnia potencjalnych zwolenników Voldemorta. A Czarny Pan, choć stosuje terror, to jednak szkoła nie wydaje się być jego epicentrum. On chce zastraszyć, wywołać respekt poprzez lęk przed jego potęgą, ale jak sam mówił, zależy mu na czarodziejach. Jakkolwiek fałszywie to nie brzmi..." — Obejrzała się na korytarz, patrząc przelotnie na różne grupki wędrujących uczniów. "Poza tym, po bitwie nie uśmiercił żadnych nauczycieli, mimo że się mu sprzeciwiali... No, może z wyjątkiem niektórych" — pomyślała o dyrektorze. "W zasadzie jest jeszcze zbyt krótko, żeby ocenić rządy Czarnego Pana" — stwierdziła szczerze. "Jest zły... Jest nieludzki, ale czy lider powinien wzbudzać sympatię?" — przypomniała sobie mugolski utwór "Książę" Machiavellego. "Społeczeństwo czarodziejów ze Zjednoczonego Królestwa nadal funkcjonuje, zostało sparaliżowane strachem przed nieznanym władcą, stosującym radykalne metody, ale czy aby na pewno jest nam aż tak źle?" — spytała samą siebie.
   W takich chwilach jak ta, Cate dochodziła do momentu, w którym jeszcze przez długi czas zastanawiała się, czy stoi po dobrej stronie konfliktu. Oczywiście, dobra to pojęcie względne, zależne od punktu widzenia. Jedyne co była w stanie stwierdzić, niezależnie od swojego nastroju i przemyśleń, to to, że Voldemort patrzył w bardzo zły sposób na mugoli, nie doceniając ich. Zwykli, niemagiczni ludzie, dysponowali już od wielu lat tak zabójczymi technologiami, że mogliby zmieść Ministerstwo Magii z powierzchni ziemi i żadne zaklęcie by tam nie pomogło. Poza tym, patrząc z nieco radośniejszej perspektywy, rodów czarodziejów o czystej krwi było naprawdę niewiele, dlatego zwiększanie populacji osób magicznych było w pewnym stopniu niemożliwe. Zwłaszcza teraz, kiedy tak wiele osób zginęło podczas wojny.
   "Wojna zawsze jest zła" — stwierdziła Cate, opierając się o zimny, kamienny parapet. "A Czarny Pan powoli sprowadza ją do świata niemagicznego. To jest na pewno złe i za to powinien zostać powstrzymany." — Zacisnęła dłonie w pięści. "A jeśli ruch oporu nie istnieje? Jeśli nadany komunikat to sprawka śmierciożerców? Zawsze trzeba brać pod uwagę taką ewentualność... Ale z drugiej strony, Snape i Malfoy mówili coś o jakiejś formacji w Francji... Według Proroka Codziennego rozpoczęły się negocjacje z francuskim Ministerstwem. Pomijając fakt, że gazeta przepełniona jest propagandą, to jednak można przyjąć takie założenie, zresztą jest to dosyć logiczne, biorąc pod uwagę wielkie ambicje Czarnego Pana. Na pewno marzy mu się poszerzenie władzy na cały świat. Może już nawet zabrał się za Amerykę?" — Zmarszczyła brwi i ruszyła z miejsca, pozwalając swoim nogom na swobodną wędrówkę.
   "Czy byłabym w stanie cokolwiek zmienić? Zakładając, że uda mi się dołączyć do ruchu oporu, to co takiego możemy zrobić, jeśli wróg ma gigantyczną przewagę liczebną? No i swoich zwolenników w prawie każdym miejscu" — przyznała. 
   Jej myśli wkrótce po tym zeszły na dyrektora oraz Lucjusza Malfoya. Oboje byli śmierciożercami, jednak było w nich coś innego, z braku lepszego określenia. Snape zabił dyrektora, wszyscy o tym wiedzą, ale nigdy nie wydawał się osobą skorą do przemocy. Od zawsze był mroczny i tajemniczy, ale czy miał skłonności sadystyczne? Na pewno nie. A co z Malfoyem? Po pierwszej wojnie uniknął zamknięcia w Azkabanie.
   "Zapewne załatwił to finansowo" — pomyślała z przekąsem. "To jest dopiero złe! Wypłacenie się ze swoich zbrodni. A na to zezwolono nie w czasie panowania Voldemorta, a rzekomo w czasie dobrych rządów. Ironia." — Na jej twarzy pojawił się grymas pogardy. "Z drugiej strony... czy pieniądze wystarczyłyby na ucieczkę przed sprawiedliwością? W niektórych przypadkach niestety tak, ale coś mi mówi, że tutaj było coś więcej. Malfoy ze swoim usposobieniem ani trochę nie pasuje mi do pola walki. Interesuje się czarną magią, zna się na niej, ale to jeszcze o niczym nie świadczy." — Cate zatrzymała się gwałtownie, patrząc na ciemną posadzkę. "O niczym nie świadczy? Przecież sam dołączył do Voldemorta. Nadal jest jego zwolennikiem, podobnie jak i Snape" — kobieta nie mogła uwierzyć w swoje własne myśli.
   Gryfonka w jakiś sposób wiedziała, że cała ta sytuacja nie jest taka prosta. Od bitwy o Hogwart zdarzyło się wiele nieco dziwnych sytuacji z udziałem Snape'a i Malfoya. Były to zdarzenia zostawiające cień niepewności w umyśle osoby zdolnej do patrzenia na dane zajście z szerszej perspektywy. Cate pamiętała, jak obrony przed czarną magią uczył Carrow, a także jeszcze wcześniej przebrany za aurora Crouch Jr; wtedy nauczanie było zupełnie inne. Malfoy nie rzucał Cruciatusa, za to poświęcał bardzo dużo czasu na naukę zaklęć obronnych. Nie pokazywał też wielu zaklęć czarnomagicznych, a nawet jeśli już tak było, to poświęcał tą samą ilość uwagi zaklęciom zwalczającym takowe klątwy. To sprawiało, że Cate miała mieszane uczucia. Może tak rozkazał Voldemort? W końcu wiedza o Zaklęciach Niewybaczalnych mogłaby zostać użyta przeciwko niemu, ale może było w tym coś innego? Tak przynajmniej chciała wierzyć Cate. Co do Snape'a, zdawał się negować przejawy agresji wobec uczniów i nakazywał używanie zwyczajnych kar, jakie stosowano za panowania profesora Dumbledore'a.
   Cate przypomniała sobie, jak któregoś wieczoru Yaxley chciał pobić jednego chłopaka z szóstego roku, który spiesząc się na ostatnią tego dnia lekcję, przypadkowo potrącił swoim barkiem starszego mężczyznę, przez co ten upadł. 
   "To mógł być ktokolwiek" — pomyślała kobieta. "Każdemu mogło się to zdarzyć"
   Ale wzrok Yaxleya nie zdradzał pozytywnych uczuć. Dorwał chłopaka, złapał go za kołnierz i już podnosił swą prawą pięść, gdy wtem znikąd pojawił się Snape, zapobiegając nieszczęściu. Cate była akurat w pobliżu, wracając z kolacji w Wielkiej Sali, przez jakiś czas nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła, podobnie zresztą jak inni uczniowie — pokój wspólny Gryffindoru wrzał od plotek — ale była to prawda, Snape ugasił gniew Yaxleya zimnym argumentem.
   Młoda kobieta wspięła się sprawnie po schodach, po czym przeszła kilkanaście metrów i skręciła w prawo. Jej bicie serca przyspieszyło, doskonale wiedząc, dokąd zmierza. Szła wzdłuż pustej, nieozdobionej żadnym obrazem, kamiennej ściany, wpatrzona w znajome, ciemne drzwi prowadzące do gabinetu na drugim piętrze.
   Cate podjęła ostateczną decyzję — będzie kierować się swoją intuicją, która w tym momencie kazała jej udać się wprost w sidła śmierciożercy o platynowych, długich włosach, by spytać o oklumencję.

Komentarze