Inna Rzeczywistość - 2 (Nowy Meksyk)

Pierwsze promienie wyłaniającego się zza morskiego horyzontu słońca wpadły do pokoju gościnnego, rzucając światło na podłogę blisko okna. Z każdą minutą promienie coraz bardziej wlewały się do pomieszczenia, aż w pewnym momencie oświetliły moją rękę. Otworzyłam gwałtownie oczy i natychmiast przeturlałam się na bok, chowając się pod łóżkiem, z dala od słońca. Potarłam przypieczony łokieć.
   – Najmocniej przepraszam – odezwał się J.A.R.V.I.S. – Opuszczam rolety.
   – Dziękuję – odpowiedziałam i wyczołgałam się spod łóżka. – Która godzina?
   – Za dwadzieścia dziewiąta.
   Podeszłam do fotela, gdzie wieczorem złożyłam swoje stare ubranie. Kiedy zapinałam ostatnią sprzączkę przy prawym bucie, usłyszałam zmierzającą w stronę pokoju osobę. Sądząc po częstych odgłosach postukiwania dochodzących z korytarza, osoba ta robiła mniejsze kroki.
   – Pepper? – mruknęłam pod nosem, odwracając się do drzwi, które po chwili otworzyły się, wpuszczając do środka więcej światła.
   – Dzień dobry. J.A.R.V.I.S poinformował nas, że już nie śpisz. Ja i Tony już jedliśmy, dlatego przyszłam zapytać co chciałabyś na śniadanie.
   – Bardzo dziękuję za waszą troskę – skinęłam głową z wdzięcznością – ale mój organizm nie potrzebuje jedzenia. Mogę spożyć coś w niewielkich ilościach, lecz zazwyczaj robię to rzadko i tylko wtedy, kiedy mam na to wyjątkową ochotę.
   – Rozumiem. Gdybyś czegoś potrzebowała to nie krępuj się powiedzieć.
   Przytaknęłam, posyłając uśmiech w stronę elegancko ubranej kobiety.
   – Czy mogę zwracać się do ciebie po imieniu? – spytałam.
   – Pewnie, wydaje mi się, że to ja powinnam zapytać o to pierwsza.
   – Problem w tym, że nie mam imienia, a przynajmniej go nie znam.
   Pepper otworzyła usta, jednak po chwili je zamknęła, nie wiedząc co powiedzieć. Wzruszyła rękoma i spuściła wzrok, by po chwili spojrzeć na mnie przepraszająco.
   – Ja... Przepraszam, nie powinnam...
   – Nic nie szkodzi, przecież nie mogłaś o tym wiedzieć. Może po pewnym czasie jakieś sobie wymyślę.
   – W wymyślaniu nazewnictw najlepszy jest Tony – dodała Pepper z cieniem uśmiechu.
   – Tak, miałam już okazję się o tym przekonać – przyznałam. – Tony jest w warsztacie?
   – Jak zwykle – potwierdziła, zapraszając mnie gestem w stronę piwnicy.
   Przez chwilę szłyśmy w milczeniu, a ja starałam się nie robić zbyt dużych kroków, by chodząca na obcasach Pepper nie została w tyle. W pewnym momencie coś w moim wnętrzu podpowiedziało, że powinnam wyjaśnić z nią pewną kwestię.
   – Pepper?
   – Tak?
   – Nie wiem, czy powinnam o tym mówić, ale każdy Strażnik ma pewną indywidualność. Może mieć dowolny wpływ na otaczający go świat. W zasadzie nic nas nie ogranicza... Przyświeca nam jedynie jeden cel – tworzenie innych scenariuszy. – Zrobiłam pauzę, starając się odpowiednio dobrać słowa. – Ale wiesz czemu zdecydowałam się skontaktować właśnie z wami?
   – Nie mam pojęcia – odparła szczerze.
   – Bo w swoich wizjach widziałam was. Ciebie i Tony'ego. Wtedy coś we mnie drgnęło, nawet nie wiem jak to opisać. – Stanęłyśmy u szczytu schodów. Odwróciłam się do Pepper, jednak moje oczy skierowane były w inną stronę. – Mimo że się nie znamy, jesteście dla mnie bardzo ważni. I to jest coś, co popchnęło mnie do działania.
   – To bardzo miłe, ale jednocześnie przerażające. Mówisz to w taki sposób, jakby na tej Ziemi...
   – 616 – wtrąciłam.
   – Ziemi-616 stało się coś strasznego.
   – Niestety, Pepper, tylko ja mam dostęp do wiedzy z innego wszechświata. Mogę udzielać pewnych informacji, ale żadna z nich nie może przedstawiać dokładnego opisu wydarzeń. To taka jedna z niewielu zasad.
   – Rozumiem. – Skinęła głową. – Nie mniej jednak... Nie powiedziałaś wiele, ale już lepiej się z tym czuję.
   – Do usług. – Ukłoniłam się.
   – Idź do Tony'ego, na pewno nie zaszkodzi mu towarzystwo, a ja niedługo muszę jechać do firmy.
   Rozstałyśmy się. Spojrzałam w dół częściowo wbudowanych w ścianę schodów, a po chwili namysłu po nich zeszłam. Z każdym stopniem widziałam coraz to większy fragment pracowni Starka. Gdy byłam na dole, zapukałam w szklaną przegrodę, a Tony zerknął w moją stronę.
   – Otwórz, J.A.R.V.I.S – polecił.
   Panel kontrolny zamigał na zielono, a drzwi wpuściły mnie do środka. Przeszłam przez próg i ostrożnie, mijając różne zasypane częściami i narzędziami stanowiska, podeszłam do Starka.
   – Gdzie Pepper? – spytał, patrząc na mnie z uniesioną brwią.
   – Powiedziała, że będzie zbierać się do firmy.
   – Potwierdzam, sir – odezwał się J.A.R.V.I.S.
   Zmrużyłam oczy i uśmiechnęłam się półgębkiem. Podobała mi się jego podejrzliwość, gdyż wiedziałam, że wynika z troski o Pepper.
   – Nigdy bym jej nie skrzywdziła – oznajmiłam, okrążając stanowisko wynalazcy, wokół którego znajdowały się niebieskie, trójwymiarowe obrazy. – Co robisz?
   – Projektuję zdalnie kierowaną grupę uderzeniową. W sumie są już gotowi, ale zostało parę drobiazgów. – Przyciągnął jeden z obrazów w swoją stronę i powiększył go.
   Weszłam na niskie podium, na którym znajdowało się stanowisko Tony'ego. Stanęłam obok mężczyzny, przenosząc wzrok na wizualizację robota, jednocześnie udając, iż nie zauważyłam oceniającego mnie spojrzenia byłego playboy'a.
   – Wyglądają jak Iron Man.
   – To moje dzieci, muszą być podobne do tatusia – stwierdził, usuwając projekcję. – Fury będzie za około dziesięć minut.
   – Wszyscy jesteście porannymi ptaszkami.
   – Wszyscy, czyli kto?
   – Ty, Pepper, Fury.
   – Ale tylko mężczyźni kwalifikują się do kategorii ptaszków.
   Zaśmiałam się, po czym pokręciłam głową z uśmiechem. Gdy spojrzałam na Tony'ego, ten był wyraźnie zadowolony z sukcesu własnego żartu.
   – Ale skoro jesteśmy już przy temacie snu. Jak to z tobą jest? – zapytał, wskazując mi wolne krzesło kilka kroków ode mnie, na którym usiadłam. – Taki długi sen musi być wyczerpujący.
   – Działa zupełnie odwrotnie. Dłuższy sen oszczędza moje siły i mnie regeneruje, ale kosztem moich mocy. Dopiero gdy głód zaczyna mi mocno doskwierać, jestem w stanie robić coraz to inne rzeczy.
   – Dorosły człowiek nie pociągnie długo bez jedzenia – stwierdził, marszcząc brwi.
   – Nie jem – odparłam.
   – Nie łapię – przyznał po chwili. – Nie jesz, ale jesteś głodna?
   – Bardziej spragniona – wyjaśniłam. – Krwi. Ale to wyłącznie potrzeba, nie przyjemność. W pewnym momencie po prostu musimy ją zaspokoić. Co do ludzkiego pożywienia, nie potrafię go przyjąć. Mogę spożyć jedynie śladowe ilości. Niewielka kanapka, baton, szklanka napoju.
   Tony wpatrywał się we mnie, gładząc się jedną ręką po swojej brodzie. Widocznie głęboko się nad czymś zastanawiał.
   – Mogłabyś przez chwilę się nie ruszać?
   – Jasne.
   – J.A.R.V.I.S przekalibruj skan wewnętrzny na termowizję.
   – Się robi, sir.
   Stojąca nieopodal mnie zbroja Iron Mana skierowała w moją stronę swój wizjer, a następnie wykonała mój skan, mierząc mnie niebieskawą wiązką światła od stóp aż po czubek głowy. Tony w tym czasie odjechał krzesłem w stronę jednego z zaokrąglonych biurek i wziął z niego niewielką przezroczystą płytkę, na której natychmiast pojawił się obraz. Stuknął w nią, a wizualizacja pojawiła się przed nami, formując się w trójwymiarową projekcję mego ciała. Stark wskazał na obraz w miejscu mojego brzucha.
   – Nie jadłaś nic ciężkostrawnego?
   – Nie – parsknęłam, przypatrując się projekcji.
   Przez to, iż sama niewiele wiedziałam o swojej budowie i całkowitym sposobie funkcjonowania, nie potrafiłam określić, na co dokładnie patrzę. Wiedziałam, że projekcja przedstawia mnie, ale kiedy dla porównania Tony umieścił obraz swego ciała obok mojego, zdawałam się bardziej zaskoczona od samego naukowca.
   – Nie masz wnętrzności, a zamiast nich jakby źródło dziwnej energii – stwierdził. – Najśmieszniejsze, że nie wiem jak to możliwe. Jak pojawiłaś się na Ziemi?
   – Nie wiem. Każdy z nas po prostu się budzi i wie, co ma robić. To jest jakby w nas zakodowane.
   – Hm – mruknął Tony, po raz ostatni przypatrując się dwóm projekcjom.
   Po chwili obrazy zniknęły, a ja spojrzałam odruchowo na swój brzuch. Czerwono-złota zbroja powróciła na swoje poprzednie miejsce, a Tony zsunął się z krzesła i podszedł do jednej z półek, znajdujących się za dużym blatem podobnym do barku na parterze. Ściągnął z niej bidon, który odkorkował, by napić się wody. Kiedy odstawił go na miejsce, odezwał się J.A.R.V.I.S, informując nas o przybyciu Nicka Fury'ego na miejsce. Stark polecił zaproszenie go do warsztatu, a ja przemyślałam przebieg naszej nadchodzącej rozmowy.
   Tak jak się spodziewałam, dyrektor S.H.I.E.L.D był jeszcze bardziej podejrzliwy i sceptyczny w stosunku do mnie. Pomimo komentarzy Starka, mówiącego o sprawdzonej zapowiedzi telefonu od dyrektora, Nick zdawał się być w ogóle nie przekonany co do mojej szczerości. Zmuszona zostałam do zasięgnięcia po tajną informację, do której dostęp miał jedynie Fury bądź garstka wybranych agentów – wspomniałam o Carol Danvers.
   – Kto? – spytał Tony, na chwilę pokazując się zza swojego kolekcjonerskiego samochodu, w którym wprowadzał ulepszenia.
   Spojrzałam na Nicka, oczekując jego reakcji. Nie był na mnie zły; wiedział, że był to najlepszy sposób na przekonanie go do siebie.
   – Tak jak już mówiłem, Tony. Nie tylko ty wykraczasz ponad normę – wyjaśnił po długiej pauzie, unikając podzielenia się większą ilością informacji.
   Po krótkiej pogawędce Nick opuścił warsztat, zostawiając mnie sam na sam z dociekliwym Tonym. Zwróciłam się w jego stronę, czując na sobie palące spojrzenie ciemnobrązowych tęczówek. Lampka znajdująca się pod samochodem rzucała dodatkowe światło na i tak błyszczące oczy mężczyzny, dodając mu uroku. Pokręciłam głową z uśmiechem.
   – Nie wiem, czy powinieneś o tym wiedzieć – stwierdziłam.
   – I tak pewnie się dowiem – odparł, udając niezainteresowanego.
   Spuścił głowę i powrócił do pracy nad samochodem. Powoli, nie wydając żadnego odgłosu, podeszłam w stronę mężczyzny i oparłam biodro o karoserię. Tony rzucił na mnie przelotne spojrzenie, ale nie nawiązał kontaktu wzrokowego.
   – Carol Danvers to kobieta o nadludzkiej mocy – powiedziałam. – Brała udział w testach pewnego silnika i w skutek wypadku wchłonęła jego energię. Potrafi latać i takie tam.
   Tony odłożył klucz na podłogę i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
   – A ty? Też umiesz?
   – Nie, ale mogę się teleportować.
   Mężczyzna wstał, wycierając swoje ubrudzone smarem dłonie. Patrzył na mnie z góry, jakby rzucając mi wyzwanie.
   – Pokazać ci? – spytałam.
   – No – mruknął.
   Odeszłam od samochodu, śledzona wzrokiem przez mężczyznę. Znalazłam wystarczająco duży obszar niezajęty przez jakiekolwiek sprzęty, po czym przymknęłam oczy, uprzednio narzucając kaptur.
   – I tak miałam coś załatwić. Miło mi się rozmawiało, Tony, ale ponownie spotkamy się dopiero za rok – oznajmiłam, skupiając się na lokalizacji, do której chciałam się przenieść. – Obiecaj mi, że nie zrobisz niczego, czego byś nie zrobił.
   – Łatwizna – odrzekł, rzucając brudny ręcznik na pobliskie krzesło.
   – Do zobaczenia – powiedziałam, a podłoga momentalnie uciekła mi spod nóg.
   Gdy ponownie poczułam stały grunt pod stopami, do mych uszu dobiegł odgłos ulicznego zgiełku. Pojawiłam się na wąskiej, ślepej uliczce, znajdującej się między kamienicami w Nowym Jorku. Cień rzucany przez budynki był wystarczająco duży, bym nie musiała martwić się o komplikacje mojej podróży ze strony słońca. Wyszłam na chodnik, mijając dziwnie patrzących na mnie przechodniów, przeszłam przez ulicę, kierując się w stronę mniej uczęszczanych dróg. Kiedy na jednych drzwiach dostrzegłam symbol Oka Agamotto, zatrzymałam się i rozejrzałam, a następnie zapukałam. Wrota otworzyły się, zapraszając mnie do środka. Przeszłam przez próg i znalazłam się w przestronnym korytarzu przekształcającym się w szeroką klatkę schodową. We wnętrzu nie znajdowało się dużo rzeczy, ale po ciężkim zapachu wypełniającym pomieszczenie z łatwością można było stwierdzić, iż są to rzeczy bardzo stare. Ustawiłam się przed schodami, spokojnie oczekując gospodarza Sanktuarium.
   Po parunastu sekundach półmrok przecięła wąska linia sypiąca na wszystkie strony ognistymi iskrami. Zawisła w powietrzu, by po kilku sekundach poszerzać się, wydłużać, aż wreszcie oba jej końce połączyły się, tworząc okrąg. Portal ukazał obraz z innej części sanktuarium, a na klatkę schodową zeskoczyła wysoka, szczupła kobieta o łysej głowie.
   – Przedwieczna. – Pokłoniłam się z szacunkiem.
   – Wiedziałam, że przybędziesz – oznajmiła kobieta.
   – Czy zatem wiesz, jaki jest cel mojej wizyty?
   – Postanowiłam dowiedzieć się tego od ciebie – oświadczyła, schodząc powoli po stopniach.
   – Przyszłam prosić cię o pomoc – rzekłam, podchodząc bliżej.
   – To nietypowe – przyznała.
   – Ale konieczne. 4 maja 2012 roku będzie miała miejsce wielka bitwa o Nowy Jork. Znam zasady twojego zakonu, wiem, że działacie w ukryciu, ale nie prosiłabym cię o to, gdyby nie było to ważne. – Spuściłam z niej wzrok, nie chcąc podświadomie wywrzeć jakiegokolwiek wpływu na podjętą przez Przedwieczną decyzję. – Pragnę, abyś chociaż na chwilę dołączyła do powstającej formacji bohaterów, mających ocalić to miasto i całą Ziemię. Proszę cię, abyś objęła Nowy Jork wymiarem lustrzanym.
   Podniosłam wzrok, chcąc odgadnąć nadchodzącą decyzję maga, jednak bezskutecznie. Przedwieczna rozchyliła usta, które po chwili zamknęła. Patrzyłyśmy na siebie przez jakiś czas, aż wreszcie przerwała ciszę, pytając:
   – Czemu chcesz, bym to zrobiła?
   Na myśl przyszły mi dwie opcje. Jedną musiałam odrzucić, a drugą wybrać. Moja decyzja musiała być w miarę szybka, gdyż przedłużający się czas oczekiwania na odpowiedź, mógł wzbudzić u Przedwiecznej pewne podejrzenia, które zaważyłyby na skuteczności mojej misji.

Skłam

Powiedz prawdę

Komentarze