Inna Rzeczywistość - 1.

1.

Ostatnia aktualizacja: 07 lipiec (głównie wątki po Nowym Meksyku)

   Pojęcie multiświata przewijało się od setek, a nawet tysięcy lat. Wielu naukowców opracowywało hipotezy mające wyjaśnić to zjawisko. Mówiono, że istnieje nieskończenie wiele światów podobnych do tego, w którym żyjemy, jednak na każdym z nich dzieje się coś innego. Kiedy teraz siedzisz i słuchasz mojej historii, inny ty, przebywający w równoległym świecie grasz w golfa lub odpoczywasz po porannym biegu na ławce w parku, a jeszcze gdzie indziej jesteś w sklepie zoologicznym zastanawiając się nad zakupem świnki morskiej. Naukowcy tworzący teorię na temat multiwersum jednocześnie mieli rację i się mylili. Faktycznie, każde prawdopodobne zdarzenie w innym świecie nie jest prawdopodobieństwem, a już rzeczywistością, jednak ich błąd polega na zakładaniu, że na alternatywne wszechświaty nie można oddziaływać.
   Skąd to wiem? Ponieważ jestem istotą strzegącą porządku na Ziemi-515. Pewnie zastanawiacie się, co to właściwie znaczy, to "strzec porządku"? Nie należę do służb mundurowych, a ludzie nie mają pojęcia o mojej funkcji, a czasem nawet o samym istnieniu. Raz na kilkadziesiąt lub kilkaset lat wybudzam się z głębokiego snu, w czasie którego śnię o Ziemi-616. Takich jak ja jest wielu. Chodzimy po jednej z nieskończenie wielu Ziem, wpływamy na jej losy, a śnimy o zupełnie innym świecie. Po co? By zapobiec powtórce zdarzeń - jest to w sumie nasza jedyna zasada działania. Możecie sobie pomyśleć, że przecież każdy z nas przypisany jest do dwóch Ziemi, z czego na losy jednej bezpośrednio wpływa... Skąd zatem wiemy, że któryś z nas nie powtórzy scenariusza? Nie jest to możliwe, ponieważ wszyscy się czymś różnimy. Jeden Strażnik jest bardziej porywczy, inny zaś pragnie władzy, a jeszcze inny dąży do uzyskania pokoju na świecie.
   Gdy śnię moje ciało pozostaje na Ziemi-515, jednak umysł wypływa daleko poza pojęcia czasu. Podświadomie łączę się ze strażnikiem Ziemi-616 i obserwuję jego poczynania, jednocześnie przewidując ich skutki. Po roku 1173, kiedy to wpłynęłam na świadomość jednego z architektów, pracujących wówczas nad pewną budowlą, nie ingerowałam w losy Ziemi-515, gdyż byłam nieco nią znudzona. Lecz kiedy poprzez przewidywanie losów ludzi z innego świata zapoznałam się z grupą Avengers, odzyskałam chęci do działania. Zasnęłam, by ponownie wybudzić się w roku 1999. Udałam się do Szwajcarii, zapobiegłam pewnym przykrym wydarzeniom, a następnie do akcji wkroczyłam kilkanaście miesięcy przed bitwą o Nowy Jork.

*

   Otworzyłam oczy i nabrałam powietrza w długo nieużywane płuca. Znajdowałam się w sarkofagu, dlatego wyciągnęłam dłoń na tyle, na ile byłam w stanie i z łatwością przesunęłam grubą płytę przykrywającą trumnę, która z donośnym hukiem spotęgowanym przez echo upadła na posadzkę. Podniosłam się do pozycji siedzącej i wyprostowałam kręgosłup. Rozejrzałam się po ciemnym pomieszczeniu.
   – Ech, zamurowali – mruknęłam, wychodząc z sarkofagu.
   Otrzepałam swoje zakurzone i przyozdobione pajęczynami ubranie, wykonałam parę płynnych ruchów, poprawiających kondycję moich niemal skamieniałych stawów, po czym cofnęłam się o parę kroków, dopóki nie poczułam na plecach szorstkiej powierzchni sarkofagu, a następnie rozpędziłam się i uderzyłam z barka w mur. Ściana puściła, wypuszczając mnie na wolność. Wypadłam na chłodny, zamkowy korytarz, przewracając przy okazji jakiś stojący pod ścianą eksponat. Było ciemno, jednak moje wrażliwe źrenice szybko dostosowały się do otoczenia. Po raz kolejny otrzepałam ubranie, tym razem pokryte w sadzy.
   – Hej! Już dawno jest zamknięte! – usłyszałam męski głos po swojej lewej stronie.
   Odwróciłam głowę i narzuciłam głęboki kaptur. Z miny ochroniarza, świecącego latarką prosto na mnie, wywnioskowałam, że mógł pomyśleć, iż zobaczył ducha. Cóż, w zasadzie wiele się nie pomylił. Spojrzałam mu w oczy i niewerbalnie rozkazałam posprzątać bałagan. Natychmiast opuścił latarkę i zabrał się za układanie cegieł w ich należyte miejsce. Przez chwilę pomyślałam, iż ochroniarz mógłby otoczyć to miejsce specjalną opieką, jednak pokrótce uznałam, że raczej już tutaj nie wrócę. Mężczyzna schylił się, by podnieść jedną z cegieł, a ja nachyliłam się w stronę jego szyi, by zapoznać się z wonią jego nieokrytego ubraniem ciała. Natychmiast wyprostowałam się, zdegustowana.
   – Amerykanie... Co wy jecie – mruknęłam niezadowolona, opuszczając zamkowe katakumby.
   Wydostałam się na powierzchnię, westchnęłam z przyjemności, czując wilgotne, orzeźwiające powietrze, po czym rozpoczęłam wędrówkę do wyjścia z terenu muzeum. Zaczynałam odczuwać głód, jednak starałam się go ignorować, odsuwając swoją wyobraźnię od wizji napadu na najbliższego człowieka. Przeszłam przez pustą, brukowaną ulicę i kierując się intuicją pokonałam kilkaset metrów, aż dotarłam do sklepu, znajdującego się na parterze starej kamienicy.
   – Dobry wieczór – powitała mnie kasjerka.
   – Witaj, śmiertelniczko – odparłam, rozglądając się po półkach sklepowych. Wyjrzałam zza regału, by przelotnie zerknąć na sprzedawczynię. – W moich stronach to dokładnie to samo co dobry wieczór – wyjaśniłam, widząc jej zszokowaną minę.
   Kasjerka ściągnęła brwi, ale postanowiła nie pytać o nic więcej. Przeszłam parę kroków, rozglądając się za czymkolwiek, co mogłoby mi się przydać.
   – Czegoś pani szuka? – spytała kasjerka z nutą niepewności w głosie. – Może pasty do butów? – Wskazała na moje stopy.
   Uniosłam prawą nogę i przyjrzałam się jej z uwagą, oceniając godną podziwu warstwę kurzu piętrzącą się na skórzanych butach, sięgających od połowy moich łydek do czubków palców. Wiedziałam, że powinny być czarne, jednak osoba postronna bez wątpienia mogłaby określić je jako szary zamsz.
   – Doskonała sugestia – przyznałam, rozglądając się w poszukiwaniu kamer monitorujących wnętrze sklepu. Jedna z nich skierowana była centralnie w moją stronę.
   Parsknęłam, wyobrażając sobie jak zabawnie będzie wyglądało nagranie, do powstania którego się za chwilę przyczynię.
   – Wyczyść moje buty – rozkazałam, uprzednio nawiązując kontakt wzrokowy z kobietą.
   Sprzedawczyni posłusznie, nie mówiąc nic więcej, schyliła się po czarną pastę do butów, a ja z ciekawością przyglądałam się jej poczynaniom.
   – Nie ta. Matowa – poinformowałam; kasjerka odłożyła przedmiot na półkę, by po chwili wybrać inny. – Wspaniale się spisujesz – przyznałam po jakimś czasie.
   – Dziękuję.
   Po paru minutach kobieta podniosła się z klęczek, a ja spojrzałam na nią zadowolona spod swojego głębokiego kaptura.
   – Wezmę jeszcze jakiegoś batona, bo mam ochotę – oznajmiłam, podchodząc do półki ze słodyczami. Po zapoznaniu się z kilkunastoma pozycjami wybrałam batona z czekoladą, karmelem i orzechami ziemnymi.
   Rozerwałam papierek, ugryzłam przekąskę i skierowałam się w stronę drzwi z zamiarem wyjścia, jednak coś przykuło moją uwagę. Na jednej z półek wyładowanej szarymi gazetami i kolorowymi czasopismami dostrzegłam kilka niewielkich przewodników po okolicy. Przyjrzałam się im uważniej, po czym zabrałam jeden zatytułowany "Zamek Fonthill, Pensylwania". Otworzyłam przewodnik i spojrzałam na dołączoną do niego mapę okolicy. Zwróciłam szczególną uwagę na znajdujące się nieopodal lotnisko. Złożyłam ulotkę i podniosłam głowę, by móc spojrzeć na mocno świecący księżyc.
   – Nie mogę się jeszcze przemieścić, prawda? – mruknęłam pod nosem.
   Ponownie rozejrzałam się po ulicy, a następnie usiadłam na chodniku. Wyprostowałam swoje plecy i odetchnęłam, zamykając oczy. Mimo maksymalnego skupienia moje ograniczone moce dawały się we znaki. Choć bardzo tego chciałam, nie potrafiłam przenieść się w inne miejsce. Westchnęłam zirytowana, lecz nie otworzyłam oczu, chcąc przewidzieć najbliższą przyszłość wokół mnie. Według mej wizji za trzy minuty ulicą będzie przejeżdżała pusta taksówka, a z najbliższego lotniska równocześnie odlatywać będą dwa samoloty. Jeden w kierunku Los Angeles w stanie Kalifornia, gdzie obecnie przebywał Tony Stark, a drugi do Santa Fe, regionalnego lotniska w Nowym Meksyku. Musiałam jak najszybciej zdecydować, dokąd najpierw się udać.
   Otworzyłam oczy i wstałam, wypatrując taksówki. Gdy ujrzałam jak wyłania się zza rogu ulicy, a powierzchnia moich świeżo wypolerowanych butów odbija światła samochodu, pomyślałam o locie do:

Los Angeles

Komentarze

  1. Oh God! Ty jesteś nawiedzona! Serio pisałaś dwa różne wydarzenia?! Omg. Kocham cie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz